Elżbieta i Stanisław Milewscy
pon., 6 sierpnia 2007 15:01
Rozmowa z Elżbietą i Stanisławem Milewskimi. Oboje od zawsze są blisko sztuki – pani Elżbieta maluje, zaś pan Stanisław rzeźbi - w tym roku obchodzi 45–lecie swojej pracy twórczej. Ich dom pełen jest pięknych prac, pamiątek. Są w nim także koty, które oboje kochają. Z obojgiem twórców rozmawiamy o ich działalności artystycznej, domu, a także tym, co zabraliby na bezludną wyspę...
- Jaki rodzaj sztuki jest państwu najbliższy, jaki państwo uprawiają i gdzie można ją w Piotrkowie podziwiać?
Elżbieta Milewska: - Zawsze bliskie było mi malarstwo olejne, pastele suche, tłuste. Zaczynałam od portretów, a niestety raczej nie upiększałam postaci. Wiąże się w tym nawet zabawna historia, bo w szkole uwieczniałam swoje nauczycielki. Namalowałam kiedyś panią od geografii i potem miałam z tego przedmiotu dwóję. Mimo przerwy, jaka potem nastąpiła, zawsze malowałam jakieś drobne rzeczy, które często stawały się prezentami. Zawsze byłam blisko sztuki, byłam nauczycielem plastyki, prowadziłam koło, które działało przy szkole, w której pracowałam. Wtedy niewiele malowałam, a twórca powinien pracować, żeby doskonalić swój warsztat. Kiedy odeszłam na emeryturę zaczęłam działać w kole malujących nauczycielek i wtedy zaczęły się wyjazdy na plenery, np. w Bąkowej Górze, Inowłodzu, w Tarasce. Zorganizowałam też sama plener w Napoleonowie, w planach mamy także wspólny z mężem plener w Srocku, gdzie pracowałam długo jak nauczyciel. To bardzo sympatyczne tereny, mam tam wielu znajomych jeszcze z czasu, kiedy pracowałam. Z wieloma osobami do dziś utrzymuję kontakt, mam nawet koleżanki, które były kiedyś moimi uczennicami. Za takim rodzajem pracy, w otwartej przestrzeni, poszły wystawy poplenerowe, które miałam z malującymi koleżankami, mieliśmy też wspólne wystawy z mężem. Teraz maluję dla przyjemności, czasem dla kogoś, ale rzadko na zamówienie, bo zbyt często może się okazać, że ktoś sobie coś wyobraża inaczej niż ja. W pejzażu jesiennym dla kogoś może być za mało błękitu i zieleni, a w wiosennym znów za dużo. Oczywiście nie zawsze tak jest, spotykają mnie gesty docenienia, co jest bardzo miłe i budujące.
Stanisław Milewski: - Rzeźbię w drewnie, a moje prace można zobaczyć m.in. w okolicy Ronda Sulejowskiego, ronda Kostromska – Belzacka. Prace są także w Miejskim Ośrodku Kultury w Piotrkowie, w Szkole Muzycznej, w MOK – u przy ul. Słowackiego, a także w kilku miejscach tzw. użyteczności publicznej – salach bankietowych, restauracjach. Wykonałem także drogę krzyżową, która jest u sióstr Służebniczek Najświętszej Marii Panny przy ul. Wojska Polskiego. To są te ogólnodostępne moje prace. Wiele z nich jest w innych miejscach, w tym liczne w moim domu. Są bowiem prace, z którymi się nie rozstaję. Niektóre obejmują kompleksy kilku rzeźb, od dłuższego czasu pracuję także nad dużymi formami. Pierwszą taką pracą była rzeźba zatytułowana „Tym, którzy zginęli w Bieszczadach”, to było w 1987 roku. Ta rzeźba była przełomem, bo odtąd tworzę także takie formy. W żadnym pomieszczeniu raczej nie można by było tego wykonywać, dlatego odbywa się to podczas plenerów, których już wiele pamiętam: ‘85 Krynki koło Starachowic, ‘86 Krotoszyn, ‘87 Sanok, ’88 i 2003 – Chełmek, ’89 - Domiechowice, ‘95 - Taraska, ‘96 – MOK Piotrków. Czasem bardzo obfitym w wydarzenia artystyczne był dla mnie rok 2004. Odbyło się wtedy wiele plenerów i imprez: Zgierz, Birun, Brenna, Międzynarodowe