Wszyscy ją znają
Raz w tygodniu chodziła do kiosku po gazetę. Często przechadzała się po Rozprzy z balkonikiem na kółkach, który pomagał jej się poruszać. Zawsze sprawiała wrażenie samodzielnej. – Zaniedbana – opisuje ją krótko kobieta z kiosku. – Mieszkała w strasznych warunkach. Każdy tłumaczył się, że ona nie chce pomocy. Ale według mnie nie był jej potrzebny urzędnik, tylko po prostu człowiek. Potrzebowała ludzkiej pomocy, kogoś, kto by do niej przyszedł, porozmawiał, zapytał się, co jej dolega. – Miała problem z prądem. Dwa lata temu zapłaciła chyba 700 zł rachunku. Nie wiem, za co, skoro miała tylko jedną żaróweczkę. Nie ma wody, nie ma ubikacji. Mimo wszystko zawsze powtarzała, że sobie daje radę. Może obawiała się pomocnej dłoni? Być może trzeba było do niej podejść bardziej po ludzku? Najważniejszy w jej przypadku byłby remont mieszkania, żeby miała jakieś warunki życia. Kiedyś pracowała w ośrodku zdrowia i wielu ludzi mówiło, że bardzo dobrze wykonywała swoje obowiązki. Osobiście pomagałam jej na tyle, na ile mogłam. Kiedy nie przychodziła po gazetę, przynosiłam jej ją do domu. Zakupiłam jej nawet elektryczną dmuchawę do ogrzewania mieszkania - dodaje.
Czekając na ratunek
- W środę ponownie przyszła do mojej teściowej, ale w tym czasie wyświetlano film w kościele, dlatego jej nie zastała. Wracając do domu, pani Anna potknęła się i przewróciła na chodnik. Kiedy przyjechało pogotowie, stwierdzono, że jest potłuczona, ale skoro nie wyraża zgody na zabranie do szpitala, zostanie na miejscu – opowiada sąsiadka. – Chwilę rozmawiałam z lekarzem. Przyznał, że stłuczenie jest poważne, ale bez zgody starszej pani nie może nic zrobić. - Gdyby się coś działo, proszę dzwonić – dodał lekarz.
- W szpitalu powiedzieli, że to jest typowe zaniedbanie opieki społecznej, jeżeli człowiek w takim stanie zostaje przywieziony do szpitala. Zaczęliśmy ją obserwować. Nie pojawiała się u nas, jak niegdyś. Uznaliśmy, że to normalne, bo czasem potrafiła nie wychodzić z domu nawet przez kilka dni. Zaniepokoiłam się jednak, kiedy nie wyszła w sobotę po zakupy. Pogoda była ładna, a w takie dni zazwyczaj spacerowała z balkonikiem po Rozprzy. Z tego, co wiem, chodziła do jednego ze sklepów tylko po to, żeby się ogrzać. Wpadłam na pomysł, by pójść, zapytać ekspedientki, czy do nich zawitała. Nie można było się dopukać do jej drzwi. Postawiliśmy pod drzwiami butelkę z wodą, jakby się przewróciła, znaczyłoby, że wyszła – opowiada sąsiadka pani Anny.
- W niedzielę zastanawialiśmy się, co dalej. Mąż postanowił, że pojedziemy na policję, bo może stało się coś poważnego i kobieta potrzebuje pomocy. Na miejsce przyjechał jeden funkcjonariusz, który w dodatku nie chciał wejść do środka. - Policjant chciał wzywać straż. Odradziłem mu, bo to przecież strata czasu. Kategorycznie dałem mu do zrozumienia, żeby otworzył drzwi. Wszedł, popatrzył i tyle – dodaje mąż sąsiadki pani Anny.
- A pani Anna leżała przy drzwiach w stanie, którego nie da się opisać. Była przytomna. Błagała o wodę, ponieważ nie piła i nie jadła od trzech dni. Wypiła cały litr, bez oddechu. Trzęsła się z pragnienia. Cała w odchodach. Policjant stwierdził, że jest za dużo pisania i odjechał – opowiadają sąsiedzi.
- Zadzwoniliśmy więc na pogotowie. A tam zaczęli pytać, czy lekarz jest konieczny, kazali zadzwonić na “pomoc doraźną”. Stamtąd mieli przyjechać z lekarzem. Przedstawiłam telefonicznie całą sytuacje lekarzowi, który stwierdził, że nie przyjedzie i najlepiej żeby w poniedziałek udać się do lekarza pierwszego kontaktu. Ponownie zadzwoniłam na pogotowie. Wtedy przysłali karetkę. Cała akcja trwała kilka godzin. Lekarz pierwszego kontaktu był nieuchwytny – opowiadają zdenerwowani.
- W poniedziałek w mieszkaniu pani Anny była opiekunka, którą moja teściowa widziała po raz pierwszy. Ta tłumaczyła się, że kiedy puka do drzwi pani Anny, nikt nie otwiera.
Pomoc tylko sąsiedzka
- Pani Anna ma duże zaufanie do mojej teściowej, bo nie każdemu otworzy drzwi. Ludzie mówią o niej, że dziwaczka. Ale przecież ta kobieta skończyła w marcu 90 lat - mówi sąsiadka. - Stara panna, nie ma rodziny i prawie z nikim kontaktu – dodaje druga.
- Tam są koszmarne warunki, brak wody, ogrzewania, stosy śmieci, półdziki pies przywiązany do stołu. Mnóstwo butelek po wodzie. Szczury. Opowiadała kiedyś, że zjadły jej chleb, a żeby tego nie robiły, wieszała go na gwoździu, na ścianie. Czasem nawet i tak się do niego dostawały. Ma w tym domu dwa pomieszczenia. W jednym zawalony strop. Przebywa tylko w tym “lepszym”, chociaż w rogu sufit już wisi. Lekarz oczekujący na policję stwierdził, że to jest zaniedbanie. Jak ludzie mogą mieszkać w takich warunkach? Dlaczego odpowiednie służby się tym nie interesują? – pytał.
