Dziś trudno uwierzyć w podobne zachowanie przedstawicieli samorządu, ale do takiej sytuacji doszło w 1997 roku w gminie powiatu piotrkowskiego. W ramach naszego cyklu wspomnień, w tym tygodniu przenosimy się do Gorzkowic.
Pamiętna sesja odbyła się 22 kwietnia 1997 r. - Kiedy radni przyjęli już porządek obrad, wszedłem do sali wspólnie z dziennikarzem miesięcznika „Czas Piotrkowski” Jackiem Klecelem – pisał na łamach TT dziennikarz Radia Piotrków, który uczestniczył w obradach. - Po ostatniej wizycie przedstawicieli mediów w Gorzkowicach na antenie Radia Piotrków pojawiła się relacja z przebiegu obrad Rady Gminy, a na łamach „Czasu Piotrkowskiego” ukazały się artykuły, które zbulwersowały władze Gorzkowic i niektórych radnych. - Coś pan tam napisał? - krzyczał wójt Jan Gielec. Sesja została przerwana i odbyły się dwa głosowania: pierwsze dotyczyło pozostania na sali reportera Radia Piotrków, a drugie obecności przedstawiciela „Czasu...” Radni większością głosów pozwolili przysłuchiwać się obradom Radiu Piotrków, natomiast „Czas...” nie otrzymał takiego pozwolenia. Jeden z radnych usiłował nawet straszyć. - Pan zechce opuścić salę – powiedział prowadzący obrady. - Wiecie Państwo, że łamiecie ustawę samorządową, w której jest napisane, że sesje są jawne – powiedział na zakończenie Jacek Klecel. - Tam są drzwi – usłyszał w odpowiedzi. Do wyjścia odprowadził go sam wójt.
Czy rzeczywiście w latach 90. w gminach tak bano się mediów? W Gorzkowicach na pewno. Rada Gminy złamała wtedy art. 4 prawa prasowego, z którego jasno wynika, że odmowa udzielenia informacji może nastąpić jedynie ze względu na ochronę tajemnicy państwowej i służbowej oraz innej tajemnicy chronionej ustawą. TT zastanawiał się 20 lat temu, o jakich tajemnicach rozmawiali radni w Gorzkowicach i dlaczego wybiórczo traktuje się dziennikarzy?
Czy w Gorzkowicach radni rzeczywiście mieli coś do ukrycia? - Może przydałaby się kontrola odpowiednich służb, które wyjaśniłyby ostatecznie, czy w Gorzkowicach wszystko jest w porządku, czy też naruszone zostało prawo? - pytał złośliwy dziennikarz „Tygodnia”.
Trzy tygodnie później TT powrócił do sprawy. Podczas kolejnej sesji Rady w Gorzkowicach w porządku obrad znalazł się punkt „omówienie publikacji prasowych dotyczących gminy”. W posiedzeniu wzięli udział zaroszeni… dziennikarze z lokalnych mediów.
Wcześniej, bo w marcu, w miesięczniku „Czas Piotrkowski” ukazały się artykuły „Bezpieczne Gorzkowice” i „Koneksje wójta Gorzkowic”. W kolejnym – kwietniowym numerze pojawiła się z kolei rozmowa z wykładowcą WSP w Częstochowie, byłym radnym, dr nauk ekonomicznych Piotrem Grabowskim, zatytułowana „W Gorzkowicach rządzi rodzina”. Artykuły te spowodowały burzę w gminie. Pojawiły się ulotki sygnowane przez Zarząd Gminy, w których odnoszono się do tekstów.
Wójt skomentował fakt wyrzucenia z sesji dziennikarza, a tym samym złamania prawa. - Istnieje mądrość życiowa radnych ze wsi większa niż u docentów w Warszawie i w pewnych momentach nie można patrzeć na ustawę. Ktoś będzie nogę ucinał, a ja będę na ustawę patrzył? – powiedział wtedy Jan Gielec.
Doniesienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Radę Gminy trafiło wtedy do prokuratury. Wójt podczas sesji skomentował również same artykuły. - Te artykuły miały charakter szyderczy i agresywny – mówił.
Dziennikarz zapytał, dlaczego w związku z tym ani wójt, ani Rada Gminy nie zażądali sprostowania. - Zastanawialiśmy się, czy napisać sprostowanie, czy podać sprawę do sądu, ale ostatecznie nie zdecydowaliśmy się na żaden ruch - odpowiedział wójt. - Nie mam czasu na takie pierdoły – dodał z kolei członek Zarządu Gminy Edward Kiełbik. - Brzydzę się głaskaniem, ale nie znoszę, jak mi ktoś z butami wchodzi na dywan. Drugi raz nie pozwolę wejść na ten dywan – powiedział Gielec.
Zarząd Gminy przyznał w końcu, że Rada Gminy złamała prawo, radni jednak skupili się na zarzutach stawianych przez „Czas...”
Dziś cała sytuacja może jedynie śmieszyć, bo 20 lat później nie do pomyślenia wydaje się ograniczanie wolności mediów, zwłaszcza w taki sposób, jak miało to miejsce w Gorzkowicach.
- Nie znamy szczegółów sesji z 1997 r. Coś ktoś słyszał, to wszystko - mówią dziś urzędnicy z Gorzkowic. - Obecnie relacje wójta, kierownictwa gminy i dyrektorów są po prostu normalne. Nie ma żadnych problemów z współpracą i udzielaniem jakichkolwiek informacji z życia naszej gminy. Uważamy, że każda forma komunikowania się, przekazywania informacji czy udzielania wyjaśnień jest zasadna. Nie było sytuacji odmowy wywiadu, czy wyjaśnienia nurtującej kwestii. Nie było też przypadków, w których wójt żądał od mediów sprostowań. Ogólnie można powiedzieć, że sytuacje dyskusyjne czy konfliktowe były incydentalne i sporadyczne, a w ostatnim czasie nic takiego nie miało miejsca. Negatywne emocje pojawiały się tylko w sytuacjach szczególnych – trąba powietrzna, wichura, pożar szkoły, a w takich momentach niestety wszystko jest możliwe.
Jako dowód wyjątkowego dystansu do siebie wójta gminy, sekretarz Iwona Kadir przywołuje sytuację, do której doszło podczas ostatnich Dni Gorzkowic: - Ciekawego wywiadu wójt udzielił wówczas Tadeuszowi Droździe. Satyryk stwierdził, że ze sceny spogląda na niespotykane audytorium, które na pewno nie będzie narzekać na jego występ. Scena na stadionie jest usytuowana na wprost... miejscowego cmentarza. Później zapytał wójta, kto go tak... skrzywdził, dając mu na imię Alojzy. Wśród publiczności w pierwszych rzędach siedzieli rodzice naszego wójta, a stadion pękał ze śmiechu.