Teraz kolejna rodzina, która padła ofiarą identycznego zaniedbania, domaga się odszkodowania w tej samej wysokości.
Horror w szpitalnym prosektorium wydarzył się w lipcu 2007 roku. Rodziny osób, które w feralny weekend zmarły w Samodzielnym Szpitalu Wojewódzkim przy ul. Rakowskiej w Piotrkowie, przeżyły podwójną tragedię. Ciał przeniesionych do przyszpitalnego prosektorium nikt nie schował do komór chłodniczych. Upał i burza doprowadziły do błyskawicznego rozkładu. Bliscy nie mogli nawet pożegnać zmarłych, bo widok był makabryczny.
61-letnia pani Regina chorowała na raka i nie było już dla niej ratunku. Zmarła w sobotę rano, a po odbiór ciała rodzinie kazano zgłosić się w poniedziałek. Jednak tego dnia bliscy odebrali telefon z firmy pogrzebowej, że "coś się stało i ciało nie nadaje się do ubrania, a nawet do rozpoznania". Relacjonowali potem, że w prosektorium panował fetor, latały muchy. W rozkładzie były ciała kobiety oraz mężczyzny, który zmarł w ten sam weekend.
Postępowanie wszczął rzecznik praw obywatelskich. Jedna z pokrzywdzonych rodzin złożyła doniesienie do prokuratury. Postępowanie wszczęto w sprawie znieważenia zwłok, ale ostatecznie śledczy nie dopatrzyli się znamion przestępstwa i dochodzenie umorzono. Po stronie szpitala nie było bowiem winy umyślnej. Były natomiast konsekwencje służbowe. Trzy osoby straciły pracę, jedna otrzymała naganę, a dwuosobowa kadra prosektorium została wymieniona. W ubiegłym roku z prowadzenia prosektorium szpital całkiem zrezygnował.
Po 35 tys. zł placówka wypłaciła córce i synowi zmarłej 61-latki. Gdy po pieniądze zwróciła się druga rodzina, zaproponowano jej już jednak 10 tys. złotych. - Jestem zbulwersowany, że traktuje się różnie ludzi, których spotkała taka sama tragedia - mówi mecenas Mariusz Sadowski, adwokat reprezentujący pokrzywdzone rodziny. Właśnie złożył kolejny pozew.
Marek Obszarny POLSKA Dziennik Łódzki