Spotkania Rzeźby „Skrzyżowania”, Więckowice. Lata kolejne także przyniosły sporo takich wydarzeń: 2005 – Kęty, Skoczylasy i wystawa poplenerowa w Pajęcznie oraz „Skrzyżowania”, 2006 - Jaworzno, Mrzeżyno. W ubiegłym roku zrealizowałem także rzeźbę „Rycerza” dla Zamku Królewskiego w Piotrkowie, na pamiątkę założyciela Piotrkowa – Piotra Włostowica Dunina. Wiąże się to jednak z niezręczną dla mnie sprawą, bo okazało się, że nie ma dla tej pracy miejsca, dlatego czeka po prostu przed zamkiem, a dawno już powinna być gdzieś umieszczona. Czasem właśnie tak się zdarza – jakaś praca zostaje wykonana, a potem okazuje się na przykład, że jako rzeźba wykorzystywana jest w funkcji płaskorzeźby, bo umieszczona jest przy ścianie albo w ogóle nie ma dla niej miejsca. Takie sytuacje bywają przykre.
- Jaka jest tematyka państwa prac? Czy pojawiają się jakieś stałe motywy?
E. Milewska: - Bardzo lubię malować kwiaty, m. in. tulipany, słoneczniki, hortensje. Kupuję je, wstawiam do wody i obserwuję zmiany, które w nich zachodzą – patrzę, jak kwitną, reagują na światło, przekwitają. Bardzo lubię malować pejzaże, dlatego zawsze tak chętnie uczestniczyłam we wszelkich plenerach. Malując, zaczynam od bardzo realistycznego ujęcia, ale potem skupiam się na jakimś szczególe, który może nie od razu się dostrzega. Na przykład, malując kwiaty obserwuję je, a potem „bawię się” mogąc uchwycić to, co jest w nich zmienne. Wspaniała jest możliwość odtworzenia momentu, który przemija, cienia, który się zmienia, który w każdej chwili może być inny, nie powtórzy się już na pewno w dokładnie takim samym wydaniu. Zdarza mi się namalować człowieka wraz z kwiatami, czy też zwierzętami – tak jest w przypadku pracy, na której widać mojego męża wraz z naszymi ulubieńcami – kotami. W ogóle powinnam malować więcej kotów, one przybierają bardzo dziwne i śmieszne pozy, np. podczas snu – są niezwykle wdzięczne. Był czas, kiedy tworzyłam prace plastyczne korespondujące poniekąd z witrażami. Są też prace, które powstają w jakimś stopniu przypadkowo – tak było z pracą, którą można nazwać „Zachód słońca”, choć powstała w wyniku mycia farb, które się tak ciekawie połączyły.
S. Milewski: - Nie skupiam się na jakiejś określonej tematyce, wydobywam to, co jest w materiale. Kiedy widzę kawałek drewna, szukam w nim inspiracji i myślę sobie, że on już coś przedstawia. Kiedyś rzeźbiłem bardziej realistycznie, aktualnie można zauważyć w mojej twórczości wątki dość abstrakcyjne, skróty, to wynik pewnego rodzaju swobody, na którą mogę sobie już pozwolić. Może jest to przejaw jakiejś już dojrzałości twórczej. Taki charakter ma rzeźba, która znajduje się przy Rondzie Sulejowskim – rzeźba „Wędrowcy”. Dookoła rzeźby są głowy różnych postaci, symbolizujące wędrujących ludzi, nas, bo jest to miejsce, z którego każdy udaje się we własnym kierunku. Na rondzie przy Belzackiej jest kompozycja, w której każdy może widzieć coś innego – konary drzewa, pewna osoba dostrzegła w niej słonia. Rzeźby, które przeznaczone są dla danego wnętrza, muszą się zwykle wpisywać w jakąś konwencję, estetykę, muszą z nim korespondować. W moich rzeźbach interpretacja jest raczej otwarta, każdy może sobie w nich wyobrażać coś innego. Motywem, który rzeczywiście często się powtarza, jest ludzka twarz, jej część w różnych przetworzeniach, być może staram się przez to wszystkiemu, co tworzę, nadać ludzki wymiar, choćby to była największa abstrakcja.
