Działalność prowadzi sołtys wsi, którego nazywają katem. Pomocy szukali w gminie, Urzędzie Skarbowym, na policji, w ochronie środowiska, u posła, nawet u miejscowego proboszcza.
Adamczykowie to na pierwszy rzut oka przemili ludzie. Starsze małżeństwo sprowadziło się do gminy Aleksandrów w 2005 roku. 2 lata później zdążyli już wybudować dom i całkiem wygodnie urządzić się w zacisznej Kamockiej Woli. - Nieświadomi byliśmy tego, że w odległości 50 metrów od naszych okien powstanie dziki warsztat ślusarski pod gołym niebem, którego właścicielem jest p. Mirosław Koszlaga - sołtys wsi (nietykalne guru). W tym warsztacie w prymitywny sposób za pomocą szlifierek, różnych wielkości młotów, krajzegi i spawarki trwa produkcja płotów, bram, a ostatnio na szeroką skalę przyczep ciągnikowych. I tak przez cały rok. Spokój mamy wówczas, gdy pada ulewny deszcz. Przebywanie w domu i na podwórku jest gehenną - huk, smród, piłowanie odbywa się od rana do wieczora - opowiada nam ze łzami w oczach Elżbieta Adamczyk.
- Błagaliśmy go przy całej wsi, żeby robił to wewnątrz, przy drzwiach zamkniętych, to powiedział, że nie może, bo się udusi - mówi mąż pani Elżbiety. W 2007 roku Adamczykowie zwrócili się o pomoc do wójta gminy Aleksandrów, aby na podstawie ustawy Prawo ochrony środowiska zakazał Mirosławowi Koszladze (sołtysowi) produkcji pod gołym niebem. - Niestety wójt podjął decyzję, ale bolesną dla nas - mówią dziś. Później pomocy szukali u policjantów z Sulejowa, w ochronie środowiska w Piotrkowie, w Urzędzie Skarbowym w Piotrkowie, odwoływali się do Izby Skarbowej w Łodzi. - Zawsze dostawaliśmy odpowiedź negatywną – mówią.
W czerwcu 2010 roku Elżbieta Adamczyk trafiła do szpitala, jak sama mówi, po 3 latach znęcania się przez pana Koszlagę. Mąż w tym czasie jeździł do wójta gminy i prosił o pomoc, ale bezskutecznie. Po 2 tygodniach wyszłam ze szpitala i znów wróciłam do piekła. Kiedy zobaczył mnie na podwórku, to tak zaczął walić młotem, jak nie wiem. Ja go prosiłam: Człowieku, nie zabijaj mnie! Wtedy on jeszcze bardziej walił tym młotem. Postanowiliśmy z mężem błagać o pomoc proboszcza parafii Dąbrowa nad Czarną, ponieważ ten nasz sąsiad i kat co niedziela z całą rodziną bije czołem o posadzkę w kościele. Mieliśmy nadzieję, że to już nasze ostatnie błaganie o pomoc, niestety bardzo się pomyliliśmy. W roku 2011 we wrześniu znów trafiłam do szpitala na ten sam oddział (skutki warunków mieszkaniowych) - opowiada kobieta.
13 lutego tego roku dom Adamczyków trząsł się w posadach. Sąsiad robił śrutownik. Adamczykowie znów poszli do wójta, ten jednak kazał im sprawiedliwości szukać w sądzie. - Odpowiedzieliśmy, że nas nie stać. Mamy niskie emerytury. Na leki i lekarzy wydajemy 500 - 600 zł, a są miesiące, kiedy wydajemy dużo więcej. Przy tej rozmowie był zastępca wójta, który zobowiązał się porozmawiać z panem Koszlagą. Jakaż była nasza radość, że może wreszcie skończy się nasza gehenna. Nic z tego, produkcja toczyła się i toczy pełną parą. 6 marca zadzwoniłam do zastępcy wójta i spytałam, czy rozmawiał z panem sołtysem. Odpowiedział, że jeszcze nie miał okazji. W okresie od 13 lutego do 23 maja dzwoniłam do zastępcy wójta 8 razy, pomimo że sekretarka łączy, on nie podejmuje słuchawki. Dziś zrozumiałam, że w naszym kraju, jeśli źle traktowane są zwierzęta, krzyczy cała Polska, ale jeśli świadomie i z premedytacją człowiek człowiekowi gotuje piekło i co dzień po trochu go zabija, wówczas nie ma takiego urzędu i nie ma ani jednego urzędnika, który powiedziałby “dość!” Błagamy o pomoc, bo już nie mamy się do kogo zwrócić, aby przerwać tę naszą tragedię. Tyle lat jesteśmy gnębieni. Co dzień bardziej podupadamy na zdrowiu i nie ma nikogo, kto by nam podał rękę. Jesteśmy starzy, chorzy, skatowani, sponiewierani przez człowieka, który we wsi powinien służyć pomocą, a on tylko dba o swoje interesy. Czy jest dla nas jakaś iskierka nadziei, że któregoś dnia obudzimy się rano i nie będziemy się bać, co nam drugi człowiek zgotuje? - pyta Adamczykowa. Chcąc poznać stanowisko drugiej strony sporu, nie musieliśmy iść daleko. Sołtys mieszka kilkadziesiąt metrów od Adamczyków. Na pierwszy rzut oka… przemiły człowiek z polubownym nastawieniem do sprawy. Jak sam mówi, powiadomił dzielnicowego, bo dość ma już pretensji Adamczyków. - Mieszkam tu 30 lat. Wioska mnie przyjęła, bo w ogóle to jestem z innej miejscowości. Oni są tu 5 lat. Jak budowali dom, to im pomagałem. A teraz cuda się dzieją! Właśnie wróciłem od dzielnicowego, bo z nimi to… nie jest życie. Że hałasuję, że nie daję im spokoju… jak się coś zespawa czy zeszlifuje, to hałas jest, jak to na wiosce. Mam tu zwykłą spawarkę i cięciarkę zrobioną swoim sposobem. U mnie podwórko jest zawsze otwarte, nawet w nocy każdemu pomogę. Już nawet działalność zarejestrowałem, bo wójt i wicewójt mieli przez to urwanie głowy. Nie wiem, jak tu dalej żyć. Tu już u mnie byli i z sanepidu, i ze Starostwa, i z zakładu energetycznego, później Urząd Wojewódzki. Do księży chodzili się skarżyć. Skoro się tutaj pobudowali, to chyba ze świadomością, że wchodzą w wieś. Przyjąłem taką strategię, że się nie kłócę, przecież jesteśmy ludźmi koło 60.
Spór między Adamczykami a sołtysem Kamockiej Woli to klasyka gatunku - trwa od lat, w dodatku wszyscy mają rację. - Z sąsiadami to się wódkę pije, a nie kłóci. Taka jest prawda! - kończy sołtys.
Aleksandra Stańczyk
- “Całe to skrzyżowanie jest do du.. !”
- Sześciolatki w szkołach. Dla kogo zabraknie miejsca?
- Italiano, co dalej z tobą?
- Unikalne miejsce w piotrkowskim sądzie
- BHT Piotrkowianin JUKO Piotrków Trybunalski – plany na nowy rok
- HARC kręcił teledysk
- Pozytywnie nakręceni – Stowarzyszenie Przyjaciół Dzieci i Młodzieży HARC
- Jak rozpoznać powiat
- Andrzej Poniedzielski – jestem poetą użytkowym