...szukać klienta w szafie lub prowadzić spotkanie w domu przypominającym zawalającą się stodołę. Czasem narzekamy, że jesteśmy przez nich nagabywani i traktujemy ich jak intruzów, czasem jednak ratują nasze pieniądze, zabezpieczają przyszłość i jednak warto docenić ich pracę, zważywszy na to, w jakich warunkach zdarza im się pracować.
- Spotkanie rocznicowe u klienta. Ten przywitał mnie w krótkich, bardzo krótkich spodenkach, ledwo zakrywających pośladki. Mało tego, usiadł na przeciwko mnie na kanapie prawie w rozkroku, tak że zaczęło mu co nieco wychodzić. Udawałam, że nic nie widzę i wypełniałam papiery. Bałam się, co będzie dalej. Pan zaczął się specjalnie wiercić, tak jakby chciał pokazać więcej, chciał na siebie zwrócić uwagę. Nie wiem, co byłoby dalej, gdyby do drzwi nie zadzwonił dzwonek. Po chwili weszła żona z dzieckiem. Był wściekły, krzyczał na nią. To było straszne i nie wiedziałam, jak mam się zachować. Natychmiast pozbyłam się tego klienta i oddałam jego obsługę - mówi pani Anna, doradca ubezpieczeniowy z regionu piotrkowskiego.
Kobieta miała “szczęście” do “tego” typu klientów. Inny przywitał ją w szlafroku i nie miał zamiaru zamienić go na inne ubranie.
- Umówiłam się z klientem na spotkanie u niego w domu. Dzwonię, ten otwiera mi drzwi. Jest w szlafroku. Nie zdziwiło mnie to bardzo, bo pomyślałam, że dopiero wstał albo wyszedł spod prysznica. Usiadłam, klient zaproponował herbatę, a ja myślałam, że w tym czasie się ubierze. A on przyszedł znowu w szlafroku, usiadł na kanapie, założył nogę na nogę i zaczął rozmowę. Czułam się niezręcznie, siedziałam jak na szpilkach, myśląc, co kombinuje. Rozmowy na tematy ubezpieczeniowe nie bardzo go interesowały, zadawał bardzo głupie pytania. Zaproponował drugą herbatę, ale na szczęście zadzwonił mój telefon i w delikatny sposób powiedziałam, że jestem umówiona i muszę wyjść. Nie wiem, co by było dalej. Wolę tego nie wiedzieć - mówi Anna.
Inny doradca finansowy, pani Kasia, przyjeżdżając na umówione spotkanie, zastała klienta pod wpływem alkoholu. Kobieta, która miała przeprowadzić analizę finansową, przestraszona sytuacją chciała się wycofać. Klient jednak przeprosił za swój stan i bardzo grzecznie zaprosił panią do mieszkania. Bardzo chciał rozmawiać o założeniu polisy na życie. Zaproponował kawę i czym prędzej udał się ją przygotować. Pani Katarzyna niepewnie czekała, co zdarzy się dalej. Nagle z kuchni dobiegł wielki huk i rumor. Z pomieszczenia wyturlał się klient. Niestety bez kawy. Pani czym prędzej wyszła, zostawiając potencjalnego klienta, bo okazało się, że pan jednak nie jest w stanie rozmawiać na żaden temat.
Inny doradca ubezpieczeniowy też miał pecha. Umówił się na spotkanie z klientami o bardzo nieodpowiedniej porze dnia. Kiedy wszedł do mieszkania, zastał wszystkich przed telewizorem. Nikt nie kwapił się, by zacząć rozmowę, bo były ważniejsze sprawy. Doradca, chcąc nie chcąc, zanim zaczął rozmawiać z klientami, musiał razem z nimi obejrzeć kolejny odcinek “Brzyduli”. Okazało się, że cała rodzina to namiętni fani tego serialu. Po kilkudziesięciu minutach wspólnego oglądania telewizji (doradca czuł się jak idiota) agent mógł zacząć właściwą rozmowę.
Czasem zdarzają się sytuacje, które nie pozwalają na skupienie w pracy i rozmowa odbywa się w dość specyficznych warunkach. - Pamiętam spotkanie z klientami, na którym był też ich synek (lat około 9), który przez całe 45 minut, siedząc na wersalce, bujał się do przodu i do tyłu, uderzając o oparcie. Skoncentrowanie się na rozmowie w takich warunkach było niezwykle trudne i całe spotkanie bardzo stresujące - mówi Rafał, doradca z regionu piotrkowskiego.
- Ludzie, z którymi rozmawiamy, są bardzo różni i mieszkają w różnych warunkach. Kiedyś wraz z moją panią menedżer jechaliśmy pod konkretny adres, na umówione spotkanie. Z daleka zobaczyliśmy drewniany budynek - stodołę, czy coś podobnego... Zaśmiałem się, że ta stodoła taka krzywa, że za chwilę się zawali. Okazało się, że był to dom mieszkalny i oczywiście właśnie w nim odbyło się spotkanie z klientami - dodaje Rafał.
Zaskakujące spotkania z klientami miał też pan Konrad, choć nie pracuje zbyt długo w tej branży.