- Czy zdarza się, że jakaś zamierzona praca się nie uda, nie wyjdzie?
S. Milewski: - Nie ma takiej możliwości. Każde dzieło jest wyrazem woli artysty, on przez nie mówi „tak ma być”. Kawałek drewna, który jest pęknięty jest dla mnie nieporównywalnie cenniejszy od gładkiej deski. Pęknięcia nadają rzeźbie charakter, czynią ją niepowtarzalną i budzą wyobraźnię tego, kto nad nią pracuje. Nigdy nie zdarzyło mi się wyrzucić drewna, z którego miała powstać rzeźba, wszystko, co się z tym drewnem dzieje, jest procesem twórczym. Są za to takie prace, które od dziesięciu, piętnastu lat czekają na ostateczny kształt, niektóre pomysły dojrzewają długo. Można się zastanawiać, czy to nie jest tak, że one dojrzewają wraz z twórcą i dlatego po jakimś czasie mogą dopiero uzyskać ostateczną formę.
- Twórczość państwa wymaga jakiegoś miejsca pracy, warsztatu. Czy państwo mają takie miejsca?
E. Milewska: - Kiedyś takim miejscem był dla mnie jeden z pokoi w naszym mieszkaniu, ale teraz wszystkie przybory są poskładane. Jeśli malowałam jakieś większe prace zdarzało mi się przenosić całe wyposażenie do dużego pokoju i mieliśmy wtedy trochę zamieszania. Natomiast mój pokoik do malowania nie jest może duży, ale ma z kolei bardzo dobre światło, co jest przecież bardzo ważne. Ciekawa historia wiąże się z krzesełkiem, które mąż zaplanował zrobić, żeby mi było wygodniej i milej pracować. Wykonał jakąś część i praca utknęła w magazynie na lata. Przed wystawą z okazji 45–lecia twórczości artystycznej mąż dotarł do tej rozpoczętej pracy i ją ukończył. Okazało się, że powstała piękna rzeźba.
S. Milewski: - Ja także mam swoją małą pracownię, którą odwiedzam dość często, choć nie codziennie. Chciałbym codziennie, ale nie zawsze jest to możliwe z różnych powodów. Pracuję często nad dużymi formami, które wymagają pleneru, więc wtedy zamknięte pomieszczenie odpada. Rzeźbi się wtedy na miejscu, tam, gdzie rzeźba ma stać. Trzeba brać pod uwagą pogodę, bo to może potrwać kilka, ok. 7 – 10 dni. Kiedy pracujemy w grupie, zabieramy z sobą namioty i w nich mieszkamy przez ten czas.
- W jakim drewnie pracuje Pan najczęściej, czy tylko w drewnie? Jakich narzędzi używa się do tego?
S. Milewski: - Najtrwalszego materiału na zewnątrz dostarcza topola, najbardziej sprzyjającego obróbce – lipa, orzech, a najtrudniej pracuje się w mahoniu, bo ma nieregularnie rozmieszczone słoje. Próbowałem kiedyś rzeźbić w kamieniu – w piaskowcu, ale to inna praca, pochłania dużo więcej czasu, wymaga innych narzędzi. Niemniej być może w tym roku będę rzeźbił w marmurze. Jeśli chodzi o narzędzia w ogóle, to bywa z nimi różnie. Niszczą się na przykład wtedy, kiedy się trafi na gwóźdź. Są to głównie dłuta, noże skośne, a do dużych form także młotki potrzebne do dłut, a także piły motorowe. Piły znacznie przyspieszają pracę. Zróżnicowane narzędzia sprawiają, ze można nadać rzeźbie tak istotnej lekkości. Rzadko je kupuję, zwykle robię je sobie sam.
