- Detoks się skończył, więc pacjentki zostały wypisane do domu - odpowiada kierownik Oddziału Leczenia Alkoholowych Zespołów Abstynencyjnych w szpitalu w Bełchatowie, gdzie miesięcznie trafia nawet 100 pacjentów.
Mariola* na oddział trafiła w środę. W nocy z soboty na niedzielę pojawił się problem... - Poszłam do lekarza dyżurnego poprosić o przeniesienie pacjentki, która została nam przydzielona do sali. Ta pani była w stanie krytycznym, miała omamy, była przypięta pasami do łóżka, cały czas krzyczała. Była to jedyna agresywna osoba na oddziale. Pielęgniarki do sali raczyły zajrzeć tylko od czasu do czasu. Była możliwość przeniesienia tej pacjentki do izolatki, gdzie było 5 wolnych łóżek. Jednak pan doktor dyżurny stwierdził, że to jest izolatka dla mężczyzn. Ja rozumiem, że jeśli w tej izolatce byłby jakiś mężczyzna, to przeniesienie tej kobiety nie byłoby możliwe. Ale izolatka była pusta. Również sala nr 16, która służy jako sypialnia dla pań pielęgniarek, była pusta. Dzisiaj po obchodzie ordynator stwierdził, że ja i koleżanka jesteśmy niezadowolone z opieki w szpitalu, dlatego dzisiaj wychodzimy do domu - opowiadała w poniedziałek Mariola.
- Przywieziono tę panią koło południa, została przypięta pasami. Rzucała się po całym łóżku. Ja musiałam położyć się do koleżanka, bo bałam się, że ta pani razem z tym łóżkiem wyleci na korytarz. Żadna pielęgniarka nie raczyła przyjść. Podawali jej kroplówki, co ją nie uspokajało. Tej pani nie miał nawet kto podać wody. My musiałyśmy pracować jako pielęgniarki wokół tej pacjentki - opowiada Katarzyna*, która razem z Mariolą w poniedziałek musiała opuścić oddział.
To, że kobiety musiały opuścić oddział, to jedno, ale problem w tym, że wraz z informacją o zakończeniu leczenia nie otrzymały wypisu ze szpitala. - Od ręki powinniśmy dostać ten wypis, bo przecież za godzinę mogę znaleźć się w innym szpitalu. Ale wypisu nie dostałyśmy, może jutro, może pojutrze. Jest to niezgodne z prawem - mówi Mariola. - Ja w środę jadę do innego ośrodka i muszę mieć dokument, że kontynuuję leczenie. Mąż koleżanki poszedł do ordynatora dowiedzieć się o stan żony, a ordynator nawet nie chciał rozmawiać. A do mnie powiedział, że jestem osobą bardzo agresywną, chociaż nawet słowem się nie odezwałam. Spakowałyśmy się i wyszłyśmy z sali. Nasze rzeczy są jeszcze na terenie szpitala, czekamy na wypis. Skoro wychodzę ze szpitala, powinnam dostać papier, że przebywałam w tym ośrodku, bo za to płaci przecież NFZ.
- Panie w szpitalu stwierdziły, że mają bardzo dużo papierkowej roboty, a pracują tylko do 14.30 - dodaje Katarzyna.
- Nie mogę zabrać żony w takim stanie do domu. Obawiam się o jej zdrowie - mówi z kolei mąż Katarzyny. - Jesteśmy z Radomska, musimy jechać autobusem. Kiedy żona zadzwoniła, że została wypisana, ja akurat byłem w Piotrkowie. Poszedłem do ordynatora i powiedziałem, że według mnie żona nie nadaje się do wyjścia, a znam już tę chorobę. Ordynator powiedział mi, że szósta doba mija, ona jest odtruta i może wyjść do domu. A poprzednim razem, kiedy żona tu trafiła, przebywała 12 dób i wyszła w dobrym stanie, praktycznie wyleczona. Dzisiaj cała się trzęsie, jest na lekach psychotropowych. Bardzo boję się o jej zdrowie.
- Przede wszystkim nie zostały mi wykonane badania, abym mogła w dobrym stanie wyjść do domu - dodaje Katarzyna. - A chyba na podstawie badań stwierdza się, że pacjent jest zdrowy. Zaraz jak przyjechałam, to miałam tylko raz pobieraną krew (nawet nie znam wyników).