Robert Szulc jest ratownikiem medycznym, pracuje w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym im. Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi. Mężczyzna, jak tylko usłyszał o tym co dzieje się na Giewoncie od razu ruszył na pomoc. Jak podaje portal "To nie z mojej karetki" pan Robert brał udział w opatrywaniu rannych na SOR oraz włączył się w działania Zakopiańskiego Pogotowia Ratunkowego. W rozmowie z Portalem Tatrzańskim przyznaje, że nie czuje się bohaterem, nie widzi w swoim zachowaniu nic nadzwyczajnego. Mówi: "To mój zawód i moja praca. Uważam, że tak trzeba. Być może to ja kiedyś będę potrzebował pomocy".
- Zgłosiłem swój akces do pomocy w szpitalu w Zakopanem i po uzyskaniu zgody dyrekcji wspólnie z tamtejszym personelem pomagałem na SOR-ze. Miałem okazję wieźć mężczyznę do szpitala, który miał poparzone 30% ciała. Było wiele osób z obrażeniami wielonarządowymi. Z tego co słyszałem na górze był prawdziwy armagedon. Mnie na samym Giewoncie nie było, pomagałem poszkodowanym w szpitalu - powiedział nam ratownik.
Przypomnijmy, że w czwartek około godziny 14.00 piorun trafił w krzyż na Giewoncie. Zginęły cztery osoby, w tym dwoje dzieci, a ponad 150 zostało rannych.