Jak długo trwały przygotowania do tej imprezy?
Maciej Nytko: Same przygotowania nie trwają zbyt długo, ze względu na to, że my odbywamy regaty w konwencji pro-am, czyli mamy część załogi profesjonalnej, która ma swoje team'y i regularnie startuje w tego typu imprezach. Natomiast większość załogi stanowią amatorzy, miłośnicy żeglarstwa regatowego, stąd nie każdy ma wystarczająco czasu, żeby móc się przygotować. Przygotowania to w dużej mierze poszukiwanie odpowiedniego jachtu do regat. Poza tym to kwestia dogrania terminów przelotów. Na miejscu to już tylko dwa dni treningu i start.
Andrzej Bartosik: Ja po raz pierwszy brałem udział w tego typu zawodach. W sumie na Karaibach spędziliśmy dwa tygodnie. Pierwszy tydzień spędziliśmy typowo turystycznie na zwiedzaniu, a drugi to już przygotowania do startu i sam udział w regatach.
Czym charakteryzuje się klasa Volvo Ocean Race?
MN: To klasa specjalnie stworzona do rejsów okołoziemskich dla załóg, bo są jeszcze zawody innego typu np. regaty samotników. To jest zawsze jakiś team ludzi, najwyższej klasy łodzie, biorąc pod uwagę specyfikę, żaglowanie, konstrukcje. W żeglarstwie trwa wyścig technologiczny podobnie jak w formule 1. Najwięksi konstruktorzy zazwyczaj co kilka lat tworzą swoje najnowsze „dziecko”, które potem jest testowane na regatach. W zasadzie we wszystkich regatach na świecie klasa Volvo Ocean Race jest traktowana jako klasa maxi, czyli najwyższa, więc jest to wielki prestiż wziąć udział w takich regatach.
Co należy zrobić i jakie należy spełniać warunki, aby wziąć udział w tak prestiżowej imprezie żeglarskiej?
MN: Przede wszystkim trzeba posiadać jacht. Wielcy tego świata żeglarskiego, milionerzy, posiadają własne łodzie i na nich startują ze swoimi profesjonalnymi załogami. My natomiast szukamy i wynajmujemy jacht. Takich ofert jest naprawdę sporo. Zazwyczaj są one dużo starsze niż najnowsze typy, ale za to dobrze przygotowane. Często łódź nawet kilkunastoletnia spełnia wszystkie wymogi tej klasy.
Jaki był przebieg tych zawodów?
AB: Pierwszego dnia udało nam się wyjść na prowadzenie, drugiego dnia utrzymaliśmy je, a trzeciego dnia również wygraliśmy wyścig. Główni nasi konkurenci, łódź Burnel, w zeszłym roku zdobyli Mistrzostwo Świata w klasie Volvo Ocean Race. Zawsze utrzymywaliśmy nad nimi kilkuminutową przewagę. Ostatniego dnia bardzo chcieli ten wyścig wygrać, ale popełnili falstart, więc wtedy mieliśmy już naprawdę sporą przewagę.
MN: Dzień przedstartowy nie zapowiadał się zbyt optymistycznie. Z tego typu łódką mieliśmy do czynienia po raz pierwszy, jest bardzo wymagająca od załogi. Nasz skiper Przemek Tarnacki uczula, że najważniejsze w tym wszystkim jest bezpieczeństwo. Mamy się wszyscy dobrze bawić, ale trzeba uważać, żeby nie dochodziło do kontuzji ani poważniejszych rzeczy, które niestety trafiają się na regatach tej klasy. Dzień przed startem ujawniło się wiele naszych mankamentów, błędów. W związku z tym nasze oczekiwania wobec regat nie były zbyt duże. Za to pierwszego dnia wszyscy zorganizowaliśmy się na tyle, że udało się stanowić zgrany team i udało osiągnąć się sukces, z którego jesteśmy zadowoleni.
Jakie towarzyszyły wtedy emocje?
MN: Emocje są bardzo duże. Trzeba sobie zdać sprawę, że my jako amatorzy, a w zasadzie większość z nas, pływała na łódkach turystycznych. Zarówno pod względem gabarytów, jak i wymagań tej łódki, jest to zupełnie coś innego. Tu decyduje szybkość. To tak jakby przesiąść się z podrasowanego volkswagena do bolidu formuły 1. Silne emocje towarzyszą cały czas, np. w sytuacji, gdy dwie potężne łódki dwudziestometrowe mijają się dosłownie o włos. To robi wrażenie.
AB: Od początku prześladował nas pech. Na pierwszym treningu spóźniliśmy się 4 minuty na start. Potem zgubiliśmy tzw. skarpetę, czyli takie opakowanie na żagiel. Potem jeszcze stanęliśmy na mieliźnie. Uszkodził nam się jeden z karbonowych żagli – fok. Rozdarł się i był naprawiany przed samymi regatami. Myślę, że wszystko co złe, to przytrafiło się nam na samym początku. Potem było już wszystko poszło gładko, dograliśmy się.
Zwycięstwo na najstarszych karaibskich regatach to z pewnością powód do dumy?
MN: Z mojej perspektywy tak, bo to były moje trzecie regaty. Najlepszy sukces, jaki zanotowaliśmy do tej pory to zwycięstwo jednego etapu w Giraglia Rolex Cup. Chyba nikt z nas nie przypuszczał, że jesteśmy w stanie wygrać te regaty. Tak po cichu każdy marzył, aby wskoczyć na pudło i w to celowaliśmy. Team naszego głównego konkurenta składała się w ¾ z profesjonalistów. Pływali na swojej łódce już 2 lata, świetnie znali ją, jak i akwen. Mieliśmy łódki tego samego konstruktora, z tym, że nasza powstała wcześniej. Łódka rywali, Brunel, powstała dwa lata temu. Konstruktor był bardzo dumny z niej. Po zawodach podszedł do naszego skipera i powiedział, że sam nie wie jak to jest możliwe, że wygraliśmy, bo nasza miała już czternaście lat.
AB: Ja podchodziłem bardzo optymistycznie, to była też dla mnie znakomita zabawa. Nic by się nie stało, gdybyśmy zajęli nawet ostatnie miejsce. Chodziło o udział, wypoczynek, urlop, ale po cichu liczyłem na sukces.
Czy w planach są już kolejne starty?
MN: Tak. Nasz klub stara się organizować takie cykle regat. Każdy z członków klubu może wziąć udział w kolejnych regatach. W zasadzie mamy przede wszystkim mamy dwa typy regat. Pierwsze są w okolicach St. Tropez, czyli Giraglia Rolex Cup – jedne z najstarszych europejskich regat oraz te karaibskie, czyli Heineken Regata. Planujemy w połowie czerwca wziąć udział w Giraglia Rolex Cup. Póki co nasi organizatorzy szukają odpowiedniej łodzi dla nas. Z reguły to trochę trwa, ponieważ koszty są dosyć duże.