- Na początku uczniowie często uciekali z kozy, dlatego za zgodą rodziców musieliśmy ich zatrzymywać. Ale opłaciło się, bo na efekty długo nie trzeba było czekać - mówi Elżbieta Kudaj, dyrektor bełchatowskiego gimnazjum.
W ciągu trzech miesięcy do kozy oddelegowanych zostało 75 uczniów. 67 z nich znacznie poprawiło swoje wyniki w nauce.
- Teraz nie musimy już nikogo zmuszać. Coraz więcej uczniów spośród tych, co mają kłopoty z nauką, zgłasza chęć zostania po godzinach - mówi Elżbieta Kudaj.
Z wprowadzenia kozy cieszy się Maria Stępień, matka 15-letniego gimnazjalisty. Jej synowi na półrocze groziło aż siedem ocen niedostatecznych. Dzięki zostawaniu po lekcjach z trzech przedmiotów wybronił się przed "pałą" na semestr.
- Na początku syn nie chciał o niczym słyszeć. Powiedział, że wstydzi się przed kolegami - mówi Maria Stępień. - Teraz syn z kolegami sami zapisują się na dodatkowe zajęcia, choć wcześniej z nich uciekali.
Pomysł chwalą też nauczyciele. - Niestety, rodzice zazwyczaj nie pomagają odrabiać dzieciom lekcji w domu. Przymusowe zajęcia pomogą wykształcić w uczniach nawyki, które zaprocentują w przyszłości - podkreśla polonistka z gimnazjum.
Janusz Mękarski, wiceprezydent Bełchatowa, pomysłem chce zainteresować dyrektorów innych szkół w mieście.
- Nie chcę nic nikomu narzucać, ale przecież można porozmawiać o tym, czy nie warto zastosować takiego rozwiązania w innych szkołach - mówi Mękarski.
Pomysł nowoczesnej kozy podoba się Urszuli Rorat, dyrektor Delegatury Kuratorium Oświaty w Piotrkowie.
- Jeśli to przynosi pozytywne efekty i uczniowie poprawiają wyniki w nauce, to czemu nie stosować takich metod - mówi Urszula Rorat. - Ważne jest jednak, by takie pomysły były uzgadniane z rodzicami. Jako kuratorium nie możemy odgórnie nakazać szkołom stosowania takich metod. Mogą to zrobić dyrektorzy po konsultacjach z rodzicami - zastrzega kurator.
Grzegorz Maliszewski POLSKA Dziennik Łódzki