W niektórych szpitalach w naszym regionie kradną na potęgę, ale pacjenci nie zgłaszają tego na policję. Kto najczęściej bywa sprawcą?
Pani Anna kilkanaście dni temu została poddana operacji. Słaba i cierpiąca leżała w Wojewódzkim Szpitalu im. Kopernika w Piotrkowie na oddziale chirurgicznym. Idąc do szpitala, celowo nie zabierała z sobą cennych przedmiotów oprócz tego jednego – obrączki.
- Jadąc na blok operacyjny, pacjent nie może mieć na sobie żadnej biżuterii, medalików, wisiorków ani pierścionków. Panie pielęgniarki uprzedziły, że powinnam o tym pamiętać i schować rzeczy osobiste. Nie miałam ze sobą zbyt wiele... oprócz złotej obrączki. Zdjęłam ją z palca, zawinęłam w chusteczkę i schowałam pod różnymi przedmiotami, na spodzie szuflady w szafce szpitalnej. Następnego dnia, kiedy obudziłam się po operacji, sięgnęłam do szuflady i mojej obrączki tam nie było. Bardzo się zdenerwowałam, bo choć wartości materialnej nie miała wielkiej, ale dla mnie była bardzo cenna. Nie wiem, kto mógł to zrobić? Panie pielęgniarki powiedziały, że to bardzo częste zdarzenia i one nie mogą poradzić sobie z licznymi kradzieżami. Leżąc na sali z pewną panią, dowiedziałam się, że jej skradziono pięćset złotych. Kobieta bardzo rozpaczała - mówi pani Anna.
Okazuje się, że nie tylko pacjenci szpitalni są okradani, ale również personel traci swoje rzeczy osobiste i pieniądze. Pani Lidia wiele lat pracowała w jednym z piotrkowskich szpitali. Wiele widziała, ale twierdzi, że nikt z pacjentów nie skarżył się na zaginione rzeczy. Najczęściej poszkodowany był personel. - Kradzieże w szpitalach były od zawsze. Wiele razy byłam świadkiem różnych incydentów. Lekarkom ginęły torebki z zawartością, kiedy tylko wyszły na chwilę z gabinetu i przez nieuwagę nie zamknęły drzwi na klucz. Najczęściej były to osoby odwiedzające chorych lub ludzie, którzy tylko udawali odwiedzających. Kiedyś mąż pacjentki pozbawił mnie portfela, a inny odwiedzający ukradł płaszcz zimowy koleżance pielęgniarce. I to w jaki sposób? Wyrzucił go przez okno do kogoś, z kim był w zmowie. To było kilka lat temu, ale teraz nie jest lepiej. Pamiętam też przypadek, kiedy będąc w sali szpitalnej, potknęłam się o jakiś worek. Worek się przewrócił i wysypały się z niego ręczniki, szlafroki, szpitalna pościel, bielizna, talerze, kubki. To były rzeczy przygotowane do kradzieży przez pewną pacjentkę spod Moszczenicy. Kiedy przyłapałam ją niemal na gorącym uczynku, zaczęła się tłumaczyć, że myślała, że skoro używała tych rzeczy, może je zabrać do domu. Kiedy chcieliśmy wezwać policję, zaczęła płakać i lamentować. Wzięła nas na litość i wszystko rozeszło się po kościach. W szpitalach kradli, odkąd pamiętam, i kradną do dziś. W Piotrkowie bieda z nędzą i ludzie chyba radzą sobie w taki sposób - mówi pani Lidia.
- Panie pielęgniarki ostrzegały, że do szpitala wchodzą obcy pod pretekstem odwiedzin. Znają nazwisko osoby, która przebywa w szpitalu lub niedawno przebywała i pod pretekstem poszukiwania jej wchodzą, gdzie chcą. Korzystają z okazji, że pacjenci są słabi, cierpią a personel jest zajęty. Pani mówiły, że często szukają lekarza, którego akurat w danej chwili nie ma. Personel nie jest w stanie ocenić, kto jest autentycznym odwiedzającym, a kto złodziejem. Kiedy leżałam słaba po operacji, do mojej sali weszła jakaś kobieta, ale jej nie pamiętam, bo byłam w półśnie. Potem dowiedziałam się, że kobieta, która leżała ze mną w sali, została pozbawiona gotówki. Sporej sumy - mówi pani Anna. - Kradzieże w naszym szpitalu zdarzają się, owszem, jak wszędzie, ale przyznać muszę, że dotyczą one głównie personelu. Od czasu do czasu panie pielęgniarki skarżą się, że zginęły im jakieś przedmioty. Lekarkom giną torebki z gabinetów. W tej sytuacji wzywamy policję. Ja osobiście nie miałem zgłoszenia od pacjenta naszego szpitala, że został okradziony. Dobrym rozwiązaniem jest nieprzynoszenie cennych rzeczy do szpitala - mówi Roman Cichosz, zastępca dyrektora ds. technicznych Samodzielnego Szpitala Wojewódzkiego w Piotrkowie
Problem szpitalnych kradzieży występuje też w bełchatowskim szpitalu. Przykładem jest pan Eugeniusz. - Niestety w szpitalach bywam dość często. Zostałem okradziony dwukrotnie. Raz zginęło mi niewielkie radio, które przyniosłem ze sobą, a innym razem pieniądze. Przebywałem na oddziale okulistycznym w bełchatowskim szpitalu. Wiedziałem, że lepiej nie ryzykować i nie zabierać z sobą cennych rzeczy, bo może być problem. Zabrałem tylko 50 zł, na wszelki wypadek, gdybym czegoś potrzebował ze szpitalnego sklepiku. Te pieniądze też mi skradziono. Podobno jest w bełchatowskim szpitalu depozyt, gdzie można przechować biżuterię i inne cenne przedmioty, ale ja nie skorzystałem, bo po to zabrałem ze sobą pieniądze, by je mieć przy sobie. Poprosiłem oddziałową, by zabrała i schowała na zapleczu w woreczku z biżuterią od innych pacjentów, ale nie zgodziła się przyjąć pieniędzy - mówi pan Eugeniusz.