- Są państwo małżeństwem artystów. Jak wygląda państwa dom i na ile sztuka przenika życie?
E. Milewska: - Nasz dom pełen jest pamiątek, prac męża i moich. Są wśród nich takie, z którymi się nie rozstaniemy, ponieważ wiążą się z czymś dla nas ważnym, przełomowym, sympatycznym – są dla nas po prostu niepowtarzalne i jedyne. Choć mąż nie do końca to lubi, ja jestem jego ostrym krytykiem. On z kolei czasem przyjmuje krytykę i wyciąga z niej wnioski, a czasem nie. Przeżyliśmy razem już czterdzieści trzy lata, to już dość długi czas jak na małżeństwo. Oczywiście kibicuję mężowi w tym, czym się zajmuje, on także popiera mnie w moich pasjach. Kiedy zaczynam malować, to zdarza się, że mąż daje mi do zrozumienia, że nie muszę nawet gotować obiadu, ale czasem kończy się to tak, że pyta po cichu „kiedy coś zjemy?” (uśmiech). Ciągle rozmawiamy, również o sztuce, kupujemy albumy, oglądamy wszelkie interesujące nas programy artystyczne w telewizji. Bardzo chętnie bywamy na różnych wystawach, ja ostatnio miałam trochę przerwy, bo złamałam nogę. Byliśmy nawet na wspólnym plenerze – w Skoczylasach. Przyjemnie się nam na tym polu artystycznym współpracuje - kiedyś nawet próbowałam rzeźbić, ale okazało się, że wolę lepić, np. z gliny – łatwiej mi dodawać, niż odejmować. Mąż dostrzega w każdym kawałku drewna jakiś kształt, mnie trudniej to przychodzi.
S. Milewski: - Można przewrotnie i trochę żartobliwie powiedzieć, że sztukujemy, jak tyko możemy (uśmiech). Często rozmawiamy, dyskutujemy, ale staram się nie przynosić pracy do domu. Kiedyś rzeźbiłem w domu, na kolanach, wszędzie było pełno wiórów i trocin. Teraz już nie „bałaganię” w domu, ale zdarza się, że kiedy przychodzę z pracowni, to jednak trochę tych trocin się wokół posypie...
Prócz szeroko pojmowanej sztuki mamy jeszcze jedną taką wspólną pasję, którą wszyscy podzielmy – żeglarstwo. Mamy mały jacht, którym latem wypływamy na Zalew Sulejowski. Wakacje tak nam właśnie upływają. To rodzinne zamiłowanie, nasza wnuczka także pływa z nami, a nawet steruje.
E. Milewska: - Uwielbiamy te nasze wodne wojaże, wraz ze znajomymi wypływamy dwoma, trzema jachtami, żeglujemy, a po południu spotykamy się w umówionym miejscu na obiad. Każda załoga coś przywozi, najczęściej są to potrawy już w części gotowe, bo wiadomo, że warunki nie na wszystko pozwalają. Takie przygotowywanie posiłków jest bardzo przyjemne, ale najbardziej przyjemna jest ich spożywanie na powietrzu. Wszystko smakuje wyśmienicie. Żeglujemy rodzinnie, nasz wnusia Iga pływa z nami od najmłodszego wieku, uczestniczy w wyprawach z radością. Czasem tylko wiatr wieje mocniej i to jest niepokojące, ale to są przejściowe sytuacje. Planujemy otwarcie sezonu. Innym naszym marzeniem, które może zacznie się niedługo spełniać, jest wybranie się na jakieś trochę dalsze wycieczki, niekoniecznie w Polsce.
- Państwa dom jest wypełniony sztuką, ale są w nim też zwierzęta - przede wszystkim piękne koty...
