Jak wynika z danych piotrkowskiego Urzędu Stanu Cywilnego, w 2010 roku zawarto 578 związków małżeńskich, a w 2017 zaledwie 439. Najgorszy pod tym względem był rok 2015, kiedy na zalegalizowanie związku zdecydowało się 360 par. Z kolei liczba rozwodów w ciągu ostatnich 20 lat wzrosła niemal dwukrotnie. W Piotrkowie dochodzi do nich średnio 182 razy w roku.
- Rejestrujemy mniej małżeństw, ale niekoniecznie jest to związane tylko z niechęcią czy ucieczką przed odpowiedzialnością. Trzeba brać pod uwagę szereg spraw indywidualnych, ale także niż czy wyż demograficzny. Procentowo ta liczba w Piotrkowie tak bardzo się nie zmienia – zauważa Małgorzata Lachowicz-Skrzyńska, kierownik USC. - Na pewno przesuwa się granica wiekowa i ludzie zawierają małżeństwa w coraz starszym wieku, najczęściej po trzydziestce. Niektórzy chcą najpierw osiągnąć sukces zawodowy, zdobyć wykształcenie, a dopiero później zakładać rodzinę – dodaje.
Zapytaliśmy piotrkowian, jakie ich zdaniem są główne powody spadku liczby zawieranych małżeństw. Wymienili przede wszystkim duże koszty związane z organizacją ślubu i wesela, a także fakt, że samotne matki są bardziej wspierane przez państwo. Zwrócili uwagę też na to, że sam ślub stracił społeczną wartość. - Coraz częściej mówi się, że ślub to układ czasowy z horyzontem trwałości ustawionym na odchowanie potomstwa. Poza tym prawnie małżeństwo w Polsce jest układem niesprawiedliwym względem mężczyzn. Mam na myśli traktowanie nas przy rozwodach czy przydzielaniu praw do dzieci – powiedział jeden z mieszkańców Piotrkowa. Z kolei wśród przyczyn rozwodów najczęściej pojawiają się niezgodność charakterów, zdrady, nadużywanie alkoholu przez jednego z małżonków czy dłuższa nieobecność jednego z nich.
Jak podkreślił ks. Arkadiusz Lechowski z parafii św. Anny w Łodzi, inne są przyczyny niechęci do małżeństw cywilnych i sakramentalnych. - W obu przypadkach mogą to być jakieś obawy i lęki, ale przewrotnie powiem, że jest to też kwestia odpowiedzialności za sakrament. Jeśli ktoś nie czuje, że chciałby zaprosić do swojej relacji Pana Boga, to moim zdaniem wręcz nie wolno namawiać go na ślub. To duchowe zobowiązanie, które należy podejmować tylko, gdy jest się go pewnym – powiedział. Jego zdaniem coraz bardziej popularne życie na „kocią łapę” nie gwarantuje, że lepiej poznamy partnera, a relacja będzie lepsza. - Wiele osób się na to decyduje, ale myślę, że mieszkając z kimś, traktując go jak kogoś bliskiego, a potem zrywając, można go naprawdę mocno skrzywdzić, a kończenie relacji nieformalnej zdarza się częściej niż rozwód.
O niechęci młodych ludzi do formalizowania związków rozmawialiśmy także z psychologiem, Michałem Szulcem. - Najczęściej tłumaczymy to zjawisko próbą ucieczki przed dorosłością, konsekwencjami stylu wychowawczego czy wyznawanych wartości. Te czynniki na pewno mają wpływ, ale moja teoria jest taka, że ludzka natura nie lubi nadmiaru wygody. Jako przykład przywołać tu można eksperyment Calhouna, znany jako mysia utopia. John Calhoun stworzył mysi odpowiednik rozwiniętej cywilizacji i zapewnił gryzoniom idealne warunki: nieograniczony dostęp do pożywienia, opiekę medyczną, poczucie bezpieczeństwa. Po pewnym czasie zaobserwował, że myszy tracą zdolności społeczne i reprodukcyjne a zaczynają zajmować się wyłącznie jedzeniem, spaniem i dbaniem o swój wygląd. Zachowania te się pogłębiały, a w konsekwencji doprowadziły do wymarcia cywilizacji. Myślę, że ma to przełożenie na zachowania ludzi. Rozkład życia rodzinnego wynika z tego, że możemy wygodnie funkcjonować w pojedynkę. Zakładanie rodziny od zarania dziejów miało na celu zagwarantowanie bezpieczeństwa, wzajemne wspieranie się i utrzymywanie ciągłości gatunku. W nieidealnych warunkach związek z drugą osobą był potrzebny. Dzisiejsze społeczeństwo nie potrzebuje się rozwijać, a pojedyncze jednostki są samowystarczalne. Po co więc nam małżeństwa? - podsumował.
Milena Nowakowska (współpraca - Sergiusz Stasio)