Dlaczego Australia? Justyna odpowiada niemal bez zastanowienia: „To spełnienie moich marzeń”. Wszystko zaczęło się od tego, że Justyna już jako nastolatka sporo podróżowała i co najważniejsze, bardzo to lubiła. - Pamiętam wakacje w Stanach Zjednoczonych. To, co podobało mi się najbardziej, to zdecydowanie zróżnicowanie kulturowe. Zdałam sobie jednak sprawę, że Los Angeles, Kalifornia czy nawet Nowy Jork to nie jest miejsce, aby tam zamieszkać. Można tam jechać na zakupy, wakacje, ale żeby tam mieszkać, to jednak nie dla mnie – wyjaśnia Justyna. Sama Australia to trochę kwestia przypadku, bo zaczęło się od rozmowy z przyjacielem. Do tego fotografie tego kraju w internecie, na których są malownicze i wręcz magiczne widoki. - Obecnie mieszkam w Sydney, a to miasto ma aż 70 plaż. Co weekend czuje się jakbym była na wakacjach. Wszędzie jest blisko, a dodatkowo uwielbiam morze, oceany, a przez 9 miesięcy w roku mamy lato! - kwituje z uśmiechem Justyna Biegańska.
Pierwsze dni spędzone na Antypodach na każdym kroku obfitowały w zaskoczenia. Niełatwo było o kontakt z rodowitym Australijczykiem. Od razu rzuca się w oczy wielokulturowość. - Większość moich znajomych, których tam poznałam, to ludzie z całego świata: Argentyna, Brazylia, nie brakuje też Europejczyków oraz Azjatów, bo przecież Azja jest blisko Australii. Na samym początku nie miałam w ogóle znajomych z Australii. Teraz to się zmienia, bo pracując zawodowo, nieco zmieniłam środowisko. Dla mnie jednak najważniejsze jest to, że mogę tych wszystkich ludzi spotkać na swojej drodze – mówi Justyna.
Co odróżnia Polaków od Australijczyków? Okazuje się, że odpowiedź jest bardzo prosta – optymizm i pozytywne podejście do życia. Najpopularniejszy w Australii slogan to „No worries, mate”, co oznacza „Nic się nie martw, kolego”. - Nieważne w jakiej oni są sytuacji, czy bardzo stresującej, a może stracili pracę, podchodzą do tego w myśl zasady „nie smuć się, będzie dobrze”. My w Polsce do wielu rzeczy podchodzimy sceptycznie, ale to może mieć podłoże kulturowe, bo przecież wiele przeszliśmy jako naród. Tam wszystko jest inaczej, jakby do góry nogami. Może to wpływ słońca? - żartuje nasza bohaterka.
Jak podkreśla Justyna, oprócz takich walorów turystycznych jak np. Sydney Opera House, która stała się wręcz ikoną Sydney, warto zwrócić uwagę na przyrodę. W końcu to kraina kangurów, koali i... pająków. - To wcale nie jest mit, bo pająki w Australii są wielkości dłoni. - W ubiegłym roku mieszkałam blisko plaży, więc tych insektów było naprawdę sporo. Miałam wtedy gości z Polski, których zapewniałam, że nie muszą się niczego obawiać. Już pierwszej nocy mieliśmy w domu kolegę wielkości dłoni. Myślałam, że dostanę zawału, zamknęłam się w pokoju i bałam się wyjść. Na szczęście w domu był mężczyzna, który wyprosił niespodziewanego gościa. Wielkości australijskich pająków wcale nie są przekłamane – mówi Justyna.
Nasza bohaterka pracuje w Sydney jako marketer, mimo że z wykształcenia jest... inżynierem. Początkowo jej kariera zawodowa toczyła się w Warszawie i planowała kontynuować ją w Australii. Jednak jak sama podkreśla, tam bywało różnie. Nadarzyła się więc okazja, aby wykorzystać zamiłowanie do komunikacji, kreatywnych projektów i sprzedaży. - Tym sposobem zostałam marketingowcem międzynarodowego college’u i jestem odpowiedzialna za rynek europejski. Pomagam agentom edukacyjnym w ściąganiu studentów do Australii na studia i kursy językowe – wyjaśnia Justyna. Oprócz tego Justyna prowadzi w Sydney własny biznes, który okazał się w Australii wręcz innowacyjny. „Trampo-Line” to studio fitness jumping, gdzie trenuje się skacząc na trampolinach. Poza tym firma oferuję linię odzieży sportowej. Justyna założyła firmę ze wspólniczką, również Polką, którą poznała właśnie w Australii. - To pierwsze tego typu studio fitness w Australii, a historia jego otwarcia odbiła się tam szerokim echem. Ze wspólniczką jesteśmy bardzo dumne z naszego „dziecka” - zaznacza Justyna.
Nieodłącznym elementem kojarzącym się z Australią jest również surfing. - Miałam okazję spróbować tego nieco wcześniej, bo jakieś 10 lat temu w Portugalii. Wtedy jednak zraziłam się do tego sportu. Dopiero w Australii wybrałam się na pięciodniowy kurs i mimo że nadal jestem początkująca, potrafię już stanąć i utrzymać się na desce – tłumaczy. Jeśli chodzi o kuchnię australijską, to tak naprawdę jest ona zlepkiem kuchni z całego świata. - Najczęściej jedzą takie ciastko z farszem, np. z wołowiną, barbecue z kangura, co okazało się naprawdę smaczne. Poza tym je się dużo owoców. Generalnie wybiera się zdrowe jedzenie – mówi nasza bohaterka.
Jedynym problemem, dla niektórych osób, może okazać się sam sposób dotarcia do Australii. Trzeba liczyć się z tym, że czeka nas „dzień” w samolocie. Lot z przesiadką trwa minimum 25 godzin. - Najgorsza jest jednak zmiana czasu, czyli ten słynny jet lag. To rzeczywiście wpływa na nasze ciało. Po przylocie do Polski wypijałam trzy kawy dziennie, aby normalnie funkcjonować – mówi Justyna. Jednak czas spędzany w samolocie ma pewne korzyści. - Staram się być wtedy offline, zobaczyć jakieś film albo po prostu się zdrzemnąć i odpocząć – dodaje.
Justyna często słyszy pytania od swoich znajomych czy Australia to jej miejsce na Ziemi i czy planuje tam spędzić swoje życie. - Myślę, że na ten moment tak właśnie jest. Czuję się tutaj doskonale, spełniam się i uwielbiam ludzi, którzy tam ze mną są. Widziałam wiele miejsc na świecie, to jednak Sydney i Australia to mój numer jeden – dodaje.