Na tę chwilę, by móc osobiście złożyć hołd Leszkowi Heinzlowi - ojcu chrzestnemu jej męża, który wraz z innymi został zamordowany w katyńskim lesie, dziesięć lat czekała Irena Heinzel, mieszkanka jednej z podpiotrkowskich miejscowości.
- Większość z nas zaczęła się już gromadzić pod ołtarzem. Obok mnie stała młoda dziewczyna, która odebrała telefon z Polski. Zaczęła krzyczeć i płakać. Padło pytanie: Czy prezydent też...? Potem rozdzwoniły się telefony z Polski. Do mnie też dzwonili synowie. Kiedy usłyszeliśmy oficjalny komunikat, nie mieliśmy już wątpliwości - wspomina pani Irena.
- Rozpoczęła się msza święta. Wieniec od pana prezydenta został postawiony w miejscu, gdzie on powinien siedzieć... A obok puste krzesła - dodaje.
POSŁUCHAJ WZRUSZAJĄCEJ RELACJI