Możemy powiedzieć, że jesteśmy kolegami po fachu. Czy wiążesz swoją przyszłość z dziennikarstwem? Jaką tematyką chciałbyś się zajmować?
Marzy mi się, aby być dziennikarzem politycznym, bo na co dzień się interesuje się właśnie polityką oraz historią i mój blog „Narodowe Forum Polityczne” jest poświęcony takiej tematyce. Na pewno nie chciałbym i nie podjąłbym się pracy w stylu paparazzi czy robienia „brukowego” dziennikarstwa. Nie wyobrażam sobie, żeby zaglądać innym do łóżek czy prześwietlać ich prywatne życie, a na tym to niestety polega.
Michale, jesteś bardzo radosną i pozytywną osobą, robisz interesujące rzeczy, ale na pewno łatwo w życiu nie miałeś z powodu niepełnosprawności o znacznym stopniu. Od kiedy się z nią zmagasz?
Ja się już urodziłem niepełnosprawny, a co istotne przyszedłem na świat na wschodzie Polski. Nie mam rąk, kolana są mniej więcej w miejscu, gdzie zdrowa osoba ma kieszeń w spodniach. Dodatkowo wykryto u mnie 50-procentowy niedosłuch, a w wyniku przesiadywania przed komputerem zaczyna mi niedomagać wzrok i okulary do czytania są już dla mnie koniecznością.
Tak poważne problemy zdrowotne na pewno niejedną osobę mogłyby załamać. A, jak już mówiłem, ty wręcz tryskasz pozytywną energią i optymizmem, którym wręcz zarażasz. Skąd czerpiesz siłę?
Ja mam o tyle łatwiej, że się z tym urodziłem i po prostu nie znam innego życia. Taki przyszedłem na świat i koniec. Obawiam się, że gdybym stracił ręce w wyniku wypadku, to mógłbym być dużo bardziej zgorzkniały. Tego dystansu i podejścia nauczyłem się, jeżdżąc na obozy dla osób niepełnosprawnych do Cieciorki. Na początku rzeczywiście brakowało mi radości i nie potrafiłem z siebie żartować, ale koledzy mi powiedzieli „Albo się tego nauczysz, albo będziesz się dwa tygodnie męczyć – wybieraj” i nie dość, że przyswoiłem taką postawę, to nawet ją polubiłem... Teraz moim mottem i hasłem są słowa „zawsze lubię podać ludziom pomocną dłoń”, które u ludzi potrafią wywołać sporą konsternację.
Domyślam się, że olbrzymim wsparciem są dla ciebie rodzice. Jak sobie wyobrażasz przyszłość, kiedy już ich oraz tej pomocy zabraknie?
Już nie mieszkam z rodzicami, bo na studia się wyprowadziłem 300 km od norweskiego domu. Ja byłem dzieckiem, które strasznie nie lubi zmian, ale rodzice mając świadomość, że kiedyś „wyfrunę” z tego domu, zmuszali mnie do rozwoju. Oczywiście nie chodzi tu o przymuszanie fizyczne, a raczej stawianie przede faktem dokonanym. Mam taki „kijek”, dzięki któremu mogę się ubrać i rozebrać czy skorzystać z toalety i dniu, w którym go dostałem, mama powiedziała, że muszę sobie sam z tymi czynnościami radzić i oni nie będą mi pomagać. Tak, stopniowo uczyłem się kolejnych narzędzi.
No to rzeczywiście rzucili cię na głęboką wodę...
Trochę tak, ale oczywiście to było pod kontrolą i nie pozwoliliby, aby mi się stała krzywda. Dzięki temu przełamywali moją oporność, tłumacząc, że muszę sobie radzić i nie przyjmując wymówek.
Samodzielne życie rozpocząłeś już w Norwegii, czyli kraju bardzo wysoko rozwiniętym. Jak tam wygląda wsparcie i opieka państwowa nad osobami niepełnosprawnymi?
To wszystko zależy oczywiście od stopnia niepełnosprawności. Jest tam na przykład taka instytucja, która przyznaje asystentów i dzięki temu mogłem przyjechać do Piotrkowa, bo nie musiałem sam odbyć podróży, tylko właśnie z pomocą asystenta. Bardziej samodzielne osoby, mogą liczyć na pielęgniarki środowiskowe, ale na innych zasadach niż w Polsce. Ogólnie jeśli chodzi o pomoc medyczną i społeczną, Norwegia ma mnóstwo różnych instytucji, na które u nas nie ma odpowiedników, a nawet jeśli są to na zdecydowanie niższym poziomie.
