TERAZ6°C
JAKOŚĆ POWIETRZA Umiarkowana
reklama

Maciej Pyś i Aleksander Bobryshev

pon., 6 sierpnia 2007 14:39
Rozmawiamy z Maciejem Pysiem, założycielem i właścicielem „Małej Galerii”, a także Aleksandrem Bobryshevem, ukraińskim artystą malarzem, który jest pierwszym zagranicznym artystą prezentującym swoje prace w tej galerii.
Zdjęcie
- Jaka jest historia „Małej Galerii”, skąd jej pomysł, kiedy powstała i co jest jej zadaniem?
Maciej Pyś: - „Mała Galeria” powstała w 2001 roku, czyli istnieje już sześć lat. Otwarcie było chyba w czerwcu. Pomysł galerii pojawił się w dość dziwnych okolicznościach. Szukałem miejsca, żeby otworzyć jakąś własną działalność, może sklep i zobaczyłem na drzwiach ogłoszenie, że ten lokal jest do wynajęcia. Kiedy wszedłem tu pierwszy raz, popatrzyłem na to pomieszczenie i choć nie było tu kafelków na podłodze, czy pomalowanych ścian, pomyślałem sobie, że tu nie może powstać żaden sklep, tylko coś ciekawszego. To pomieszczenie miało jakiś klimat. Znałem kilka osób malujących w Piotrkowie i zapytałem, czy mogłyby użyczyć swoich prac na otwarcie takiej mojej małej galerii. Tak to się wszystko zaczęło i trwa do dziś. Początkowo miała to być galeria prezentująca dzieła, które można byłoby kupić, ale wszyscy wiemy, jaką pozycję ma dziś sztuka. Mało kto ma potrzebę kupowania takich rzeczy, a jeśli ją ma, to nie zawsze go stać. Takie mamy czasy. Mało komu potrzebna jest sztuka, a jeśli już to jakaś bardziej dostępna, popularna, do kupienia w każdym sklepie.
- Jakie prace prezentowała pańska galeria?
- Pierwsze, jakie się tu znalazły, to były prace Elżbiety Milewskiej, Henryka Trojana, potem Stanisława Milewskiego. Było wiele wystaw, było wielu artystów, m.in. Tomasz Cieślik, Anna Sikora, Ela Makagon z wystawą „Nitką malowane”, Dominik Woźniak, Krystyna Michalak, Andrzej Oliwa z wystawą ikon i inni. Wspólnie z Miejskim Ośrodkiem Kultury organizowaliśmy wystawę na walentynki pt. „Kochać”. Dzieci wystawiały swoje kartki, prace związane z tym świętem. Wspólnie z Iwoną Przyłęcką, nauczycielem zrobiliśmy kiedyś coś w rodzaju festynu na Dzień Dziecka – dzieci malowały na asfalcie kredą.
Wystawy, które prezentujemy, tworzą przede wszystkim obrazy, ale są też inne formy sztuki. Na początku roku mieliśmy wystawę Tomka Cieślika, na którą składały się fotografie piasku – wszystkiego, co się może z nim dziać. To były naprawdę ciekawe zdjęcia. Wystawa prac Eli Makagon składała się z kilku obrazów, ale przede wszystkim z projektów strojów uszytych z lnu.
- Co musi zrobić twórca, żeby mieć wystawę w „Małej Galerii”?
- Musi przyjść i powiedzieć, że chce mieć wystawę (uśmiech). Nic więcej robić nie trzeba, twórcy nie ponoszą żadnych kosztów. Ja wtedy oddaję galerię do dyspozycji.
- Ostatnio gości Pan pana Aleksandra, gościa z Ukrainy. Czy często swoje prace w galerii wystawiają obcokrajowcy?
- Tak naprawdę to jest to precedens, ale bardzo miły. Może też na odwrót – więcej ludzi usłyszy o Piotrkowie. Osobiście bardzo bym chciał, żeby coś ciągle się działo, chciałbym, żeby rynek trochę ożył. Myślę, że powinno być więcej takich galerii jak moja, nie byłyby one dla siebie konkurencją, bo miałyby wspólny cel – promować sztukę. Nie do końca zgadzam się z jedną rzeczą - chodzi o słowo galeria. Powinno się ono kojarzyć z czymś związanym ze sztuką, a tymczasem tak nazywają się jakieś sklepy.
- Czy wcześniej zajmował się pan sztuką?
- Nie, pracowałem zawodowo jako policjant - przeżyłem coś w rodzaju zwrotu myślenia. Odkąd pamiętam, ciągnęło mnie do munduru – byłem przez jakiś czas w Oficerskiej Szkole Wojsk Pancernych w Poznaniu, ale zrezygnowałem, wróciłem do Piotrkowa i wstąpiłem do ówczesnej milicji. Chyba szukałem ciągle jakiegoś swojego miejsca, teraz mam wrażenie, że je znalazłem.
