Nawiązując do tytułu płyty Elektrycznych Gitar „Nic mnie nie rusza" wydanej w 2012, rzeczywiście nic Pana nie rusza?
Co innego te słowa znaczyły wówczas, co innego znaczą dzisiaj. Wtedy było to takim znużeniem popkulturą, stabilnością świata i jego całkowitą przewidywalnością. Teraz czasy są zupełnie inne. Bardzo często jestem poruszony sprawami z dziedziny kultury czy życia społecznego. Nie wiem czy nie powinienem odszczekać tych słów.
A polityka i obecna sytuacja w kraju? Mam na myśli ubiegłoroczny występ w Opolu, gdzie zaśpiewaliście znaną piosenkę „Kiler” ze zmienionym tekstem, który dotyczył „dobrej zmiany”. Były jakieś konsekwencje?
Oczywiście. Dotknął mnie obowiązkowy hejt, to naturalne. Nauczyłem się jednak nie brać tego do siebie. Zauważyłem, że komunikaty hejtowe mają taki określony format, jakby były pisane na zamówienie. Trwało to jakiś czas, a potem zostało przekierowane na inną ofiarę. Po prostu zorganizowana akcja, która ma uderzyć w tego, kto jest obecnie na tapecie. Odpuściłem sobie reagowanie na to, jak i przejmowanie się tą sprawą.
Występ w Opolu zbiegł się w czasie z premierą płyty „Czasowniki”. Czy promocja tego albumu była utrudniona ze względu na ten koncert?
Trochę tak, bo nie udało nam się promować tego materiału w publicznej telewizji. Trudno, takie są konsekwencje jak artysta za bardzo się wygłupia. Na szczęście ten program został dostrzeżony, w miarę doceniony, także jestem zadowolony z tego, co jest.
Czy bycie artystą zobowiązuje do trzymania ręki na pulsie i reagowania na to, co dzieje się w kraju?
To jest trudna sprawa. Piosenka autorska, którą się zajmuje, nie powinna według mnie mieć funkcji publicystycznych. Wtedy już nie jest to twórczość o charakterze artystycznym. Ona szybko traci kontekst, sprawy bieżące umykają i utwory tego typu mają krótkie nogi. Natomiast w życiu publicznym twórca może zajmować określone stanowisko i nic złego w tym nie widzę. Ostrożnie bym podchodził co do samej twórczości, która miałaby angażować się w sprawy publicystyczne. Nie taka jest funkcja piosenki, czego innego od niej oczekujemy.
Jeśli chodzi o działalność artystyczną, jak wspomina Pan proces oswajania się z publicznością?
Oswajałem się w bardzo komfortowych warunkach. Pierwsze występy przed dużą widownią padły na okres strajków studenckich w 1981 roku. Wtedy publika była bardzo przychylna. Wszyscy czekali, żeby cokolwiek wydarzyło się podczas strajku okupacyjnego, gdzie czasem nie działo się nic, była nuda i monotonia. Taka publiczność, która czekała aż ktokolwiek zaprezentuje swoją twórczość, to znakomita możliwość, aby wypróbować swoje piosenki na żywym organizmie. To było trochę rzucenie na głęboką wodę, ponieważ to były sale wykładowe na kilkaset osób, więc musiałem sobie jakoś poradzić z tremą. Później to już poszło. Jak założyłem zespół głośno grający, to miałem z tyłu wsparcie kolegów, którzy mnie podpierali dźwiękiem. Wtedy było już łatwiej.
Patrząc z perspektywy czasu na Elektryczne Gitary, spodziewał się Pan, że zespół odniesie sukces?
Moi koledzy, którzy zaciągnęli mnie do grania mówili, że będzie sukces. Ja im nie wierzyłem. Przyszedł taki moment, że sam byłem zaskoczony. Przyjechałem pod halę Korona w Krakowie i nie wiedziałem, o co chodzi, dlaczego taki tłum, co się stało. Okazało się, że przyszli na mój występ. Jakoś nie mogłem sobie tego przyswoić, że upublicznienie i wydanie swoich piosenek, i przez to rozpowszechnienie ich w mediach, sprawi, że stanę się osobą publiczną i takie sytuacje mogą się w moim życiu zdarzyć. Nie spodziewałem się tego.
Oprócz działalności artystycznej, pracuje Pan w swoim zawodzie jako lekarz neurolog. Pogodzenie muzyki z medycyną to zapewne nie lada sztuka.
Jest to trudne. Nierzadko brakuje mi czasu. Chciałbym zarówno więcej grać, jak i więcej zajmować się medycyną. Ciągle czuję jakiś niedosyt. Nikomu nie polecam takiej dwuzawodowości. Ja jestem na to skazany, bo robię to od dawna, ale nie jest to dobre rozwiązanie na życie. Odradzam wszystkim, którzy chcieliby naśladować taki model życia.
Twórczość Elektrycznych Gitar można usłyszeć w filmach, np. „Kiler” czy „Kariera Nikosia Dyzmy”. Czy dla Pana to jakieś znaczenie, że autorskie piosenki stanowią ścieżkę dźwiękową danej produkcji filmowej?
To jest jeden z tych obszarów, kiedy piszę piosenki na zamówienie. Piosenki do filmów pisane są pod obraz albo do scenariusza filmowego. Mam też inne doświadczenia, jeśli chodzi o zamówienia. Wydałem dwa programy o tematyce historycznej. Płyta Elektrycznych Gitar „Historia” i "Czasowniki" zawierają piosenki pisane na okrągłe rocznice w 2010 i 2016 roku. Pisanie na zamówienie jest dobrą rzeczą dla piosenkarza, autora, ponieważ mobilizuje do zajęcia się działalnością trochę inną niż wynikającą z chęci pisania dla samego siebie. To jest coś, co rozwija, dlatego zawsze miło wspominam takie zamówienia.
Elektryczne Gitary grają już 28 lat, niebawem 30-lecie. Czy są już jakieś plany, jak uświetnić ten wyjątkowy jubileusz?
Fajny pomysł jest taki, aby już nigdy więcej nie obchodzić takich okrągłych rocznic. Może wydamy płytę z kolejnym zestawem utworów, taka rekonstrukcja starych piosenek jak na albumie "Stare jak nowe. 25 przebojów na 25-lecie". Można pomyśleć o czymś takim. Ale tak jak mówiłem, nie chciałbym już więcej w swojej karierze akcentować okrągłych rocznic. Póki jeszcze coś się układa i dzieli z publicznością nowym repertuarem, to jest jeszcze za wcześnie na okrągłe rocznice.
Rozmawiał Paweł Kwiatkowski
fot. Artur Stańczyk