Czy ten opiekun jest z tobą codziennie?
Ja mam właściwie dwóch asystentów, którzy się zmieniają i są ze mną na co dzień. Mam przyznane 70 godzin, czyli bardzo dużo nawet jak na tamte realia i mam wsparcie przez około 10 godzin dziennie.
Wiem, że w Norwegii nauczyłeś się jeździć samochodem i jesteś w stanie to robić całkowicie samodzielnie.
Jeszcze nie ukończyłem kursu na prawo jazdy, ale właściwie tak. Polega to na tym, że wkładam lewą nogę w takie specjalne miejsce i po prostu steruję tak kierownicą i samochodem, a przy prawej nodze mam pedały. Reszta ustawień jest już na komputerze, który znajduje się obok. Takie specjalne auto mogę otrzymać do użytkowania od państwa norweskiego.
Jak wyglądało z twojej perspektywy życie w Polsce? Czy jest tu realne wsparcie dla niepełnosprawnych?
Opowiem ci historię, z której dziś się śmieje, ale niestety jest prawdziwa. Wybrałem się kiedyś do gdańskiego urzędu miasta, żeby wyrobić sobie kartę osoby niepełnosprawnej. Oczywiście w Polsce muszę udowadniać, że przez ostatnie dwa lata rączki mi nie wyrosły i dalej jestem niepełnosprawny, więc udaję się przed odpowiednią komisję. Po wejściu do pomieszczenia, pani z tej komisji pyta się mnie „czy umiem chodzić?”. Mój opiekun po usłyszeniu tego nie wytrzymał i odpowiedział jej „nie – on się tu przyczołgał”. Ja po tym sam nie wiedziałem czy się śmiać, czy jednak płakać.
Nie chcę też mówić, że wszystko w Norwegii jest super, a w Polsce wszystko beznadziejne i niezależnie od tego, gdzie będę żył to moim celem nadrzędnym jest uniezależnienie się od wszelkiej pomocy rządów czy korporacji.
A gdzie właściwie w przyszłości chciałbyś mieszkać?
Ja jestem wychowany w rodzinie patriotycznej, to we mnie zostało i między innymi sprowadziło do Piotrkowa, więc jeśli to tylko będzie możliwe chcę wrócić do ojczyzny. W Norwegii ludzie są naprawdę fajni, ale cały czas są momenty, że czuję się tam jak kosmita i, że to nie są moje klocki.
Czyli w Polsce nie jest najgorzej? Wspomniałeś, że tu też miałeś opiekuna.
Tak, bo mama mu zapłaciła za pracę...
Muszę dopytać, co właściwie robisz w Piotrkowie?
Wszystko zaczęło się w 2019 roku, kiedy zacząłem rozmawiać z Kubą Czerwińskim, znanym jako Irytujący Historyk o powstaniu Muzeum 25 p.p. AK, bo poprzednią salę pamięci rozkradziono. To był taki projekt ze sfery marzeń, aż do 3 lipca tego roku. Wcześniej pomagałem, promując to na blogu, opowiadając ludziom o inicjatywie i w końcu przyjechałem na otwarcie nowej sali pamięci.
Ludzie, którzy przeżywają rożnego typu dramaty, tracą zdrowie potrafią popaść w rozpacz, depresję i zupełnie zatracić chęć życia. Co mógłbyś podpowiedzieć takim osobom? Jak zachować pogodę ducha i odzyskać głód życia?
Miałem różne momenty w życiu, ale zauważyłem, że te najgorsze okresy to były te, kiedy nie miałem za bardzo nic do roboty i za dużo czasu na myślenie. Nie chodzi mi wcale o to, żeby pracować na kilka etatów, ale znaleźć coś co da tę odrobinę radości i zwłaszcza na tym pierwszym etapie kryzysu pochłonie czas. Wydaje mi się, że w każdym kryzysie – w związku, w pracy, w rodzinie, za dużo o tym myślimy i to nas dołuje. Trzeba znaleźć wtedy siłę, żeby wyjść do ludzi i znaleźć towarzystwo, które cię zrozumie i do tego znaleźć hobby i pasję, które cię pochłonie, tak jak mnie pisanie bloga.
Życzę w takim razie powodzenia na studiach, dobrych ludzi i dalszej radości z pisania oraz oczywiście nieustającej pogody ducha!
Dziękuję i pozdrawiam wszystkich czytelników!