Od dłuższego czasu mieszkańcy ul. Wiślanej w Piotrkowie skarżyli się na przykry zapach z kanalizacji. Sprawa była o tyle dziwna, że problem występował wyłącznie w poniedziałkowe poranki. Nikt nie spodziewał się, że ma to związek z procederem pozbywania się toksycznych opadów.
Pracownicy Piotrkowskich Wodociągów i Kanalizacji, próbując wyjaśnić przyczyny uciążliwości przy ul. Wiślanej, przeprowadzali kontrole studzienek kanalizacyjnych. Mężczyźni byli zszokowani tym, co zobaczyli. Gdy podnieśli właz jednej ze studzienek przy ul. Poprzecznej, z otworu buchnęły opary, a kanalizacją płynęła gorąca, żrąca ciecz.
Początkowo nie dawano wiary, że ktoś może pozbywać się niebezpiecznych odpadów zrzucając je do miejskiej sieci kanalizacyjnej. Podobnie lekceważono mieszkańców Wiślanej, bo przeprowadzone przez pracowników PWiK badania wykazały nieszczelności instalacji sanitarnej w tych nieruchomościach i właśnie to stawiano jako przyczynę występowania przykrego fetoru. Problem okazał się jednak dużo poważniejszy.
Próbowano ustalić miejsce, gdzie zrzucane są toksyczne opady. Trop doprowadził do jednej z firm przy ul. Dmowskiego. Pracownicy PWiK obserwowali to miejsce. W pewnym momencie na teren firmy wjechała duża cysterna. Kierowca wysiadł z pojazdu i zaczął opróżniać ogromny zbiornik. Przedstawiciele Wodociągów wezwali na miejsce policję. - 11 marca o godzinie 4.20 piotrkowscy policjanci pojechali na teren jednej z firm przy ul. Dmowskiego, gdzie najprawdopodobniej doszło do wylania zanieczyszczonej cieczy do studzienki kanalizacyjnej. W tej sprawie prowadzone jest postępowanie, policjanci wykonują czynności i oględziny, które pokażą czy doszło do nieodpowiedniego postępowania z substancjami zagrażającymi osobom i środowisku, które zgodnie z kodeksem karnym zagrożone jest karą pozbawienia wolności od 3 miesięcy do 5 lat - mówi Dagmara Mościńska z zespołu prasowego Komendy Miejskiej Policji w Piotrkowie.
Pracownicy zakładu postanowili pobrać próbki żrącej cieczy do badań laboratoryjnych. Wyniki wprawiły w osłupienie Michała Rżanka, prezesa Piotrkowskich Wodociągów. Zbadana próbka miała pH 1,4, a to świadczy o ściekach na bazie kwasu siarkowego. Norma siarczanów wynosi 500 mg/dm3, a badanie wykazało ich około... 65 tysięcy mg/dm3!!! Podobnie fosfor i azot przekraczały dozwolone normy o setki procent. - Nie wiem, jaki jest stan rur, które tamtędy przebiegają. Wiadomo, że później ta ciecz już się rozcieńczała. W najbliższym czasie puścimy kamery i będziemy sprawdzać przyłącza. Jeżeli taki proceder trwał przez dłuższy czas, idąc tropem uciążliwości na ul. Wiślanej, to na pewno zostawiło to ślad na kanalizacji - mówi Michał Rżanek.
Jak tłumaczy prezes Wodociągów, ścieki tego typu powodują przyspieszone zużycie sieci i urządzeń kanalizacyjnych, które są trudne do oszacowania. Po dopłynięciu do oczyszczalni zakłócały one proces biologicznego oczyszczania, fermentację osadów i zanieczyszczenie biogazu siarką. Podsumowując oczyszczalnia ponosiła znaczne koszty, aby przeciwdziałać skutkom wywołanym agresywnymi ściekami.
Skontaktowaliśmy się z właścicielem firmy, na terenie której doszło do nielegalnego zrzutu. Jak tłumaczy, o sprawie dowiedział się przypadkowo. - To było już po całym zdarzeniu, a informacje otrzymałem nie od służb, a od kogoś na mieście. Zadzwoniłem do firmy, z którą od paru lat mam podpisaną umowę na obsługę linii wodociągowej. Tłumaczyli, że to była zwykła standardowa procedura i nic złego się nie wydarzyło. Mam informację, że używali do tego zwykłej wody... To dla mnie szok, ponieważ miałem do nich zaufanie, nic nie wskazywało na to, żeby wykorzystywali moją firmę do swoich niecnych celów - mówi właściciel firmy z ul. Dmowskiego.
Udało nam się także dotrzeć do firmy, która dokonała nielegalnego zrzutu toksycznych odpadów. Jej właściciel twierdzi, że była to... jednorazowa pomyłka. - To były ścieki przemysłowe pochodzące z przetwórstwa rolnego. Przywozimy je z województwa śląskiego i dostarczamy do kilku oczyszczalni w Polsce - wyjaśnia właściciel.
Dlaczego w takim razie uciążliwości na ul. Wiślanej występowały od co najmniej półtora roku? - Według mnie jest mało prawdopodobne, że zrzucone przez nas nieczystości powodowały uciążliwości na Wiślanej. Miejsce zrzutu od wspomnianej ulicy dzielą ponad 3 km, więc one po drodze zmieszały się z innymi ściekami płynącymi miejską kanalizacją - dodaje właściciel firmy.
Czy zrzut nieczystości do studzienki przy ul. Dmowskiego był rzeczywiście jednorazowym przypadkiem? Na to pytanie odpowiedzi poszuka prokurator. Co ciekawe, mieszkańcy Wiślanej w poniedziałek 18 marca nie odczuwali rano przykrego zapachu, który pochodził z miejskiej kanalizacji.