Pierwsze dni tragicznego września 1939 roku wspomina Wacława Kamieńska, która wtedy, jako 17-letnia dziewczyna pomagała ratować rannych żołnierzy w piotrkowskim szpitalu św. Trójcy.
Niewielu jest już piotrkowian, którzy przeżyli tragiczny wrzesień 1939 roku. Naocznym świadkiem i uczestniczką tamtych wydarzeń jest Wacława Kamieńska, z domu Juszkiewicz, córka hallerczyka, nestorka polskiego pielęgniarstwa, organizatorka struktur PCK oraz Polskiego Towarzystwa Pielęgniarek, jedna z pięciu Polek odznaczonych słynnym Medalem Florence Nightingale. Gdy wybuchła wojna miała zaledwie 17 lat i właśnie wróciła z obozu Przysposobienia Wojskowego Kobiet znad Olzy.
1 września
– W mieście trwała mobilizacja. Było pełno młodych ludzi w oddziałach RKU i panował ogromny ruch. Jednocześnie 25 pp wymaszerował ku Częstochowie. Z kolei z Grodna do Piotrkowa nadchodził następne oddziały wojskowe, skierowane tu do obrony miasta. Komendantka naszego piotrkowskiego hufca PKW, Danusia Gampt, dała nam przydział na dyżury w miejscach, gdzie w owym czasie w Piotrkowie były aparaty telefoniczne. Było ich bardzo niewiele, głównie w instytucjach miejskich, posiadali je również nieliczni lekarze i adwokaci. Dostałam przydział w aleję 3 maja pod numer 10 do „Kropli mleka”. I tam dyżurowałam. Ubrana w mundur PWK, czyli drelichową bluzę, granatową spódnicę, beret z orzełkiem w koronie, brązowe skarpetki i trzewiki.
2 września
W odróżnieniu od innych polskich miast w Piotrkowie 1 września upłynął w miarę spokojnie. Apokalipsa miasta zaczęła się dzień później, 2 września, za sprawą bombowców Luftwaffe. Mówi nasza rozmówczyni: – To był drugi dzień mojego dyżuru w „Kropli mleka”. Nikt nie przyszedł mnie zmienić. Nagle nad miastem pojawiły się niemieckie sztukasy (bombowce Junkers Ju 87; przyp. aut.) i zaczęły bombardować Piotrków. Przybiegła do mnie córka profesor Kędzierkiej, moja koleżanka, Jadzia. Powiedziała mi: – Mama kazała biec do szpitala, bo tam leżą pokotem ranni, żołnierze i cywile. Pobiegłam. To były straszne przeżycia. Wszyscy dorośliśmy jakby w jednej chwili. Znalazłam się w szpitalu i to właśnie wtedy po raz pierwszy zetknęłam się z umierającym młodym żołnierzem. Ranni leżeli wszędzie, było ich pełno nawet na szpitalnym korytarzu. Żołnierze i cywile. Pokrwawieni, niektórzy już obandażowani. Jedni na siennikach, inni na rzuconej naprędce na podłogę kopce siana. On, młody żołnierz z pułku grodzieńskiego, który walczył na Longinówce, był po zabiegu chirurgicznym. Siostra Helena kazała mi zwilżyć mu usta szpatułką zanurzoną w wodzie. Skonał przy mnie wołając: – Mamo! To było straszne. Jednak wszystkie emocje trzeba było w sobie zdusić. Nie było czasu na ich okazywanie. Przybywało rannych. Na naszych żołnierzy walczących pod Piotrkowem Niemcy najechali czołgam, stratowali ich, liczba zabitych i rannych była ogromna. Okoliczni chłopcy pomagali zakopywać ciała. Leżeli wszędzie, i na polu i w lasach. Do zakończenia wojny i przeprowadzonej później ekshumacji cały teren dawnych piotrkowskich wyścigów konnych był cmentarzem...
Nieustające bombardowania przyniosły także duże straty wśród ludności cywilnej. Wacława Kamieńska straciła także kilka szkolnych koleżanek i kolegów. – Od odłamka bomby, która uderzyła w ogród bernardyński od strony ulicy Narutowicza, zginął brat mojej koleżanki Reni Zaksówny. Oni mieszkali w domu na rogu ulicy Szewskiej i placu Kościuszki. Chłopak stał w oknie, gdy ta bomba spadła. Od bomby zginęła też córka doktora Lipińskiego, Marysia. Szła na dyżur do szpitala…
W pamięci naszej rozmówczyni zachował się również wygląd miasta w tych tragicznych dniach września 1939 roku. – Na ulicach wszędzie leżało rozbite szkło. Wyglądało to tak, jakby latem spadł śnieg… A jednocześnie było słonecznie i bardzo gorąco. Wręcz upalnie.
Exodus ludności cywilnej
Po pierwszych bombardowaniach zaczęła się ewakuacja Piotrkowa. Linia frontu przesuwała się tak szybko, że wszystko rozgrywało się w ciągu godzin. Wacława Kamieńska, która po śmierci ojca w 1927 roku zamieszkała z matką i starszą siostrą w Piotrkowie, znalazła się wśród ewakuowanych rodzin wojskowych z racji faktu, iż jej stryj był żołnierzem 25 pp. Jak wspomina pierwszym przystankiem w tej ucieczce z płonącego Piotrkowa był Włodzimierzów. – Tam była willa „Włodzimierzanka”, stała na pod tak zwanym Wesołym Pagórkiem, tam spędziliśmy noc. Nad ranem znów ewakuacja. Kazali nam uciekać do Sulejowa. W Sulejowie krzyczą, by uciekać dalej, bo nadlatują niemieckie sztukasy. Zdążyliśmy przejechać przez most i uciec w kierunku klasztoru Cystersów. Razem z bratem stryjecznym, Wiesławem, przeskakując z bruzdy do bruzdy na kartoflisku przedostaliśmy się do wsi Strzelce. Tam spotkaliśmy się z naszymi matkami, które wciąż jechały powodami. Lasy były pełne naszego wojska. Podobnie na polach. Ukryci żołnierze w snopkach siana strzelali do nadlatujących sztukasów. Po nawałnicy powędrowaliśmy dalej, aż do Łukowa, doszliśmy do Bugu. Wszędzie były łuny, trupy – i ludzkie i końskie, rozbite wozy. To były potworne widoki. Szło się jak w jakiejś malignie. Ledwie tam doszliśmy, a już z powrotem trzeba było uciekać, bo to był już 17 września i zaatakowali Sowieci. I cała ta ludzka nawałnica oraz niedobitki wojska ruszyły z powrotem. Po drodze napotykaliśmy niemieckie oddziały. Szczęśliwie nas nie zaczepili, ale gdy wróciliśmy do Piotrkowa okazało się, że nasze mieszkanie zostało doszczętnie splądrowane przez Niemców. Zaczęła się okupacja…
Tekst: Agawa
Fot. zbiory prywatne Wacławy Kamieńskiej, Archiwum Państwowe w Piotrkowie Trybunalskim, zbiory prywatne