Po pierwsze nie szkodzić, czyli o błędach lekarskich

Tydzień Trybunalski Wtorek, 08 marca 20110
Lekarz nie jest Bogiem i nie wie wszystkiego. Liczymy jednak na to, że zna się na rzeczy i pomoże nam, gdy jesteśmy chorzy.
fot. J. Mizerafot. J. Mizera

Okazuje się jednak, że nie każdy to potrafi... Panie Elżbieta, Barbara, Jolanta oraz dzieci: Kasia, Eliza oraz Nikodem* to ofiary błędów, jakich dopuścili się piotrkowscy lekarze.

Z rozerwaną tętnicą - do domu

Pani Barbara po wypadku, w wyniku którego złamała rękę, trafiła na Oddział Ortopedii w szpitalu przy Rakowskiej. Spędziła tam 9 dni i została wypisana do domu bez konkretnego skierowania na rehabilitację. Stan ręki był jednak z dnia na dzień coraz gorszy, dlatego rodzina udała się do lekarza w Bełchatowie. - Tam lekarz był przerażony, bo ręka już siniała i nadawała się właściwie do odjęcia. Okazało się, że mama została wypisana ze szpitala z rozerwaną w prawej ręce tętnicą. W bełchatowskim szpitalu przeszła trzy ciężkie operacje, które doprowadziły do polepszenia jej stanu i uratowały przed amputacją ręki. Dowiedzieliśmy się także, że kość powinna być ustawiana operacyjnie, a nie szarpana. Dzisiaj niestety już się nie dowiemy, czy tętnica pękła z powodu złamania, czy rozerwano ją podczas nastawiania ręki - mówi synowa pani Barbary, Katarzyna*.

Gdyby złamanie było zdiagnozowane prawidłowo, prawdopodobnie nie doszłoby do aż takich uszczerbków. Pani Barbara ma usuniętą kość i uszkodzone nerwy. Ze względu na wiek nie można kobiecie założyć protezy, bo mięśnie jej nie utrzymają. Teraz pani Barbara jest w trakcie rehabilitacji i z możliwością władania ręką jest lepiej. Ale przez bardzo długi czas nie mogła sama wykonywać prostych czynności, np. myć się itp. Kobieta cały czas musi zażywać leki przeciwbólowe. W tej chwili rodzina walczy o odszkodowanie dla pani Barbary. Jak się to zakończy, nie wiadomo, gdyż - jak podaje pani Katarzyna – na tej drodze rodzina też napotyka na znaczne trudności.

Kamień na nerce, czyli nowotwór narządów rodnych

Pani Elżbieta* miała więcej szczęścia. To zła diagnoza jednego z lekarzy doprowadziła do tej właściwej. Kobieta opowiedziała nam, jak potoczyła się jej “przygoda” z lekarzami i chorobą. – Bardzo długo bolało mnie mocno w pasie. Udałam się do lekarza pierwszego kontaktu i dostałam skierowanie na USG nerek. Bardzo długo czekałam w kolejce, aż wreszcie po godzinie raczyła zjawić się pani doktor z Łodzi. Po badaniu oznajmiła mi, że na lewej nerce mam kamień wielkości 4 mm. Z przerażeniem zapytałam: co teraz? Lekarka z ironią odpowiedziała mi, że mam pić piwo i wtedy kamień spłynie. Gdy wróciłam do domu, kupiłam pięć piw i z dużym niesmakiem zdołałam wypić dwa. I tak było przez kilka dni. Piłam piwo, po którym miałam zawroty głowy, a do tego leki moczopędne – mówi pani Elżbieta.

Po dwóch tygodniach okazało się jednak, że wyniki są jeszcze gorsze – kamień urósł do 7 milimetrów. Jak wyjaśnia kobieta – lekarka nie wykazała żadnej reakcji na wynik badania. W końcu pani Elżbieta od innego lekarza pierwszego kontaktu otrzymała skierowanie do szpitala na operację usunięcia kamienia. - Na izbie przyjęć w szpitalu przy Rakowskiej pan doktor obejrzał moje wyniki i powiedział, że trzeba mi zrobić powtórkę badań. Po uzyskaniu wyników zadał mi pytanie: z czym pani tutaj przyszła? Zdziwiona odpowiedziałam, że przecież z kamieniem na nerce. Wtedy lekarz odpowiedział mi, że dla mojej poprzedniej pani doktor chyba wszystko byłoby kamieniem i skierował mnie na badanie ginekologiczne. Pierwszy ginekolog powiedział, że może to jakaś gojąca się nadżerka i nic tak naprawdę nie stwierdził – opowiada kobieta.

