W ubiegłą niedzielę obchodziliśmy Dzień Ratownictwa Medycznego. Z okazji święta cichych bohaterów dnia codziennego postanowiliśmy sprawdzić, jacy są piotrkowscy ratownicy. Zapytać, dlaczego wybrali ten zawód i kiedy mówią, że było warto.
W całej Polsce jest około 14 tys. ratowników medycznych. W Piotrkowie ponad stu (także kobiet). - W ratownictwie medycznym w Piotrkowie pracuje łącznie 114 osób. W tym 10 dyspozytorów, 94 mężczyzn ratowników i dwie kobiety. Mówię o zespołach ratownictwa medycznego. W pogotowiu mamy 7 zespołów ratownictwa medycznego, w tym jeden wodny, który pracuje tylko w sezonie. Trzy zespoły stacjonują w Piotrkowie, jeden w Gorzkowicach, jeden w Sulejowie, w Przedborzu i podstawowy w Wolborzu. Posiadamy dwa zespoły specjalistyczne (z lekarzem) i 5 podstawowych, czyli sami ratownicy medyczni. Wspomniane siedem zespołów ratownictwa medycznego obejmuje zakresem działania teren powiatu piotrkowskiego oraz gminy z powiatu radomszczańskiego, czyli gminę Przedbórz, Masłowice i Kamieńsk oraz gminę Mniszków z opoczyńskiego. Nasze zespoły ratownictwa medycznego sprawują pieczę nad ponad 200 tys. mieszkańców. Przez nasz teren przebiega wiele szlaków komunikacyjnych z bardzo dużym natężeniem ruchu kołowego. Dlatego ciągle jest dużo pracy - mówi Tomasz Rusołowski, ratownik medyczny z Piotrkowa.
Ratownictwo medyczne to nie tylko zespoły ratownictwa medycznego. To także ci, którzy pracują na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. W Piotrkowie w tym miejscu jest 20 ratowników, w tym 13 kobiet i 7 mężczyzn. - Jedni bez drugich nie istnieją - dodaje Tomasz Rusołowski.
Każdy ratownik medyczny to inna historia trafienia do zawodu. To także inne wydarzenia w pracy, o których bardziej lub mniej można zapomnieć. Jednak żaden z rozmówców, mimo bardzo trudnych momentów, ani przez chwilę nie żałował swojego wyboru.
Tomasz (12 lat w zawodzie)
Codziennie uświadamiam sobie, że warto
- Kilkanaście lat temu byłem świadkiem tragicznego wypadku. Część osób zginęła, a pozostali przeżyli dzięki szybkiej interwencji ratowników. Zrobiło to na mnie niesamowite wrażenie, że byli pierwsi na miejscu, że wiedzieli, co robić. Ja też wówczas znalazłem się w centrum tych wydarzeń jako zwykły przechodzień. Pomogłem. Wiedziałem jak, bo wcześniej przeszedłem szkolenie z pierwszej pomocy. To wydarzenie wpłynęło na moją decyzję. Postanowiłem: będę ratownikiem. Uznałem, że warto. Chociaż od tamtego czasu minęło kilkanaście lat, to w zasadzie nie ma dnia, bym nie doświadczał takiego uczucia, że nie pomyliłem się z zawodem, to ma sens i chcę to robić, bo warto. Nie wyobrażam sobie wykonywać innego zawodu, mimo braku świąt czy czasu spędzonego z rodziną, nocy spędzonych w pracy czy obrazów, które zostają do końca życia. Choćby takich, jak reanimacja młodej kobiety i jej dzieci, które widziały całe zdarzenie - mówi Tomasz.
