- Problem dotyczy handlujących przy ul. Belzackiej w Piotrkowie, w okolicach Domu Handlowego “Kwadrat”. Są to osoby, które sprzedają warzywa, owoce, a producentami są działkowcy, więc można powiedzieć, że sprzedawana jest tam zdrowa żywność. Od wielu, wielu lat miejsce to jest znane piotrkowianom. Mieszkańcy okolicznych osiedli przyzwyczaili się do tego, że mogą kupić tam owoce i warzywa. Jednak w ostatnim czasie to miejsce jest zagrożone. Targowisko może zostać zlikwidowane - mówi poseł Artur Ostrowski, którego kupcy poprosili o wsparcie.
W piśmie skierowanym do wiceprezydenta miasta Andrzeja Kacperka kupcy proszą o pomoc: “Zwracamy się z prośbą do Pana Prezydenta o niezwłoczne wyznaczenie miejsca targowego, w obrębie którego będziemy mogli rozprowadzać swoje produkty. Prośbę swoją motywujemy tym, że jest to jedyne źródło utrzymania naszych rodzin. Osobami handlującymi są przede wszystkim producenci oraz działkowicze posiadający świeże produkty, które mieszkańcy pobliskich osiedli chętnie kupują. Mieszkańcy popierają nasze działania”.
Minęły dwa miesiące, odpowiedzi brak. - Żenujące jest to, że ludzie sprzedają tam swoje towary, a miasto od 20 lat próbuje z nimi walczyć, nie chce tego usankcjonować. W tej chwili, po wprowadzeniu w listopadzie nowego prawa, że wszystkie nielegalne targowiska powinny być zlikwidowane, jesteśmy w zawieszeniu - mówi Marek Grygiel, jeden z rolników handlujących przy Belzackiej. - Chodzi nam o ustanowienie minitargowiska. Urząd tego nie uniknie, bo w innych miastach tak się właśnie robi, że organizowane są małe, a nie wielkie targowiska, do których ludzie muszą dojechać 5 km. Większość z nas to producenci owoców i warzyw.
Handel przy “Kwadracie jest od dwóch miesięcy nielegalny, jednak to nie przeszkadza urzędnikom w pobieraniu opłaty targowej. - Opłata na legalnych targowiskach to 2 zł dziennie za metr bieżący straganu. Tymczasem my płacimy 800% tej sumy - 16 zł. To wynik uchwały Rady Miasta. Kupcy płacą więcej niż bogaci najemcy, którzy płacą spółdzielni 2 tys. na miesiąc za lokal - mówi Grygiel.
Jednak nie to najbardziej drażni handlujących. Kupiec, który uiszcza opłatę, otrzymuje od inkasenta kwitek, na którym widnieje stempel z napisem: “Miejsce niewyznaczone. Pobranie opłaty targowej nie legalizuje handlu”. - Wygląda to tak, że przychodzi inkasent, jeśli nie chcemy zapłacić, to przyprowadza dwóch strażników miejskich i zmusza nas siłą do zapłaty. Płacimy 16 zł za metr, czy 32 za 2 metry, inkasent odchodzi. Wraca strażnik miejski i spisuje dane na kolegium. Więc za co my płacimy? Czy my płacimy haracz miastu? Pytałem o ten stempel wiceprezydenta Kacperka. On też nie wie, co to znaczy. Więc kogo mamy się pytać? To chyba wyższej głowy niż prezydent w mieście nie ma - pyta Janusz Nowacki, kupiec, autor pisma, które otrzymał wiceprezydent miasta.