Nie tworzę sztuki, ale ona zawsze była mi bliska. Był też taki czas, kiedy byłem instruktorem koła plastycznego dla dzieci. Dekorowałem wystawy, robiliśmy scenografie. Koło działało przy szkole Podstawowej nr 13, ale przedstawienia, które reżyserował mój kolega, odbywały się też w Miejskim Ośrodku Kultury. Parafrazując znany tytuł, można te czasy sympatycznie podsumować hasłem „o dwóch takich, co promowali sztukę” (uśmiech). To na pewno był jakiś sposób mojego obcowania ze sztuką, a pamiętam, że i dzieciaki chętnie na te zajęcia przychodziły.
Teraz mam zdecydowanie większy kontakt ze sztuką, wystawiam w galerii obrazy, ale też zajmuję się ich oprawianiem, odnawianiem, naklejaniem na nowe płótna,
- Zajmował się pan dziećmi, które interesowała jakaś działalność artystyczna. A z czym kojarzy się Panu własne dzieciństwo?
- Dawno nie myślałem o swoim dzieciństwie, trudno powiedzieć, z czym mi się ono kojarzy. Pamiętam, że chyba chciałem zostać księdzem i naprawdę nie wiem dlaczego, bo nie było w rodzinie osoby duchownej. Myślę, że podobały mi się budynki kościołów – było tam bardzo dużo różnych ciekawych przedmiotów, pociągała mnie sztuka sakralna. Zawsze było w kościele dużo obrazów, rzeźb, to mi się podobało i tworzyło taką aurę niesamowitości, duchowości. Ten klimat mnie fascynował. Chciałem być księdzem, ale nie spełniło się to marzenie z dzieciństwa. Tylko raz wyjechałem poza Piotrków, gdy uczyłem się w poznańskiej Oficerskiej Szkole Wojsk Pancernych, ale zrezygnowałem z niej i wróciłem tutaj. Niby mnie to w jakimś momencie pociągało, ale nie do końca mi odpowiadało.
- Jakie były dalsze Pana losy?
- Wciąż byłem w Piotrkowie, pracowałem w zakładach mechanicznych „Delta”, potem skończyłem dwuletnią szkołę kreślarską w Warszawie. Był to zawód w tamtych czasach potrzebny, bo nie było jeszcze komputerów, które teraz już wyręczają w tym ludzi. Chodziło o to, że jeśli ktoś wykonał projekt jakiejś maszyny, to trzeba było też rozrysować go dość dokładnie na poszczególne elementy i ja się tym właśnie zajmowałem. To były projekty związane ze sprzętem mechanicznym, a ściśle z aparaturą paliwową. Mimo że zdobyłem zawód, też w nim nie pracowałem – byłem zaopatrzeniowcem w tych właśnie Zakładach Sprzętu Mechanicznego. Potem wstąpiłem do milicji. Wtedy było tak, że wysyłano nas do odpowiednich szkół, jeśli ktoś wyraził chęć pracy w tych służbach. Ja byłem w Szkole Ruchu Drogowego w Piasecznie i potem, do 1985 roku pracowałem w ruchu drogowym. Potem przytrafił mi się wypadek, po którym wróciłem do pracy, ale nie mogłem już wrócić do drogówki i wtedy komendant przydzielił mnie do referatu dzielnicowych i pełniłem kolejno kilka funkcji, aż poszedłem na emeryturę. Wypracowałem w policji odpowiednią liczbę lat, policzono też wojsko, więc było to możliwe.
- Jak wspomina Pan czas, kiedy był Pan policjantem?
- To nie jest najłatwiejsza praca, chyba nawet należy powiedzieć, że jest trudna. Pełno jest w niej sytuacji stresujących. W drogówce najgorsze było to, że nieustannie trzeba było kogoś upominać, karać mandatami. Patrząc na to z tego punktu – z punktu ruchu drogowego, bo najdłużej tam pracowałem – widać, że ludzie konsekwentnie nie przestrzegają przepisów. A przecież one są po to, żeby jeździło nam się bezpieczniej, nikt ich sobie tak po prostu nie wymyślił. Nadal obserwuję takie sytuacje na co dzień, choćby na starówce. Prawie nikt nie przestrzega tego zakazu wjazdu na rynek. Można tu wjeżdżać tylko w ściśle określonych godzinach, a wjeżdżają ciągle. Trochę się zastanawiam, dlaczego policja, czy Straż Miejska nie egzekwuje bardziej tych przepisów, dlaczego nie upominają ludzi. Trzeba upominać, bo inaczej większość ludzi lekceważy tablice zakazujące wjazdu czy nakazujące inne czynności. A nie po to one stoją, żeby stać, ale żeby o czymś informować, bo jest taka potrzeba.
