Z patologicznym zbieraczem mieszkańcy bloku zmagają się od wielu lat. Bezsilna jest nie tylko spółdzielnia mieszkaniowa, nic nie wskórali również sanepid (nie stwierdzono zagrożenia epidemiologicznego), Straż Miejska, policja czy prokuratura. Sprawa ucichła po tym, kiedy spółdzielnia kilku miesięcy temu opróżniła mieszkanie zbieracza. Była to konieczność, bo istniało zagrożenie, że pan Sz. znów zaleje sąsiadów, okna w jego mieszkaniu były otwarte nawet podczas srogich mrozów, woda rozsadziła więc kaloryfery. Teraz problem powrócił. - Lokatorzy poinformowali nas, że pojawiły się karaluchy – mówi kierownik osiedla Elżbieta Jagusiak. - Zleciliśmy oczywiście wykonanie oprysku, ale jeśli pan Sz. nie wpuści nas do mieszkania, to wszystko na nic. Oprysk wykonamy na klatce schodowej i w mieszkaniach pozostałych lokatorów, tyle, że to niewiele da. Pan Sz. znów znosi jedzenie do mieszkania, dlatego pojawiło się robactwo. Bardzo współczuję jego sąsiadom. Całe miasto jest obstawione tymi jego „rydwanami”. Nawet strażnicy miejscy nie chcą się już tym zajmować, bo sami są ciągani przez pana Sz. po sądach za to, że zabrali mu dobytek.
Również pracownicy spółdzielni mieszkaniowej wielokrotnie musieli tłumaczyć się policji. - Nie jest łatwo pozbyć się takiego lokatora z mieszkania własnościowego. Jedyna droga, jaka jeszcze została spółdzielni to doprowadzenie do zlicytowania tego mieszkania. Procedura jest jednak bardzo długa, może trwać kilka lat. To walka z wiatrakami – dodaje kierownik Jagusiak.
Lokatorzy są tak zdesperowani, że postanowili zorganizować spotkanie na szczycie, tzn. z udziałem prezydenta miasta, służb mundurowych, przedstawicieli sanepidu czy MOPR-u. Przedstawiciele instytucji zajmujących się sprawą poinformowali, jakie przez lata podejmowali działania i dlaczego ich starania nic nie dały. Spotkanie prowadził wiceprezydent Andrzej Kacperek. Jakie wnioski? O to pytamy prezesa Piotrkowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. - Szczerze mówiąc myślałem, że po wydarzeniach sprzed roku, kiedy mieszkanie pana Sz. zostało opróżnione, problem został rozwiązany. Miałem nadzieję, że ten człowiek coś zrozumiał. Niestety, do spółdzielni wpłynęło pismo od lokatorów, że problem nadal jest. Pan Sz. swego czasu został wykluczony z grona spółdzielców, ale płaci regularnie czynsz – mówi Marek Potrzebowski. - Rozwiązanie jest jedno. Pozbycie się pana Sz. z tego mieszkania. Lokal jest własnościowy, więc nie będzie to takie proste. Decyzję może podjąć tylko sąd. Przygotowujemy pismo dla pana Sz. - wezwanie do zaniechania działań godzących w zasady współżycia społecznego. Wg mnie ten człowiek powinien mieć nakaz leczenia psychiatrycznego. Stwarza zagrożenie epidemiologiczne i pożarowe. Sanepid nie ma podstaw, by wejść do mieszkania, podobnie strażacy, których interesują tylko ciągi komunikacyjne, a nie to, co kto trzyma w mieszkaniu.
Prezes spółdzielni apeluje do wszystkich lokatorów, by informowali odpowiednie służby o podobnych zachowaniach. Tymczasem jak wynika ze statystyk policyjnych, to pan Sz. częściej wzywa funkcjonariuszy niż jego sąsiedzi.
W Prokuraturze Rejonowej w Piotrkowie Trybunalskim wciąż trwa postępowanie przygotowawcze, a pan Sz. - jak poinformował nas Witold Błaszczyk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie - pozostaje pod zarzutem z art. 165. § 1, punkt 1 Kodeksu karnego: „Kto sprowadza niebezpieczeństwo dla życia lub zdrowia wielu osób albo dla mienia w wielkich rozmiarach, powodując zagrożenie epidemiologiczne lub szerzenie się choroby zakaźnej albo zarazy zwierzęcej lub roślinnej, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8".
Walka ze zbieraczem trwa i wygląda na to, że jeszcze długo potrwa.