Auto spłonęło niemal doszczętnie, a wraz z nim telefon, dokumenty i rzeczy osobiste. Nad okolicą unosiły się kłęby czarnego dymu. Przyczyna jest nieznana, w samochodzie nie było instalacji gazowej, nikt nie przewoził żadnych materiałów palnych. – Zalewałem fundamenty – opowiada właściciel – samochód postawiłem obok, wszystko było w porządku. W pewnym momencie chciałem nim odjechać, zacząłem cofać i wtedy pojawił się ogień. Zdążyłem wyskoczyć i tyle miałem szczęścia.
Chwilę grozy przeżył ojciec poszkodowanego. - Zobaczyłem płonące auto, nigdzie nie widziałem syna, myślałem, że jest w środku – mówi wzburzony mężczyzna.
W akcji brały udział dwa zastępy Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej w Piotrkowie. Choć ogień udało się opanować, to mówimy tu o całkowitym spaleniu pojazdu - powiedział nam rzecznik piotrkowskich strażaków, mł. bryg. Wojciech Pawlikowski.