Rozgoryczonej młodzieży oraz kadrze piotrkowskiego ośrodka nadal jednak próbowano wmówić, że "nie zapadły żadne decyzje" w sprawie likwidacji placówki UM, a chodzi jedynie o jej... "wygaszenie".
Przedstawiciele władz Uniwersytetu Medycznego w Łodzi przyjechali w środę do Piotrkowa, by spotkać się ze studentami i studentkami, zszokowanymi informacją, dotyczącą decyzji o likwidacji filii w Piotrkowie. Decyzji podjętej kilka tygodni wcześniej, ale upublicznionej dopiero w ubiegły piątek, po publikacji "Polski Dziennika Łódzkiego". Tego dnia w Biuletynie Informacji Publicznej, w którym UM w Łodzi jako uczelnia państwowa ma obowiązek publikować m.in. wszystkie uchwały, zarządzenia i decyzje, zamieszczono te podjęte 23 kwietnia. W tym uchwałę Senatu UM o likwidacji Zamiejscowego Ośrodka Dydaktycznego w Piotrkowie.
Mimo to Anna Jegier, prorektor ds. nauczania i wychowania, oraz Przemysław Andrzejak, pełnomocnik rektora ds. rozwoju i promocji uczelni, przekonywali studentów, że mają jedynie zamiar "wygasić stopniowo działalność", a chodzi zaledwie o 27 osób, bo tyle osób uczy się na pierwszym i drugim roku (trzeci rok i tak kończy edukację).
- Nie przyjechaliśmy, żeby powiedzieć, że likwidujemy ośrodek, mamy wspólnie to ustalić - przekonywała dr Jegier.
- Likwidacja może trwać równie dobrze 10 lat - stwierdził Przemysław Andrzejak, gdy przywołano uchwałę Senatu UM (określa ona datę końcową likwidacji ośrodka na 30 czerwca - red.). Doradził przy tym studentom, by nie ulegali wpływom tego, co czytają w... lokalnej prasie. Podkreślił też, że UM "jest nadal zainteresowany rynkiem nauki w Piotrkowie", tylko władze uczelni "zastanawiają się nad jej formą".
Prorektor przyznała, że wszystko rozbija się o pieniądze, bo uczelnia dopłaciła w ubiegłym roku do utrzymania ośrodka w Piotrkowie około 1 mln zł. Próbowano ratować się dowozem studentów z Łodzi do Piotrkowa, bo uczelni macierzystej brakuje zaplecza, a tu niewykorzystany jest okazały budynek po NBP, przekazany 5 lat temu przez miasto. Studenci z Łodzi nie zgodzili się na dojazdy. - Nam, pielęgniarkom, budynek nie jest do niczego potrzebny, tych sal nikt nie używa, bo zajęcia i tak prowadzimy w szpitalu. To blichtr generujący koszty - zauważa Urszula Ścibor, magister pielęgniarstwa.
Marek Obszarny POLSKA Dziennik Łódzki