- Słyszy się często o różnych trudnych aspektach pracy w policji, o wypadkach, niebezpieczeństwie. Czy miał Pan jakieś tego rodzaju sytuacje?
- Na szczęście nic takiego mi się nie przytrafiło. Kiedy ja pracowałem, takich trudnych spraw było znacznie mniej, prawie w ogóle się o nich nie słyszało. Wtedy nie można było tak swobodnie posługiwać się bronią, teraz to nie jest kłopot. Była też większa dyscyplina społeczeństwa, tak mi się wydaje, policjant miał jakiś autorytet, przez co czuł się w obowiązku bycia zawsze tam, gdzie był potrzebny. Wtedy, jeśli policjant zwracał jakiemuś młodemu chłopakowi uwagę, że pali papierosa na ulicy, to ten chłopak się tego wstydził. Teraz już tak nie jest. Demokracja demokracją, ale przecież powinniśmy dbać o jakiś porządek, jakieś normy.
Mimo to nie miałem na szczęście jakichś przykrych sytuacji - nie było tyle co teraz zorganizowanych grup, tak daleko posuniętej przestępczości. Oczywiście praca bywała stresująca, bo jednak prawo i wolność człowieka to są przeciwne wartości i zawsze pozostają w konflikcie. Zakazy i prawo ograniczają człowieka, a on się przed tym broni.
- Pracując w drogówce pewnie niejednokrotnie zdarzyło się Panu „ścigać” kierowców za przekroczenie dozwolonej prędkości. Jak się tłumaczyli?
- Rzeczywiście, nieraz tak było. Tłumaczenia były najróżniejsze, było też dużo naprawdę śmiesznych sytuacji. Miałem kiedyś niedzielną służbę, stałem na skrzyżowaniu przy Wojska Polskiego. Był tam znak „stop”. Nagle przez skrzyżowanie przejechał jakiś starszy człowiek nie zatrzymując się. Zatrzymałem go, pytam, dlaczego tak przejechał, mówię, że to jest zagrożenie dla niego i innych, a on mi odpowiada: „... a, wie pan, z prawej nikogutko, z lewej też, to ja prosto...”. Tak mnie wtedy rozbawił, że chyba skończyło się pouczeniem.
- Ma Pan jakieś miejsce, do którego jest szczególnie przywiązany?
- Spędziłem swoje dzieciństwo w Piotrkowie – odkąd pamiętam cały czas związany jestem ze starówką. Kiedyś mieszkałem przy ul. Stronczyńskiego – chodziłem do Szkoły Podstawowej nr 9. Potem mieszkałem przy Szewskiej i teraz też mam tu swój kącik. Mimo że znam już doskonale całą starówkę, to uwielbiam tu być, wyjść, spacerować – ciągle dostrzega się coś ciekawego, coś nowego, interesującego. Mam tu nawet swoje przezwisko – nazywają mnie „Galernikiem”.
- ... podoba się Panu ten pseudonim?
- Nie mam nic przeciwko niemu, jest sympatyczny. To jest chyba jedno z tych określeń, które są przypisane tylko jednej osobie, mogę więc mieć nadzieję, że nie ma drugiego „Galernika” w Piotrkowie...
- Jak wygląda według Pan sytuacja sztuki w Piotrkowie?
- Sporo jest ludzi tworzących, ale z moich obserwacji wynika, że jest małe zainteresowanie sztuką. Większość z tych, którzy przychodzą na wystawy, to są ludzie starsi. Młodzieży jest mało i naprawdę nie wiem, czemu to przypisać. Kiedy w przedostatnią niedzielę mieliśmy wernisaż wystawy Aleksandra Bobrysheva zastanawialiśmy się, czy może godzina spotkania była zła. Ktoś powiedział wtedy, że w Piotrkowie nie ma dobrego czasu na sztukę. Jedyne, co jeszcze przyciąga, to jakieś znane nazwisko, ale przecież to mija się z celem. Sztukę trzeba ciągle odkrywać, poznawać - to rozwija.
- Jak odbiera Pan pana Aleksandra, którego prace prezentowane są aktualnie w pańskiej galerii?
- Wszyscy, którzy kończą szkoły artystyczne, pracują twórczo, są świetnymi rzemieślnikami, ale nie wszyscy są prawdziwymi artystami. Aleksander jest dla mnie prawdziwym artystą, zaś „Światła nocnego Piotrkowa” to naprawdę interesująca wystawa, na którą zapraszam jeszcze do 14 kwietnia.