- Ona może być zagrożeniem dla sąsiadów. Włączy coś, zasłabnie i spowoduje pożar. Warunki ma niegodne nie tylko dla człowieka, a nawet dla zwierzęcia – dodaje sąsiadka. - Miała nogę wybitą w biodrze, po prostu jej wisiała. Lekarz, który przyjechał w niedzielę, powiedział, że nie zmierza jej zostawić w takim stanie, obojętnie czy wyraża zgodę na zabranie do szpitala, czy nie. Pojechała w asyście policji. Jeden lekarz podjął taką, a inny zupełnie odwrotną decyzję.
W szpitalu pani Anna ma przebywać do piątku. A co dalej? - Sam lekarz powiedział, że ona nie kwalifikuje się do domu pomocy społecznej, ponieważ jest zdrowa psychicznie i logicznie myśli. Poza tym panicznie boi się takich miejsc. Potrzebna jest jej opiekunka społeczna. Taka, która zadba o odpowiednie warunki w jej domu. Dzisiaj całowała moją mamę po rękach, żeby jej tylko nie oddawać do domu opieki społecznej. Pozostaje pytanie, co dalej? - martwi się najbliższa sąsiadka.
- Pani Anna ma swoje pieniądze. Jeśli miała opiekunkę, to tylko fikcyjnie, na papierze, bo ta nie zrobiła tam nic. Nie kwalifikuje się do opieki? To śmieszne. W zakresie opieki dobra byłaby pomoc w sensie uprzątnięcia jej mieszkania, założenia wody, ogrzewania. Pani Anna chodzi brudna, nie jest w stanie sobie ugotować, bo nie ma na czym. Potrafi spać nawet do drugiej po południu, bo w mieszkaniu jest bardzo zimno. Potem wychodzi do sklepów. Stoi nieraz w jednym kilka godzin po to, by się ogrzać. W prostych słowach mówiąc, czuć straszny smród, ale żal jej wyrzucać - dodaje.
- Do tej pory na zakupy chodziła sama, a teraz jak sobie poradzi? Przywiozą ją ze szpitala do domu i co wtedy? Przecież nie może samodzielnie się poruszać. Jak chodziła, nie było tak źle, przyszła do nas, a to do drugiej sąsiadki, albo do sklepu. Bywała szczególnie u mojej teściowej. Ta częstowana ją ciepłą zupą, rozgrzewała dłonie i prostowała skurczone od zimna palce. Zjadła u nas, ogrzała się, a teraz?
- Nikogo z opieki nigdy tutaj nie widzieliśmy. A dzisiaj, po co ta pani tutaj przyszła? Posprzątać pani Annie? – pyta ironicznie sąsiadka. Tam się nie da wejść i zamieść podłogi. Człowiek mieszka w takich warunkach... Najłatwiej jest się tłumaczyć, że kobiety z opieki nie zostały wpuszczone za drzwi. Koniec. Sprawa zamknięta. Mąż chciał już w sobotę iść na policję, ale mieliśmy dylemat, bo wiemy, jak nieraz pani Anna potrafiła zamykać się w domu. My nie chcemy sensacji. Chcemy jej po prostu pomóc.
Chcieliśmy coś zrobić
Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej nie opiekował się panią Anną oficjalnie, ponieważ jej dochód przekraczał miesięczne minimum. Mimo wszystko co jakiś czas, kiedy zachodziła taka potrzeba, odwiedzał ją pracownik gminnej placówki. O pani Annie niektórzy mówią, że jest osobą kontrowersyjną, że niejednokrotnie odmawiała pomocy. Pracownicy GOPS-u nie mają obowiązku pomocy osobom, które nie mają stałego zasiłku. Twierdzą jednak, że mimo wszystko przez szereg lat starali się starszej pani pomagać.
Wójt gminy Rozprza – Ryszard Witek informuje, że władze w sprawie pani Anny nie mają sobie nic do zarzucenia. – Ta pani nigdy nie życzyła sobie pomocy. GOPS próbował umieścić ją w domu pomocy społecznej. Na co ona wyrażała zdecydowany sprzeciw. Złożono nawet wniosek o ubezwłasnowolnienie. Został odrzucony. Prawdopodobnie dlatego, że do tej pory była to kobieta sprawna fizycznie i psychicznie. Była świadoma swoich decyzji. W tej sytuacji nie ma innej możliwości, jak pozostawienie tej pani samej sobie, jeżeli świadomie decyduje o swoim losie. Kilka lat temu wysłałem do domu naszej mieszkanki ekipę pracowników interwencyjnych w celu dokonania małego remontu. A w ubiegłym roku pomoc społeczna pokryła rachunek w wysokości kilkuset złotych za energię elektryczną – mówi wójt.
- Po ostatnich zdarzeniach nawiązaliśmy kontakt z jedyną krewną tej pani. Poinformowaliśmy ją o całej sytuacji. Pies, którego pani Anna była właścicielką, został przekazany do schroniska dla zwierząt. Po powrocie ze szpitala będziemy się zastanawiać, co dalej. Nie wiem, w jakim będzie stanie zdrowia, ale jeżeli będzie on wymagał pomocy, na pewno w dalszym ciągu będziemy starać się jej udzielić. Być może, po powrocie sama stwierdzi, że najlepszym rozwiązaniem byłoby przeniesienie się do domu pomocy społecznej. My również będziemy o to zabiegać – dodaje wójt.
Janusz Kaczmarek