Tuż po II wojnie światowej władze obłożyły „bykowym" osoby, które skończyły 21 lat (sic!) i nie założyły rodziny. Po 1956 roku granicę podniesiono o cztery lata. I tak aż do 1973 roku, kiedy podatek zniesiono.
Na czym polegał? W wielkim skrócie na zwiększeniu o 20% podatku dochodowego osobom, które nie miały ani małżonka/i, ani dzieci na utrzymaniu. Jeśli ktoś zawarł związek małżeński, ale nie posiadał dzieci, dokładano mu tylko 10%.
Słuchacze Magla w Strefie FM zgodnie twierdzili, że było to prawo niesprawiedliwe i przestarzałe. Że dzisiaj każdy może sam decydować o swoim życiu i losie. Chce mieć dzieci – dobrze, nie chce – jego sprawa, ale nie powinno się kazać mu za to dodatkowo płacić. Poza tym nie wolno zapominać o małżeństwach, które dzieci mieć nie mogą z powodów zdrowotnych.
Zresztą czasy zmieniły się tak bardzo, że tamtej rzeczywistości i realiów właściwie nie sposób do dzisiejszych porównywać.
A jednak całkiem niedawno wiceminister infrastruktury i rozwoju Artur Soboń w rozmowie z „Faktem" powiedział: - Prywatnie uważam, że takie osoby (bezdzietni single) powinny płacić „bykowe", bo to by skłoniło ich do założenia rodziny.
Magiel, powołując się na GUS, wyliczył że jeśli taki podatek miałby zostać nałożony na osoby 25-letnie i starsze, to sprawa dotyczyłaby w przybliżeniu 4 milionów ludzi (nie licząc emerytów). Każda osoba miałaby do zapłacenia ok. 28 zł miesięcznie.
Próby skontaktowania się z przedstawicielami MSWiA (to ministerstwo miałoby odpowiadać za „bykowe") powiodły się dopiero pod koniec trwania poniedziałkowego programu. Oto cała odpowiedź, która przyszła drogą elektroniczną: „Szanowni Panowie Redaktorzy, minister Elżbieta Witek podjęła decyzję, że nie będą prowadzono jakiekolwiek prace nad pomysłem opodatkowania osób bezdzietnych".
Czy ten e-mail uspokoił wszystkich zaniepokojonych?