- W naszym szpitalu nie ma częstych zgłoszeń kradzieży. Są to bardzo sporadyczne przypadki. Nasi pacjenci po trafieniu do szpitala są instruowani, że szpital nie ponosi odpowiedzialności za rzeczy osobiste. Dlatego rodzina zabiera przedmioty. Dysponujemy też depozytem. Tam najczęściej znajdują się przedmioty osób nieprzytomnych - mówi Robert Kornacki, rzecznik prasowy Wojewódzkiego Szpitala im. Jana Pawła II w Bełchatowie. Dyrektor Samodzielnego Szpitala Wojewódzkiego im. M. Kopernika w Piotrkowie dodaje z kolei, że pacjent trafiający do szpitala jest informowany o tym, co powinien zrobić z rzeczami, które ma z sobą.
- Każdy pacjent przytomny, który trafia do szpitala, zapoznaje się z prawami pacjenta i czyta w treści również o możliwości przechowania rzeczy. Inna rzecz, jeśli nie czyta treści. Wtedy trudno, przykro mi. Czytając kartę pacjenta, chory dowiaduje się m.in., że depozyt rzeczy wartościowych znajduje się w Szpitalnym Oddziale Ratunkowym. Tam też znajduje się depozyt ubraniowy. W przypadku krótkotrwałego pobytu przedmioty zostawia się u oddziałowej albo u jednej z pielęgniarek. Do depozytu zwykle trafiają rzeczy osób nieprzytomnych lub niemających kontaktu z rodziną. W innych przypadkach rodzina najczęściej zabiera cenne rzeczy pacjenta- mówi Marek Konieczko, dyrektor szpitala przy ul. Rakowskiej w Piotrkowie. Szpital okazuje się dobrym miejscem dla złodziei. Oszuści korzystają z możliwości swobodnego wejścia do szpitala i cierpienia pacjentów, którzy najczęściej są słabi lub śpią. Na szczęście złodzieje są zatrzymywani przez policję.
- Również w naszym szpitalu zdarzają się sytuacje, kiedy do szpitala przychodzą osoby pod pretekstem odwiedzin pacjenta. Były takie przypadki i nawet te osoby zostały zatrzymane. Na szczęście nie są to częste wydarzenia. Nie jesteśmy w stanie zweryfikować, kto jest odwiedzającym, a kto tylko udaje bliskiego pacjenta. Szpital jest otwarty i każdy ma prawo tu wejść. By sytuacji kradzieży było jak najmniej, szpital wprowadził depozyty i przechowalnie. Każdy pacjent może z nich korzystać. Jeżeli pacjent jest planowy lub jest z nim rodzina, to ona zabiera rzeczy chorego - dodaje Marek Konieczko. Pani Anna nie zgłosiła kradzieży obrączki, pan Eugeniusz też nie interweniował w sprawie pieniędzy i radia. Pani Lidia uległa prośbom niedoszłej złodziejki i nie wezwała mundurowych. Piotrkowska policja informuje, że kradzieże w szpitalach zgłaszane są sporadycznie.
- Zgłoszenia kradzieży w szpitalach, biurach czy innych podmiotach gospodarczych są bardzo incydentalne. Jeżeli już się zdarzają, to łupem padają telefony, laptopy lub pieniądze pozostawione w widocznym miejscu. Zatrzymani najczęściej działają w grupie i dzielą się na obserwatorów i tych, co wchodzą do budynków i kradną. Ostrzegamy pacjentów, by nie zostawiali swoich rzeczy w widocznym miejscu, a personel prosimy o to, by zamykał drzwi od swoich gabinetów - mówi Ewa Drożdż z Komendy Miejskiej Policji w Piotrkowie.
Ewa Tarnowska- Ciotucha