E. Milewska: - Pierwszy kot, jakiego mieliśmy, był znaleziony, potem córka podarowała nam kocicę i tak już od szesnastu lat koty są w naszym domu. Mieliśmy też jednego psa, który był bardzo łaskawy, wychowywał te koty, a nawet „asystował” przy porodach. Zwierzęta wymagają opieki i oczywiści czasem to jest kłopotliwe, bo zawsze trzeba im zapewnić to, czego potrzebują. Najtrudniejsze jest to wtedy, kiedy wyjeżdżamy, choć staramy się to robić jak najrzadziej.
S. Milewski: - Teraz mamy psa i koty, jednak ilością i charakterem dominują te drugie. Oboje z żoną wychowywaliśmy się w domach rodzinnych ze zwierzętami, zwłaszcza z kotami. U mnie była długo bura kocica, miałem też czarnego kota, który niestety był łasy na gołębie i pewnego dnia ich miłośnicy prawdopodobnie wrzucili go do wapna. W każdym razie ten nasz czarny kot pojawił się pewnego dnia w domu jako biały kot. Mama od razu wypłukała go w wannie i jakoś potem nic mu nie dolegało. Oboje pochodzimy z Piotrkowa, choć z przeciwnych jego krańców – ja mieszkałem w rejonach wyjazdu do Sulejowa, żona na Szczekanicy. Kiedyś życie kulturalne było „na Bugaju”, czyli w świetlicy fabryki „Bawełnianka”. Tam mieszkały i chodziły do szkoły koleżanki żony, tam też poznaliśmy się.
- Czy dzieci państwa także są utalentowane artystycznie?
E. Milewska: - Syn wykonuje z drewna piękną biżuterię, teraz może trochę rzadziej, ale zajmuje się tym. Córka maluje, ale ma na to mało czasu, bo jest osobą zajętą. Mawia, że będzie mieć na to czas dopiero na emeryturze. Tak jak ja uczy plastyki, zajmuje się dekoracją szkoły, ciągle jest blisko sztuki. Nasza wnuczka chyba także przejęła trochę takich zdolności – ma dziewięć lat, ale już pięknie rysuje, maluje, czasem nawet próbuje coś rzeźbić. Ostatnio brała wraz z innymi uczniami ze swojej szkoły udział w konkursie, w którym zadaniem było wyrażanie poezji malarstwem. Zdarza jej się namalować, narysować coś, co nas autentycznie zaskoczy – tak było z jednym z jej ostatnich rysunków, który po prostu przypomina dzieła Pablo Picassa.
- Jakie mają państwo plany, przede wszystkim artystyczne, na najbliższy czas?
E. Milewska: - Na pewno będę malować, choć tej wiosny muszę dopiero się „rozmalować”, bo jeszcze nie czuję natchnienia. Tej wiosny namalowałam już pierwsze kwiaty, ale wyszły trochę mało barwne, więdnące, a to oznacza, że jeszcze są w duszy jakieś zimowe mroki, które wiosna na pewno już niebawem rozproszy. Swój czas chętnie poświęcam wnuczce, ma swoje ulubione potrawy, które jej gotuję. Wiosną planujemy także wyjazd do rodziny, do Ustronia, oni mają w górach swój dom, a ja jeszcze nie malowałam gór i może teraz będę miała okazję...
