Nie wiem, kim trzeba być, by w obecności własnych dzieci, w drodze na wypoczynek, wyrzucić psa lub kota z pędzącego auta. Albo bardziej „perwersyjnie” – przywiązać do drzewa w środku lasu. Czemu nie, przecież to taki tani i skuteczny sposób, prawda? I nikt nie widzi. A przecież dziecko głupie, zapomni albo dostanie nowego zwierzaka po wakacjach.
Od wielu lat z tym samym zjawiskiem boryka się Kocia Mama. Prowadzimy zajęcia edukacyjne w tym zakresie, uczymy, uświadamiamy, uwrażliwiamy, ale wciąż ponosimy konsekwencje ludzkiej głupoty i okrucieństwa, bezduszności, podłości, czystego zła. Dlatego okres wakacyjny jest dla nas wyjątkowo gorący i nerwowy. Nie dość, że w tym czasie mamy wysyp młodych, często dzikich kociaków, które urodziły się późną wiosną, to jeszcze jesteśmy bombardowani masą telefonów dotyczących pomocy psom i kotom, które nagle utraciły opiekę i dom, z dnia na dzień powiększyły grono bezdomnych. To jest dramat. Nie sposób oddać słowami tego, co czuje zwierzę kopniakiem wyrzucone poza nawias rodziny lub cienką linką na szyi oddzielone wraz z tlenem od ciepłego domu i karmiących dłoni..
Mimo tego ogromu nieszczęść i niezasłużonego cierpienia, są jeszcze dobrzy ludzie na tym świecie. Ludzie, którzy wiedzą, co robić w przypadku znalezienia porzuconego zwierzaka. I gdzie się zgłosić.
Tydzień temu na nasza nowa wolontariuszka Martynka znalazła na podwórku podrzucone kocię. Głodne, przestraszone, zdezorientowane, zrozpaczone, zapłakane. Ktoś ewidentnie przerzucił je przez ogrodzenie. Martynka zna wszystkie koty w okolicy i rozpoznałaby zwierzaka należącego do któregoś z sąsiadów. Mimo wszystko postanowiła wypytać wszystkich na osiedlu o tego malucha. Niestety, nikt nie przyznał się do posiadania takiej śliczności. I nie można posądzić kogoś z mieszkańców o kłamstwo, bo akurat na tym osiedlu ludzie dbają o koty, każdy ma swoje, sterylizuje je, a nawet jeśli pojawiają się maluchy, to szybko znajdują domy.
Martynka zaopiekowała się malcem. Dała mu schronienie u siebie w domu, nakarmiła, napoiła, nauczyła go zabaw i figli. Na nieszczęście młodsza siostra wolontariuszki ma alergię, dodatkowo ma inne kłopoty ze zdrowiem i obecność kota zaburzała powrót dziewczynki do formy. Pies Martyny nie przepada za kotami i zachodzi obawa, że zrobi mu krzywdę. Błędne koło. Ja na dodatek byłam na wakacjach i nie można się było ze mną skontaktować.
Na szczęście wróciłam i odebrałam wiadomość o potrzebującym kociaku. Akcja rozegrała się niezwykle szybko: wieczorem dostaję informację, a następnego dnia do południa zjawiam się u Martyny. Kociak okazuje się przesłodkim, łagodnym, udomowionym stworzeniem. Ma na imię Wąsik – uroczo! Potrafi korzystać z kuwety i bawić się z dziećmi, noszenie na rękach i przytulanie – ulubione zajęcie – ewidentnie musiał przebywać w domu. Więc co z nim nie tak? Nie jestem w stanie pojąć, co może zrazić do takiego zwierzaka – to jest słodki, wesoły brzdąc!!! Znudzone dziecko? Wkurzeni rodzice? Sezon wakacyjny? Pewnie wszystko na raz… A przecież są hotele dla zwierząt, rodzina, znajomi, są fundacje, ostatecznie schronisko. Ale pokutuje w ludziach jakieś niezrozumiałe przeświadczenie, że jak się podrzuci komuś, to ten ktoś się ulituje i zaopiekuje. Albo odwali brudną robotę i zawiezie do schroniska… A może przecież wyrzucić na ulicę, psem poszczuć, kopnąć, zakatować… Wyrzucając zwierzę w większości przypadków skazujemy go na pewną śmierć, w męczarniach… Skazujemy z pełną świadomością, z premedytacją…
Szczęście w nieszczęściu jest takie, że maluch trafił na Martynę. Co stałoby się z nim na ulicy? – strach pomyśleć.
Kolejnym krokiem jest wizyta w lecznicy. Tam kotek przechodzi dokładny przegląd. Ma pchły, robaki i świerzbowca – pasożyty ucztowały na nim już dłuższy czas, powodując cierpienie. Szybko zostały mu zaaplikowane odpowiednie środki. Zniósł do dzielnie i z kocią godnością. A Martynka wspaniale asystowała przy zabiegach jakby to robiła od zawsze. A to był jej debiut w lecznicy w charakterze wolontariuszki FKM! Jestem z niej bardzo dumna i niezwykle mile zaskoczona takim profesjonalnym podejściem do pracy!!!
Teraz jest już gotów do zamieszkania w domu tymczasowym, czyli u naszej nieocenionej Martynki Kuchty – zaklinaczki kotów. Od razu się aklimatyzuje i zakochuje w Martynie! Widać to imię przynosi mu szczęście!!! Dwie Martynki, które uratowały kociaka od bezdomności !!! Brawo dla tych wspaniałych, pracowitych i odważnych dziewczyn.
Jestem bardzo szczęśliwa, że są w Piotrkowie tak wspaniali młodzi ludzie, którzy nie boją się i nie wstydzą nieść pomocy bezdomnym zwierzakom. W dobie wszechobecnej znieczulicy, kulcie pieniądza, dóbr materialnych i wiecznej zabawy, życia z dnia na dzień są wśród nas osoby, które widzą więcej, czują silniej i pragną zmieniać ten świat. Nie tylko tu i teraz, nie na chwilę, ale przez lata i na zawsze. Ale taka już jest FKM. To więcej niż fundacja!