W ostatnich czasach korepetycje stały się bardzo modne. Jednak w tym roku popyt na „douczanie” przekroczył wszelkie możliwe granice. Powodów jest kilka.
Od jakiegoś czasu system oświaty nie zapewnia właściwego i skutecznego przekazywania wiedzy. W dodatku epidemia zrobiła swoje i nauczanie on-line właśnie "wychodzi bokiem", toteż bardziej ambitni rodzice i uczniowie, starają się uzupełnić braki na „korkach”.
Po drugie brakuje nauczycieli – starsi odchodzą, młodzi nie chcą pracować za 2 tys. zł netto i „użerać się” z dzieciakami. Ci, którzy zostają, muszą pracować na dwóch, trzech etatach, bo trzeba godnie zarobić, bo należy zapewnić ciągłość edukacji. Biegają ze szkoły do szkoły - uczą w różnych placówkach. Są zmęczeni, sfrustrowani i niedocenieni (stare przekleństwo brzmiało: „Obyś cudze dzieci uczył”).
Braki kadrowe sprawiły, ze plan lekcji w wielu szkołach jest kaleki – młodzież i nauczyciel kończą zajęcia bardzo późno. W tej sytuacji trudno jest się uczyć, trudno też znaleźć korepetytora, który ma jeszcze czas oraz siłę na prywatne lekcje. Stąd miejsc dla „korkowiczów” zrobiło się znaczne mniej. A ceny prywatnych lekcji? W Piotrkowie zaczynają się od 40 złotych za godzinę (do nawet 100 zł) Ale jakie jest wyjście, skoro szkoła przestała spełniać swoją rolę, a dziecko uczyć się musi?