Goszczący w Piotrkowie Aleksander Bobryshev jest artystą ukraińskim. Zapytaliśmy go, jak czuje się w Piotrkowie...
Aleksander Bobryshev: - W Piotrkowie czuję się bardzo dobrze, odczuwam życzliwość tutejszych ludzi.
- Od jak dawna Pan maluje?
- Och, już nie pamiętam (uśmiech). Pierwszy raz wystawiłem swoje prace w 1981 roku. To była pierwsza z szesnastu wystaw, podczas których wśród prac innych twórców pojawiły się także moje. Wszystkie te wystawy były organizowane na Ukrainie, skąd pochodzę. Były też cztery wystawy międzynarodowe, w tym dwie w Polsce - w 2006 roku. Pierwszą indywidualną wystawę miałem w 1987 roku, potem było ich jeszcze dziewięć.
- Tak więc wystawa w „Małej Galerii” i Piotrkowie jest pańską dziewiątą wystawą indywidualną. Który raz gości Pan w Piotrkowie?
- Po raz pierwszy przyjechałem w 2003 roku, przyjechałem na zaproszenie, tak jak inni twórcy. Wzięliśmy udział w plenerze w pobliżu Sulejowa. Czułem się tam trochę jak na mojej działce na Krymie, gdzie jeżdżę, żeby malować. Można znaleźć w moich obrazach krymskie krajobrazy, ale jeśli ktoś pyta mnie, czy jestem marynistą, to odpowiadam, że nie - malując Piotrków, musiałbym nazywać się urbanistą. Nie ograniczam się do jednaj tematyki. Po prostu maluję to, co mnie w jakiś sposób zainspiruje. Ostatnio było to niebo, podczas ubiegłorocznego, gorącego lata – przybierało bardzo ciekawe barwy, było błękitne, turkusowe. To były piękne kolory i ja je próbowałem utrwalić na obrazach.
- W Pana obrazach dominują pejzaże...
- Rzeczywiście najwięcej jest pejzaży, ale są też portrety, czy też postaci ludzkie na tle jakichś miejsc, widoków. Mam nawet jeden autoportret. Mam taki obraz, na którym jest kobieta grająca na gitarze, jednak malując go, nie miałem na celu namalowanie kobiety, ale „namalowanie” muzyki. Jest też praca, na której widać kobietę, obok której jest ptak w klatce – to też nie jest portret, a oddanie jakiejś sytuacji, jakaś sugestia, motyw do rozważenia.
- Jeśli maluje Pan głównie pejzaże, to może ma Pan jakąś ulubioną porę roku?
- Nie, to nie ma dla mnie znaczenia. Jeśli maluję jakieś zjawisko czy jakiś obiekt, to nie jest istotne, w jakim momencie roku. Z zagadnieniem pór roku bardziej kojarzy mi się pewien kłopot – na Krymie, gdzie często pracuję, nie mogę malować moimi ulubionymi akwarelami, bo klimat jest tam tak suchy, że wszystko od razy wysycha; nie jest możliwa specyfika pracy akwarelowej. Nie wychodzi to ani w plenerze, ani w pomieszczeniu, tam muszę więc malować farbami olejnymi.
- Dlaczego akwarele są Pana ulubioną techniką?