Pani Elżbieta dowiedziała się od znajomych, że w Piotrkowie jest młody i dobry lekarz ginekolog. – Był bardzo chamski i bezpośredni, ale okazał się świetnym diagnostą. Zbadał mnie i powiedział, że mam na szyjce macicy “bielmo cytoplazmozę” i prawdopodobnie trzeba będzie wyciąć jej fragment. Musiałam iść jeszcze na Rakowską na łyżeczkowanie, gdzie dowiedziałam się, że zaatakowane są obydwa kanały. Ale w związku z tym, że mam już dwójkę dzieci – można mi było wszystko usunąć. Operacja odbyła się bez żadnych komplikacji. Na wyniki biopsji musiałam czekać około miesiąca. Po tym czasie zgłosiłam się do szpitala, do mojego lekarza prowadzącego. Pamiętam, że zadałam mu wtedy pytanie: chyba raka jakiegoś nie ma? On odpowiedział, że sęk w tym, że właśnie jest. Zdążył mi powiedzieć, że mam udać się do Łodzi na radioterapię. Po powrocie do domu w desperacji od razu zaczęłam się pakować i poprosiłam znajomego, żeby mnie zawiózł do szpitala im. Kopernika do Łodzi. – opowiada pani Elżbieta. W tym czasie wrócił do domu mąż pani Elżbiety, który zadzwonił ponownie do jej lekarza i ustalił z nim rozpoczęcie leczenia.

Na radioterapię kobieta zgłosiła się po 6 tygodniach. Naświetlania okazały się sukcesem w walce z chorobą. – Dzięki złej diagnozie pani doktor wykryto u mnie wcześnie raka – podsumowuje kobieta.

Dzieci – kolka, czyli zapalenie ucha

Rozmawiając z panią Katarzyną na temat historii jej teściowej dowiedzieliśmy się także, że i jej dzieci - Eliza i Nikodem - przeszły “drogę” niepoprawnych diagnoz lekarskich.
- Córka miała sześć tygodni i leczona była na kolkę. Zmieniane były lekarstwa, wydaliśmy masę pieniędzy, aż w końcu dostaliśmy się do innego lekarza. Okazało się, że nie ma ona żadnej kolki tylko... zapalenie ucha. I to tak ciężkie, że miała przebijane uszy. Syn natomiast rozchorował się kiedy miał trzy miesiące. Prawie przez rok brał antybiotyki!!! Był źle prowadzony przez jedną panią doktor z Piotrkowa. Przecież nie jesteśmy lekarzami, więc słuchaliśmy się jej. Okazało się, że antybiotyki doprowadziły do strasznych zaburzeń odporności. Pomógł nam dopiero specjalista z Łodzi. Lekarka, która prowadziła syna od urodzenia, nie potrafiła także stwierdzić przez ponad pół roku, że syn ma przepuklinę. Powiedział nam to dopiero ten lekarz w Łodzi – opowiada pani Katarzyna.

Inny przypadek to mała Kasia, córka pani Marii*. – W związku z tym, że Kasia miała bóle głowy, udałam się do lekarza neurologa. Zaniepokoiłam się także, że córka ma wystające jedno biodro. Pani doktor zdiagnozowała niedowład kończyny i stwierdziła, że ma krótszą jedną stopę. W związku z tym córkę leczono w szpitalu, tutaj w Piotrkowie. Po jakimś czasie ze wszystkimi wynikami udałam się do dwóch innych lekarzy, bo niepokoiło mnie to, co mówił lekarz wówczas prowadzący Kasię. Okazało się, że córka nie ma ani niedowładu nogi, a jej stopa wcale nie jest krótsza. Ostatecznie trafiłam do Centrum Zdrowia Dziecka w Łodzi. Teraz Kasia chodzi na ćwiczenia korekcyjne związane z tym, co jej rzeczywiście dolega, czyli ze skrzywieniem kręgosłupa – mówi pani Maria.

Przypadków osób dotkniętych absurdalnymi błędami jest w naszym mieście zapewne więcej. Niestety rzadko zdarza się, aby złe rozpoznanie doprowadziło do czegoś dobrego. Historia pani Elżbiety jest jedną z nielicznych. Reszta mogła skończyć się tragicznie.

Magdalena Waga

*Imiona bohaterów zostały zmienione

POLECAMY


Zainteresował temat?

0

0


Komentarze (0)

Zaloguj się: FacebookGoogleKonto ePiotrkow.pl
loading
Portal epiotrkow.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść wypowiedzi zamieszczanych przez użytkowników. Osoby komentujące czynią to na swoją odpowiedzialność karną lub cywilną.

Na tym forum nie ma jeszcze wpisów
reklama
reklama

Społeczność

Doceniamy za wyłączenie AdBlocka na naszym portalu. Postaramy się, aby reklamy nie zakłócały przeglądania strony. Jeśli jakaś reklama lub umiejscowienie jej spowoduje dyskomfort prosimy, poinformuj nas o tym!

Życzymy miłego przeglądania naszej strony!

zamknij komunikat