Oficjalnie Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych ustanowiony został w 2011 r. Jednak w Piotrkowie nietypowe upamiętnienie żołnierzy wyklętych miało miejsce znacznie wcześniej, bo już w 1957 r. Wówczas to powstała komedia „Ewa chce spać”. Warto obejrzeć ją i dziś. Nie tylko po to, aby zobaczyć jak bardzo zmieniła się piotrkowska Starówka, ale również dlatego, że film w bardzo zawoalowany sposób nawiązywał do pamięci o „żołnierzach wyklętych”.
Na potrzeby filmu wykorzystana została naturalna sceneria w postaci zaułków i uliczek piotrkowskiego starego miasta, które to miejsca na potrzeby filmu jedynie w niewielkim stopniu wzbogacone zostały wówczas drobnymi elementami scenografii. Były wśród nich m.in. rozmaite szyldy, plakaty i tabliczki z nazwami filmowych ulic. Na taśmie filmowej utrwalona została zupełnie nazwa jaką otrzymała na czas realizacji zdjęć jedna z piotrkowskich ulic. Zmiana ta dotyczyła ulicy Krakowskie Przedmieście. Uważny widz odnajdzie scenę zrealizowaną u zbiegu ulicy Grodzkiej i Krakowskiego Przedmieścia. Ułatwieniem niech będzie informacja, że scena ta zaczyna się od 1:25:02 filmu. Kamera przez dłuższy czas pozostaje w bezruchu, a widz jest świadkiem jak młody milicjant, grany przez Stanisława Mikulskiego, odprowadza do technikum geodezyjnego tytułową bohaterkę Ewę, w rolę której wcieliła się debiutująca Barbara Kwiatkowska. W scenie tej pojawia się też piekarz, któremu przed chwilą skradziono konny zaprzęg służący do rozwożenia pieczywa. I to w zasadzie wszystko. Dodać należy jeszcze jeden detal. Filmowa ulica nosi nazwę ks. Gurgacza o czym informuje stosowna tabliczka w lewym górnym rogu kadru wspomnianej sceny.
Filmowej nazwy na próżno byłoby jednak szukać w oficjalnych spisach nazw ulic, czy książkach telefonicznych z tamtego okresu i to nie tylko w Piotrkowie. Tabliczka z taką nazwą wykonana została specjalnie na potrzeby filmu. Jeżeli weźmiemy pod uwagę patrona ulicy, to okaże się, że skrót ks. nie oznacza księcia, ale księdza, a Gurgacz to nie jakieś wydumane księstwo, a nazwisko.
Ksiądz Władysław Gurgacz był jezuitą, który w 1948 r. przystąpił do działającej na Sądecczyźnie Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowców. Pełnił posługę duszpasterską wśród partyzantów, za co komuniści skazali go na karę śmierci wykonaną w 1949 r. Warto zastanowić się dlaczego na tabliczce pojawiła się właśnie taka nazwa. Wydaje się, że nie było to działanie przypadkowe, a raczej zamierzony zabieg. Kto jednak stał za tą swoistą prowokacją? Pewną wskazówką może być fakt, że film wyreżyserowany został przez byłego żołnierza Narodowych Sił Zbrojnych i Armii Krajowej. Był nim urodzony w Tomaszowie Mazowieckim Tadeusz Chmielewski. Jego ojciec był przedwojennym tomaszowskim policjantem, który w czasie okupacji dowodził oddziałem partyzanckim, a po wojnie został aresztowany i zamordowany przez tzw. władzę ludową.
Debiutujący reżyser rzeczywiście mógł wiedzieć i pamiętać o przeprowadzonej z rozgłosem rozprawie, którą ówczesna prasa określiła mianem „procesu księdza z mszałem i pistoletem”. Toczył się on w Krakowie osiem lat wcześniej. Prawdopodobnie więc to właśnie Tadeusz Chmielewski stał za tą prowokacją. Zastanawiające jest, że Główny Urząd Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk czyli instytucja powszechnie nazywana cenzurą, przepuścił taką informację. Czym spowodowane było przeoczenie dyżurnego cenzora? Czy była to zwykła nieuwaga, wynikająca z tego że film w groteskowy sposób przedstawił policjantów z prowincjonalnej mieściny, którzy nijak mieli się do przedstawianych przez ówczesną propagandę wzorowych funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej? Może był to brak przywiązywania należnej uwagi do szczegółów drugoplanowych? A może zwyczajna niewiedza? Czy takie „przeoczenie” mogło być wynikiem świadomego działania cenzora? A może był to swego rodzaju „signum temporis” – znak nowych czasów jakie rozpocząć miały się po wydarzeniach tzw. "polskiego października" i odwilży, która nastąpiła po 1956 r.
Stuprocentowej odpowiedzi na te pytania raczej nie da się udzielić już nigdy. Warto pamiętać jednak, że na długo przed tym, zanim oficjalnie i bez strachu zaczęto mówić o „żołnierzach wyklętych”, na długo przed tym zanim w Piotrkowie powstało rondo noszące taka nazwę i odsłonięto poświęcony im pomnik, jedna ze staromiejskich uliczek na kilka godzin nazwana została nazwiskiem kapelana Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowców, który znalazł się na liście 120 męczenników ofiar komunizmu. Dziś ulicę upamiętniającą tego kapłana znaleźć można pośród śródmiejskich ulic Krakowa – miasta, w którym został uwięziony, osądzony, skazany i w którym wykonano wyrok śmierci. Najprawdopodobniej ks. Władysław Gurgacz, tak jak wielu innych żołnierzy podziemia, zabity został tzw. „katyńskim strzałem” wykonanym z małej odległości w tył głowy.
Szczątki kapłana w potajemny sposób pochowane zostały na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Grób zachował się do dnia dzisiejszego, bowiem do krakowskich jezuitów zgłosił się świadek pochówku, a współbracia księdza Władysława Gurgacza zdołali dołożyć wszelkich starań żeby grób został oznaczony, a kiedy było to już możliwe, w odpowiedni sposób upamiętniony.
Paweł Kendra