W mieszkaniu zalęgły się pluskwy – były na ścianach, na podłodze, na łóżku. Kąsały, rozmnażały się i… nie można było się ich pozbyć. Z jednego mieszkania (nie bójmy się nazwać go meliną) przeniosły się do kilku kolejnych. I atakują kolejnych ludzi. Nie, nie jest to streszczenie fabuły niskobudżetowego horroru. To rzeczywistość, z jaką od ponad roku musieli zmagać się mieszkańcy jednego z bloków przy ulicy Słowackiego.
Problem zgłosiła jedna z mieszkanek wieżowca. Pani Izabela wymieniła już panele w mieszkaniu, wyrzuciła meble, ubrania trzyma w worku, a żeby je wyprać, parzy je we wrzątku. Doszło nawet do tego, że starszy syn – uczulony na ugryzienia – musiał wyprowadzić się z domu, do babci. - Bo nie dało się wytrzymać. Ma na ciele bąble jak po ugryzieniu przez pszczołę. Cały czas urządzamy się na nowo. Musiałam wyrzucić meble, firanki, dywany, tapety na ścianach, wszystko, po czym mogły chodzić – denerwuje się pani Izabela. Pluskwy rozmnażają się bardzo szybko, więc pozbycie się tylko części z nich w żaden sposób nie likwiduje problemu. I znów mam wyrzucać całe wyposażenie i wymieniać je na nowe? - pyta zrozpaczona kobieta.
Nie jest w tym osamotniona. Poznaliśmy innych mieszkańców, którzy – w mniej lub bardziej dotkliwy sposób – odczuwają z tego powodu dyskomfort. Choć to dość delikatne określenie...
- Wstajemy rano, zabijamy pluskwy. Wracamy z pracy, zabijamy pluskwy. Kładziemy się spać, zabijamy pluskwy. Śpimy z latarkami - dodaje pani Izabela.
Oczywiście insekty nie pojawiły się znikąd. Mieszkańcy zgodnie wskazują jedno źródło – mieszkanie na 10. piętrze. - Jedna z mieszkanek zrobiła ze swojego lokum melinę. Podała kod do klatki wszystkim bezdomnym, którzy wchodzą tam i śpią – tłumaczy sąsiadka. Pojawiają się głosy, że to mocno podejrzane towarzystwo. Na miejscu co rusz pojawia się policja. - Mieszkam bezpośrednio pod nimi i jestem najbardziej poszkodowana. Nie dość, że pluskwy, to jeszcze fekalia... Kiedyś popsuła się muszla klozetowa i wszystko to w jakiś sposób się przedostawało. Okropny smród, nie da się wytrzymać – przyznaje starsza kobieta. Mieszkańcy usłyszeli, że kobieta od pół roku ma nakaz eksmisji.
Co jakiś czas spółdzielnia mieszkaniowa przysyłała pracownika, który opryskiwał lokale. W końcu spółdzielnia wynajęła firmę, która przeprowadziła dezynfekcję. Przedstawiciele firmy – jak mówią mieszkańcy – stwierdzili, że nie mogą dać żadnej gwarancji, że dezynfekcja zadziała, jeśli źródło problemu nie zostało zlikwidowane. W tej sprawie poprosiliśmy firmę o komentarz, niestety odmówiono nam. - W tym momencie walka z pluskwami przypomina raczej walkę z wiatrakami – uśmiecha się gorzko jedna z lokatorek.
Mieszkańcom nie brakuje determinacji. Najbardziej poszkodowani zgromadzili się pod siedzibą spółdzielni, by przedstawić problem prezesowi. Wielu z nich narzeka na bezczynność instytucji i złą wolę. Lokatorów przyjął wiceprezes SM im. J. Słowackiego Adam Laszczyk.
Wszyscy zgodnie ustalili, że robactwo dałoby się zlikwidować, tylko pod jednym warunkiem – zniszczenia ich ogniska, a więc pozbycia się z mieszkania uciążliwej lokatorki i jej równie uciążliwych gości. Wiceprezes podkreślił, że spółdzielnia nie jest w tej sprawie bezczynna. - Do tego mieszkania moglibyśmy wejść sądownie albo za zgodą tej pani. Udało nam się uzyskać zgodę na wejście do mieszkania, demontaż i wywóz wszystkich elementów wyposażenia mieszkania, które są siedliskiem robactwa. Wszystko zostało umówione z firmą, w piątek mieszkanie zostanie zdezynfekowane innym środkiem. Próbujemy skontaktować się z każdym mieszkańcem i wyczyścić również te mieszkania, których lokatorzy nie udostępnili – wyjaśnia Laszczyk.
Ze względu na fakt, że kobieta jest właścicielką mieszkania, nie można jej eksmitować. Spółdzielnia chce zlicytować mieszkanie, ale liczy się z tym, że nie będzie na nie chętnych. Prawdopodobnie sama wykupi lokal i wówczas zaistnieje możliwość eksmisji uciążliwej mieszkanki. To jednak skomplikowana i złożona procedura. - Ta pani została już pozbawiona członkostwa, nastąpiło to 27 września. Minął czas na odwołanie się od wykluczenia, ale mieszkanka nie zrobiła tego. Nie odstępujemy od tych procedur - zapewnia wiceprezes.
W kwestii podejrzanego towarzystwa spółdzielnia podkreśla, że skontaktowała się z policją, w drzwiach mają być wymienione wkładki, a do mieszkańców trafić mają nowe klucze.
W ciągu tygodnia problem powinien więc zostać zlikwidowany. Tymczasowo. Być może w ciągu kilku miesięcy lokatorka opuści mieszkanie i przestanie - dosłownie - zatruwać życie sąsiadom. Pieniędzy za zniszczone meble, wydane leki czy uszczerbek na zdrowiu mieszkańcy już nigdy nie odzyskają, a wszystko to przez bezmyślność jednej z lokatorek.
Na szczęście mieszkanie zostało już oczyszczone z niechcianych gości.
marja