Mowa o budynku przy ulicy Narutowicza 2 w Piotrkowie. Mimo że przeznaczony jest do rozbiórki, nadal mieszkają tam ludzie. Piotrkowskich rodzin mieszkających w budynkach wyłączonych z użytku, które trzeba stamtąd czym prędzej wyprowadzić, jest ponad sto. W tym roku TBS adaptował na ten cel dwanaście mieszkań. To kropla w morzu potrzeb.
W budynku przy ulicy Narutowicza 2 mieszka obecnie osiem rodzin. W styczniu tego roku budynek decyzją Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego dla Miasta Piotrkowa został wyłączony z użytku. Kilka miesięcy temu nieruchomość przeszła w ręce dwóch współwłaścicieli. Jeden z nich informację o wyłączeniu budynku z użytku napisał… sprayem na jednej ze ścian ruiny. Mieszkańcom obiecano lokale zamienne. W wyłączonym z użytkowania budynku mieli mieszkać tylko miesiąc. Tymczasem mija już czwarty i na nowe lokale prawdopodobnie nie ma co liczyć w najbliższym czasie.
- Mieszkam tutaj od 1993 roku. Kiedy tutaj się wprowadziłem, mieszkanie było w opłakanym stanie. Chyba przed moim wprowadzeniem był tu jakiś gołębnik czy coś podobnego. Było bardzo brudno, pełno klatek dla ptaków, dla królików, mnóstwo śmieci, brudu. Mały remont zrobiłem na własny koszt. Odmalowałem, naprawiłem okna i jakoś można było mieszkać. Teraz już się nie da. Za każdym razem, kiedy schodzę do piwnicy po węgiel, nie wiem, czy wrócę. Wielkie kawały cegieł lecą z góry. Strach tam wejść, bo wszystko się wali, sypie. Boimy się chodzić po schodach, bo deski pękają, podłoga się rusza. Gdzie się nie dotknie, wszystko się rozpada. W korytarzu, kiedy na dworze pada, zbiera się woda, bo przecieka sufit. Zresztą on się ledwo trzyma. Tylko patrzeć, jak to się wszystko zawali. Na razie nikomu nic się nie stało, ale może dojść do tragedii. Jeden ze współwłaścicieli starał się jakoś to naprawić, ale tego nie da się już podreperować. Przymocował do sufitu płyty pilśniowe, podparł sufit drewnianymi palami. Ta pilśnia na długo tu nie wystarczy, bo to już teraz ledwo się trzyma. A te barierki przy schodach… Jak się idzie z wiaderkiem pełnym węgla, to strach. Nie mówię już o toalecie. Kiedy wprowadziłem się tu, zrobiłem sobie swoją. Z tej wspólnej nie da się korzystać. Lepiej tam nie wchodzić, bo to tragedia jest. Zresztą tam może się wszystko zawalić. Kilka dni temu, w nocy zawalił się komin. Cały ten gruz runął na dach. Za jakiś czas jeden ze współwłaścicieli przyjechał z pracownikiem i sprzątnęli to. Bo co innego można zrobić. My staramy się jakoś dbać o to, utrzymać te mieszkania w jakimś stanie, ale teraz to już nie wiemy, co mamy robić - mówi Marek Dyguda, jeden z mieszkańców budynku przy ulicy Narutowicza 2.
Nie wszyscy mieszkańcy Narutowicza 2 chcą rozmawiać o swoim lokum. Zapytani, czy nie boją się mieszkać w takim miejscu, odpowiadają:
- A co w takim razie mamy zrobić? Wynieść się na ulicę? Nie mamy innego miejsca, gdzie moglibyśmy zamieszkać – mówią.
Wszyscy lokatorzy z Narutowicza 2 powinni opuścić to miejsce tuż po wyłączeniu budynku z użytkowania. Do tej pory nikt tego nie zrobił.
- Z tego co wiem, ludzie muszą wyprowadzić się stamtąd do końca kwietnia. Wtedy ma być odłączona woda i prąd. Nie wiem, co z nimi będzie. Wszystkie rodziny z Narutowicza 2 czekają w kolejkach na mieszkania zamienne. Oni sami sobie nie poradzą. W tej chwili płacą za mieszkanie na Narutowicza małe pieniądze, a i tak zalegają z płatnościami i od niektórych nie mogę wyegzekwować tych pieniędzy - mówi Ewa Zarzycka, pełnomocnik jednego z właścicieli nieruchomości.
więcej w nr 17