Szymon (8 lat w zawodzie)
Furtka zapasowa okazała się przeznaczeniem
- W żadnej szkole nie czułem takiej pasji i chęci do nauki jak w tej, w której uczyłem się na ratownika. Choć nigdy nie byłem prymusem, szkołę ratownictwa medycznego ukończyłem z wyróżnieniem. Nie ukrywam, że ten zawód miał być taką furtka dla mnie. Okazał się czymś, z czego nigdy nie chciałbym zrezygnować i jestem bardzo szczęśliwy, że właśnie tak potoczyły się moje zawodowe losy. Praca jest trudna. Zwłaszcza kiedy zdarzają się wyjazdy takie jak ten, którego nigdy nie zapomnę. Katastrofa w Babach. 200 osób w pociągu. Zgłoszenie brzmiało przerażająco, ale na miejscu okazało się, że „system” zadziałał. Wszyscy narzekają na służbę zdrowia, że jest nie taka, jaka powinna być. A ja byłem pod wrażeniem tamtej akcji ratowniczej. Pamiętam, jak koledzy przyjechali zupełnie nieproszeni o pomoc. Każdy ratownik, czy na urlopie, czy w domu, rzucał wszystko i był tam razem z nami, pomagał. Nikt nie liczył na wynagrodzenie. Co jest najtrudniejsze w tej pracy? Wypadki, w których uczestniczą dzieci. Mam córeczkę (która zresztą urodziła się na moim dyżurze) i pewnie dlatego takie wyjazdy są dla mnie najtrudniejsze. Bywają też uciążliwości: agresywni pacjenci pod wpływem alkoholu. Pomagamy, ale to irytujące, bo kiedy jesteśmy wzywani do takiego człowieka, ktoś inny może bardziej nas potrzebować - mówi Szymon.
Ewelina (w zawodzie półtora roku), pracuje na SOR-ze.
Po trudnym dniu muszę wszystko przemyśleć
- Pracuję krótko, ale przez ten czas dużo widziałam i dużo się nauczyłam. Pracuję na oddziale ratunkowym. Zajmuję się przyjęciem pacjentów i pomocą w diagnostyce i wszystkich czynnościach ratowniczych. Trudny zawód? Trudny, ale bardzo ciekawy. Odkąd pamiętam zawsze chciałam pomagać ludziom i zawsze szukałam takich miejsc, gdzie inni potrzebują wsparcia. I tak też znalazłam swoje miejsce. Zwykła rozmowa z kolegą (ratownikiem medycznym) miała decydujący wpływ na to, co robię. Opowiadał mi o tym zawodzie i nawet nie mając tej świadomości, wpłynął na moją decyzję. Jestem mu za to wdzięczna. Bardzo. Ratownictwo medyczne to coś pięknego, mimo bardzo różnych sytuacji. Mimo czasem niezadowolonych pacjentów czy przypadków, kiedy trzeba ratować dzieci lub bardzo młode osoby. Zresztą tu każde życie jest ważne, bez względu na wiek. Spełniam się w ratownictwie i doceniam pomoc bardziej doświadczonych kolegów, na którą mogłam liczyć na początku pracy i teraz. Po trudnym dniu? Muszę wszystko przemyśleć - mówi Ewelina.
Andrzej (16 lat w zawodzie)
Trzeba się nauczyć resetować umysł
-Ktoś, kto twierdzi, że w tym zawodzie nic go już nie zaskoczy, nie wie, o czym mówi. Mnie zawsze poruszają historie z dziećmi. Nigdy nie zapomnę reanimacji dziecka z wypadku. To było w lesie. Na szczęście serce zaczęło bić i maluch śmigłowcem został przetransportowany do szpitala. Wszystko dobrze się skończyło, ale obraz pozostaje. Dlatego dobrze jest nauczyć się resetować umysł, by ciągle być w gotowości. Ratownikiem zostałem z… bezradności. Jako nastolatek jechałem z tatą autem i byliśmy świadkami wypadku. Byli poszkodowani ludzie, byli też ci, którzy przyszli z pomocą. Ja jednak czułem się bezradny. Zabrakło wiedzy, może odwagi. Od tamtej chwili zaczęła kiełkować we mnie myśl o tym, że chciałbym umieć pomagać. Ona dojrzewała przez kilka lat i zrealizowałem ten zamiar. Nie zamieniłbym tej pracy na inną, ale jest kilka rzeczy, które mnie irytują: błahe przypadki, do których jeździmy (np. złamany palec u młodego człowieka), brak dojazdu do danego miejsca lub nieoznakowane posesje - mówi Andrzej.
Kolejnym rozmówcą miał być Filip, ale otrzymał telefon. Natychmiast wybiegł, wsiadł do karetki i pojechał ratować człowieka. Piotrkowskim ratownikom medycznym z okazji ich święta życzymy jak najmniej akcji. A jeśli już się zdarzą, to żeby były udane.
E.T.C.