- Ta technika jakoś najbardziej daje możliwość wyrażenia tego, co myślę. To mi się jakoś tak układa, rozmywa, łączy. Nawet, jeśli maluję farbami olejnymi, to w miarę możliwości raczej zachowuję specyfikę akwareli i efekt jest taki, że dość trudno odróżnić, jak dana praca była wykonana. Akwarela daje mi możliwość większego wyrazu i inspiruje mnie, bo czasem sama się układa, kolory łączą się same, woda powoduje, że mieszają się w zaskakujące czasem barwy i kształty. Ta technika współgra dla mnie bardzo z wyobraźnią, tworzy nastrój, jakiego farby olejne nie oddadzą. Tak jak obraz inaczej będzie wyglądał, jeśli namaluję go olejem, a inaczej, jeśli akwarelą – tak to samo miejsce będzie inaczej wyglądało dziś, inaczej jutro, inaczej o każdej porze tego samego dnia. Natura sama maluje pejzaże, używa do tego światła, cienia, aury, pory roku. To wszystko widać w pracach, które powstają podczas plenerów – jedne są bardziej słoneczne, w jasnych barwach lata, inne mają bardziej stonowany nastrój.
- Jak wspomina Pan malowanie Piotrkowa?
- Miałem taki zamysł, żeby namalować Piotrków nocą, ale wymagało to trochę zachodu. Trzeba było dość dużo czasu spędzić na obserwacji miasta, na dokładne przyjrzenie się różnym jego elementom, na udokumentowanie wszystkiego fotografiami, żeby potem zabrać się od razu do pracy. Nie miałem na to wiele czasu, bo właściwie wszystko musiałem namalować w Polsce – prze granicę dzielącą nasze państwa mogłem przewieźć tylko trzy prace, resztę malowałem na miejscu, w Piotrkowie. Wyglądało to niestety tak, że przez dwa tygodnie malowałem prawie bez przerwy. To nie jest dobry system pracy, bo nie jest dobrze robić coś w pośpiechu, ale tym razem chyba jakoś sobie z tą sytuacją poradziłem. Na moich obrazach są charakterystyczne dla Piotrkowa miejsca, skupiłem się głównie na rejonie starówki. Są kamieniczki, kościoły, znane obiekty.
- Jest miejsce w Piotrkowie, które się Panu szczególnie spodobało?
- Tak, to jest rynek, który jest naprawdę ciekawy, również nocą. Można tu zaobserwować piękną grę światła, które w różny sposób nadaje temu miejscu nastrój. W pracach widoczna jest potem ta gra światła, ale oprócz tego barwy, jakie się w nich znajdą, są odzwierciedleniem tego, jakie wrażenie wywarł na mnie dany obiekt, dana sytuacja. Nie da się ukryć, że obrazy są także wizerunkiem stanu duszy, odzwierciedleniem tego, co człowiek czuje.
- Kiedy znów odwiedzi Pan Piotrków?
- Przyjadę, jeśli tylko otrzymam zaproszenie, a jestem na nie otwarty. Chętnie będę do Piotrkowa przyjeżdżał, jeśli tylko będzie taka możliwość. Mam nadzieję, że będę miał trochę więcej czasu, by popracować, bo nie lubię tego robić w pośpiechu. Ale zawsze chętnie do Piotrkowa przyjadę.

