30 kwietnia Sylwia Mielczarek z mężem udali się na działkę przy ul. Sulejowskiej w Piotrkowie. Podczas pobytu pani Sylwia zauważyła, że na parkingu kręci się mały chłopiec. - W pewnym momencie spostrzegłam, że ucieka z jakimiś przewodami. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to od mojego samochodu, ale coś mnie tknęło i wraz z mężem pobiegliśmy za nim. Chłopiec uciekł do swojego dziadka. Podeszliśmy i powiedzieliśmy mu, żeby oddał to, co ukradł. Już wtedy widziałam, że to boczne kierunkowskazy od naszego samochodu - opowiada pani Sylwia.
Dziecko nie chciało oddać skradzionych przedmiotów, dlatego małżeństwo wezwało policję. Przy policjantach dziadek chłopca, wskazując na ich altankę, powiedział do męża pani Sylwii: „Dziś ci to skur... spalę”. - Policja w ogóle nie zareagowała. Spisali dziecko i zawołali jego matkę, która była pijana. Kiedy zapytałam policjanta, czy słyszał, co ten mężczyzna mówi, ten odpowiedział coś w stylu “gdzież tam?” - wyjaśnia kobieta.
Małżeństwo po wszystkim udało się do domu, nie traktując gróźb starszego człowieka na poważnie. Kiedy następnego dnia rano oboje zjawili się na działce, altanka była spalona.
- Mieszkamy w bloku i mieliśmy tam większość swoich rzeczy, bo mamy małą piwnicę. Altankę wybudował mój teść. Urządziliśmy ją tak, że nieraz w niej nocowaliśmy. Mieliśmy tam bardzo dużo rzeczy. Były tam rowery, nowa huśtawka dla synka. A teraz nie ma nic, wszystko spalone. Jak przyjechała dochodzeniówka, to myśleli nawet, że to jest świetlica. Znów wezwaliśmy policję. Gdy czekaliśmy, aż przyjadą, podeszła do mnie młoda kobieta i powiedziała, że tutaj wszyscy wiedzą, kto spalił, tylko ludzie boją się mówić - mówi pani Sylwia.
Policja podaje, że zbierany jest materiał dowodowy w tej sprawie. - Powołany został biegły z zakresu pożarnictwa i nic więcej nie możemy na ten temat powiedzieć - mówi Małgorzata Mastalerz, rzecznik prasowy KMP w Piotrkowie.
Małżeństwo zbulwersowane jest faktem, że osoba, którą wskazali policji jako podpalacza, nie została jeszcze przesłuchana. Owszem, dostali z policji powiadomienie o wszczęciu dochodzenia, ale w sprawie gróźb karalnych i zniszczenia mienia. Kradzież została już pominięta. - Do czego to doszło? Przecież my nic złego tym ludziom nie zrobiliśmy. Chciałam tylko, żeby ten mały złodziej oddał to, co ukradł. I za to ktoś spalił nam altankę wartą ponad 30 tys. zł - mówią.
Naprawa samochodu w serwisie w Łodzi wyniesie ich około 400 zł. Mało tego, podczas pożaru, spłonęło 40 gołębi, po których właściciele znaleźli tylko opalone obrączki.
Na miejscu zdarzenia przy Sulejowskiej jeden z mieszkańców okolicznych bloków twierdzi, że na pewno było to podpalenie. Na pytanie, czy nie orientuje się, kto mógł to zrobić, odpowiada z uśmiechem, że nie. Pani Sylwia mówi, że rozmawiała z ludźmi zamieszkującymi sąsiednie domy. - Oni wszyscy wiedzą, że to “ten” mężczyzna, ale boją się powiedzieć. Jedna kobieta mi to potwierdziła. Zresztą znajomy męża powiedział, że jest pewny, że to on, ale policji tego nie potwierdził. Ludzie boją się, że będzie się mścił, i nie dziwię się wcale. Ale na razie pozostaje bezkarny - mówi kobieta.
Mimo że małżeństwo wskazało dokładnie, kto najprawdopodobniej podpalił ich altankę, policja działa dość wolno. Małgorzata Mastalerz wyjaśnia, że to sprawa o wielu wątkach, dlatego zbieranie materiału dowodowego trwa tyle czasu. Ale póki co pani Sylwia boi się pojawiać na działce. - Ten mężczyzna groził mężowi, że go zabije. Boję się, że zrobi mi ze złości krzywdę, skoro posunął się już tak daleko. Chcemy, żeby policja wreszcie zaczęła działać i zrobiła coś konkretnego w tej sprawie. Jak długo to wszystko będzie jeszcze trwało? - pyta pani Sylwia.
Magdalena Waga