S. Milewski: - Między czterdziestą piątą a pięćdziesiątą rocznicą rozpoczęcia pracy twórczej chciałbym zrobić wystawę i benefis. Aktualnie pracuję nad rzeźbą „Dama pik”, która będzie umieszczona przed jedną z najnowszych kawiarnio–herbaciarni w Piotrkowie. Rzeźba będzie przedstawiała postać zachęcającą do odwiedzenia tego miejsca. Bywają takie propozycje i zamówienia z różnych lokali, pewnie będą pojawiać się nadal. Pewnie pojawią się też inne okoliczności, na które potrzebne będą moje rzeźby, jakieś aukcje. Chętnie popracowałbym jeszcze w kamieniu, choć to dość trudne wyzwanie. Kamień jest po prostu twardszy od drewna, wydobywanie z niego kształtów kosztuje więcej pracy. Z każdym materiałem jest tak, że ja wręcz oczekuję, że będzie miał jakąś wadę, że będzie w jakiś sposób nadłamany, uszkodzony. To dopiero nadaje mu osobowość, powoduje, że zaczyna inspirować. Rzeźbienie jest wtedy wydobywaniem indywidualnych cech każdego fragmentu materiału, z którego coś rzeźbię. Michał Anioł, do którego oczywiście nie porównuję się, też wykonał jedną ze swoich znanych prac – „Dawida” - z uszkodzonego bloku marmuru. Materiał ma duszę i jeśli jest mokry i się suszy, to pęka – trzeba mu na to pozwolić. Niektóre pęknięcia należy właśnie pogłębić, żeby wydobyć to, co najważniejsze.
Marzę, żeby wszelkie moje prace, które są gdzieś eksponowane, zachowały charakter artystyczny, nie znajdowały się w otoczeniu czasem zupełnie nieodpowiednich dodatków. Życzyłbym sobie, żeby to, co wykonam, było dla wszystkich inspiracją, żeby każdy mógł w moich pracach dostrzec coś własnego, rozumieć je według swojej wyobraźni. Tak staram się pracować i to się nie zmieni.
- Życzę państwu owocnej pracy twórczej. Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Warych
Kwestionariusz „Tygodnia”
Wypełniają: Elżbieta i Stanisław Milewscy
Smak nadają życiu...
Oboje: - Wspólne rozmowy, miłość i przyjaźń.
Na bezludną wyspę zabrałbym...
Pani Elżbieta: - Kartony, pastele i... męża.
Pan Stanisław: - Dłuta, młotki i żonę.
Twórczość artystyczna daje mi...
Pani Elżbieta: - Radość i chwile wytchnienia.
Pan Stanisław: - Możliwość „wyżycia się” w materiale.
Chciałbym pojechać do...
Pani Elżbieta: - Do Włoch
Pan Stanisław: - Chciałbym po prostu zobaczyć świat.
Piotrków jest dla mnie...
Oboje: - Najukochańszym miastem, do którego wracam nawet z najpiękniejszych zakątków.
W ludziach cenię...
Oboje: - Uczciwość, szczerość i tolerancję.
Moja dewiza...
Pani Elżbieta: - Iść przez życie z uśmiechem i radością.
Pan Stanisław: - Iść przez życie z uśmiechem, radością i sercem na dłoni dla wszystkich.
Marzę...
Oboje: - By wszyscy ludzie byli szczęśliwi.
Cytaty do oblania tekstem:
- Mamy w domu wiele prac, z którymi się nie rozstajemy, ponieważ wiążą się z czymś dla nas ważnym, przełomowym, sympatycznym – są dla nas po prostu niepowtarzalne i jedyne – mówi pani Elżbieta.
- Długa przerwa w malowaniu sprawia, że nie czuje się natchnienia i trzeba cierpliwie czekać, aż się człowiek „rozmaluje”. Obrazy są wizerunkiem stanu duszy - uczucia i emocje widać jak na dłoni – mówi Elżbieta Milewska.
- Marzę, żeby moje rzeźby, które są gdzieś eksponowane, zachowały charakter artystyczny, nie znajdowały się w otoczeniu czasem zupełnie nieodpowiednich dodatków. Życzyłbym sobie, żeby to, co wykonam, było dla wszystkich inspiracją, żeby każdy mógł w moich pracach dostrzec coś własnego, rozumieć je według swojej wyobraźni – mówi Stanisław Milewski.
- Są takie prace, które od dziesięciu, piętnastu lat czekają na ostateczny kształt, niektóre pomysły po prostu dojrzewają długo. Można się zastanawiać, czy to nie jest tak, że one dojrzewają wraz z twórcą i dlatego po jakimś czasie mogą dopiero uzyskać ostateczną formę – zastanawia się pan Stanisław.
img=1
Komentarze 5