W tym momencie Maciej Pyś dopowiada:
- A być może wkrótce będzie taka możliwość, bo w kościele Panien Dominikanek organizowane są piękne wystawy i może jeszcze w tym roku zostaną tam zaprezentowane prace Aleksandra.
- Dziękuję Panom za rozmowę.

Rozmawiała Anna Warych

Cytaty:

- Wszyscy, którzy kończą szkoły artystyczne, pracują twórczo są świetnymi rzemieślnikami, ale nie wszyscy są prawdziwymi artystami. Aleksander jest dla mnie prawdziwym artystą – mówi właściciel „Małej Galerii” Maciej Pyś.

- Akwarela daje mi możliwość większego wyrazu i inspiruje mnie, bo czasem sama się układa, kolory łączą się same, woda powoduje, że mieszają się w zaskakujące czasem barwy i kształty. Ta technika współgra dla mnie bardzo z wyobraźnią, tworzy nastrój, jakiego farby olejne nie oddadzą – opowiada o swojej ulubionej technice Aleksander Bobryshev.

- Kocham naszą starówkę – mówi pan Maciej. - Mam tu nawet swoje przezwisko – nazywają mnie „Galernikiem”, a ja nic nie mam przeciwko temu przydomkowi.

- Miałem taki zamysł, żeby namalować Piotrków nocą, ale wymagało to trochę zachodu. Trzeba było dość dużo czasu spędzić na obserwację miasta, na dokładne przyjrzenie się różnym jego elementom, na udokumentowanie wszystkiego fotografiami, żeby potem zabrać się od razu do pracy – tak opowiada A. Bobryshev o pracy nad swoją najnowszą wystawą. Na zdjęciu z właścicielem „Małej Galerii”, Maciejem Pysiem.


Kwestionariusz „Tygodnia”
Wypełnia: Maciej Pyś

Jako dziecko chciałem być...
- Księdzem.
Chciałbym pojechać...
- Do Chin, Tybetu.
Na bezludną wyspę zabrałbym...
- Przedmioty, które pomogłyby mi przetrwać.
Staram się...
- Pomagać innym i robić to dobrze.
Mobilizuje mnie...
- Ogrom pracy.
Przyjaźń z drugim człowiekiem powoduje...
- Że nie czuję się samotny.
Moje dewiza...
- Być uczciwym.
Marzę...
- Aby wszystkim ludziom było dobrze, a świat pozbawiony był przemocy i wojen.

img=1

Komentarze 12

reklama

Dla Ciebie

6°C

Pogoda

Kontakt

Radio