- Miałem umówione spotkanie z panią, która zadzwoniła do firmy i była zainteresowana ofertą. Pojechałem na miejsce, dzwonię, nikt nie otwiera. Byłem pewien, że pani jest w domu, bo bardzo jej na tym spotkaniu zależało. Postanowiłem chwilę poczekać, aż otworzy. Dzwonię, dzwonię... Po 15 minutach bardzo ostrożnie otwierają się drzwi i zza nich wyłania się głowa kobiety. Miałem wrażenie, że była zaspana. Mimo wszystko zaprosiła mnie do środka. Wszedłem, opowiadam jej o ofercie, którą była zainteresowana, ale kobieta w trakcie spotkania była bardzo milcząca, zdystansowana, bardzo spokojna i prawie nic nie mówiła. Przytakiwała tylko od czasu do czasu. Miałem wrażenie, że pani nie wie, gdzie jest ani kim ja jestem i w jakiej sprawie przyszedłem. Ogólnie spotkanie było raczej miłe. Na koniec chciałem trochę rozluźnić atmosferę i zagadnąłem prywatnie, że zrezygnowałem z księgowej i teraz sam będę musiał się tym zająć (wiedziałem, że potencjalna klientka pracuje w księgowości - tak można to ująć). Wtedy w panią coś dziwnego wstąpiło, zaczęła na mnie krzyczeć, że mam się wynosić, że jest rozczarowana tym spotkaniem i natychmiast mam opuścić jej dom. Nie miałem pojęcia, co się stało. Zacząłem ją przepraszać i pytać, co zrobiłem nie tak. Pytałem, czy powiedziałem coś niewłaściwego, czy może ją zmęczyłem albo zachowałem się nietaktownie. Pani tylko wrzeszczała, a ja ją przepraszałem, choć zupełnie nie wiedziałem, za co. Na koniec powiedziałem tylko, by przemyślała ofertę firmy i chciałem wyjść. Wtedy ona znów zmieniła zachowanie. Znów nagle. Zaczęła mnie przepraszać za swój wybuch. Wyjaśniła, że zażywa silne leki i one spowodowały taką reakcję. Długo nie mogłem zapomnieć o tym spotkaniu. Pani jednak była zainteresowana polisą i spotykałem się z nią kilkakrotnie w tej sprawie. Okazała się bardzo fajną osobą - mówi doradca finansowy Konrad.
- Innym razem dostałem od firmy kontakt do mężczyzny, któremu musiałem zaktualizować dane. Poszedłem pod umówiony adres. W domofonie odzywa się kobieta. Pytam, czy tu mieszka “Jan Kowalski”? Słyszę zmieszanie w słuchawce, po czym pani z agresją odpowiada, że nie. Sprawdzam, czy adres się zgadza. Kiedy okazuje się, że tak, zaczynam drążyć, bo to spotkanie jest konieczne. Pytam, czy może kiedyś mieszkał? Pani ze zdwojoną agresją mówi, że kiedyś tak, ale już nie mieszka. Zaczynam pytać o numer telefonu. Pani uparcie twierdzi, że kiedyś telefon miała, ale już nie ma. Wiedziałem, że coś jest nie tak, ale spotkanie musiało się odbyć, więc stojąc na mrozie, tłumaczę pani, że to bardzo ważna sprawa, dla dobra pana Kowalskiego. Wreszcie po kilkunastu minutach domofonowej dyskusji pani (jak się później okazało, żona klienta) prosi, żebym wszedł. Otwiera mi drzwi, wchodzę i nagle pani krzyczy: “Eeee, Janek, wyłaź już stamtąd” i nagle otwierają się drzwi szafy i wychodzi z niej mężczyzna. Siedział tam dość długo i ukrywał się... do dziś nie wiem przed czym czy przed kim. W trakcie spotkania tłumaczył, że nagabują go różne firmy wizytami i telefonami i on ma już tego dość. To było dziwne spotkanie - opowiada Konrad.
- Miałam spotkanie w sprawie ubezpieczenia auta. Pojechałam do klienta, a tam w jego domu był ogromny pies. Zupełnie nie wiedziałam, jaka to rasa, ale wyglądał dość groźnie i strasznie się ślinił. Rozmawiałam z klientem i jego żoną, wypełniałam dokumenty, spotkanie było bardzo miłe i rodzina pytała mnie też o inne produkty firmy. Rozmowa trochę się przeciągnęła. Pies początkowo był bardzo zainteresowany nową osobą (wąchał, prychał), ale jakoś szybko się ulotnił. Początkowo byłam trochę nim przestraszona, ale szybko zapomniałam o zwierzęciu. Okazało się, że pies zniknął z... moją torebką. Rozerwał na strzępy nie tylko torebkę, ale też większość rzeczy będących w środku: pomadki, kalendarze, notatniki z cennymi numerami telefonów i wiele innych rzeczy. Chciało mi się płakać, jak zobaczyłam fragment ucha torebki w pysku psa i jego mordę wysmarowaną moją różową pomadką. Dziś śmieję się z tego, bo właściciele psa zachowali się bardzo w porządku i nie zbagatelizowali sytuacji. Ale największy problem miałam z odzyskaniem notatek z kalendarza - mówi Sylwia.
***
Czasem może warto dać szansę doradcy ubezpieczeniowemu i nie zbywać go zwykłym “nie jestem zainteresowany”, bo - jak widać na przykładach - to niełatwy kawałek chleba.
Ewa Tarnowska-Ciotucha
- 17 mln na Centrum Świętego Mikołaja w Wolborzu
- Dzień Pracownika Socjalnego. Statuetki dla MOPR i PCPR w Piotrkowie
- Podsumowali tegoroczną kwestę
- Kto zostanie mistrzem gminy Sulejów?
- Problem mieszkańców bloków w Woli Krzysztoporskiej
- Szukali ciała w dawnym szpitalu
- Lubisz jazz? Wpadnij na dwa dni do Sulejowa
- Budowa tężni solankowej w Piotrkowie oficjalnie zakończona
- Policja ukarała Antoniego Macierewicza. Czy poseł straci prawo jazdy?