9, 11, 12 i 14 – tyle lat mają przysposobione do życia w rodzinie zastępczej dzieci, których imion nie możemy podać (Rzecznik Praw Dziecka doradził, że tak będzie lepiej).
Kiedy postanowili zaopiekować się obcymi dziećmi, swoich mieli dwoje. - Poznaliśmy dziecko z powiatu gliwickiego, dziewczynka ta przyszła do nas w 2006 roku, w tej chwili ma 10 lat, kiedy ją poznaliśmy, była 8-miesięcznym maluchem - opowiada Małgorzata, piotrkowianka. - Podjęliśmy wówczas decyzję, że w zasadzie nic nie stoi na przeszkodzie, aby przyjąć ją do swojego domu. To było naturalne, że jeśli ktoś pokocha dziecko, które zobaczył, w dodatku wie, że ono potrzebuje wsparcia, to jest to odruch serca. W tym przypadku był to odruch serca i nasz, i naszych biologicznych dzieci, które były już na tyle duże, że potrafiły podjąć tę decyzję razem z nami. Potem poznaliśmy prezesa fundacji, który zaproponował nam prowadzenie rodzinnego domu dziecka. Wyjeżdżaliśmy na Śląsk z myślą, że rodzinny dom dziecka nie jest tak ważny jak sama opieka nad dziećmi, które potrzebują pomocy. Najpierw przyjęliśmy troje dzieci, potem dołączyła do nas jeszcze ich kolejna siostra. Tak staliśmy się wielodzietną rodziną.
Jakiś czas temu rodzina przeniosła się ze Śląska do Piotrkowa - rodzinnego miasta Małgorzaty. 10 osób (jedno z przysposobionych dzieci adoptowali) przy śniadaniu, obiedzie i kolacji oznacza minimum 40 naleśników, kilkadziesiąt kanapek czy kilka kilogramów ziemniaków. Pomaga dziadek - tata Małgorzaty, który obsługuje kuchnię (niestety teraz jest w szpitalu). Pomagają też najstarsze dziewczynki, więc – jak mówi Małgorzata – pierogi lepią się same, a ziemniaki same się obierają. - Każdy w domu ma swoją rolę, a każdą czynność można zamienić w zabawę - dodaje. - Dzieci widzą i wiedzą, że w domu jest zamieszanie i poruszenie. Nie ukrywam, że czasami brakuje czasu na to, żeby z nimi posiedzieć wieczorem i poczytać im bajkę.
Co wywołało zamieszanie i poruszenie w rodzinie? Problem zaczął się w 2012 r., teraz nasilił się do tego stopnia, że we wrześniu Sąd Rejonowy w Gliwicach wydał postanowienie, które wg Piotra i Małgorzaty, jest całkowicie niezgodne z prawami dziecka. Na podstawie – jak twierdzą rodzice zastępczy - nieprawdziwych informacji od opiekuna prawnego dzieci, sąd wydał postanowienie nakazujące odebranie dzieci z rodziny zastępczej.
Wbrew pozorom opiekunami prawnymi czworga dzieci, które mieszkają z Piotrem i Małgorzatą nie są rodzice zastępczy, ale ktoś zupełnie inny; ktoś, kogo w grudniu 2012 r. wyznaczył sąd, ktoś, kto dziś mieszka w odległości 200 km od dzieci. - Wg prawa polskiego opiekunem prawnym może być osoba, która na co dzień nie opiekuje się dziećmi, jeśli istnieją ku temu jakieś przesłanki i sąd uzna te przesłanki za ważne – mówi Małgorzata.
Jakie przesłanki były w przypadku tej właśnie rodziny? - To, że przed sądem stanęła wcześniej sprawa o zmianę zarządzeń opiekuńczych względem naszych dzieci, a my jako rodzice zastępczy musieliśmy się tłumaczyć ze stawianych nam, nie do końca prawdziwych, zarzutów. W tej chwili już się nie tłumaczymy, bo sąd i tak tego nie słucha. We wrześniu na sprawie bez naszego udziału sąd wydał postanowienie o odebraniu dzieci. W postanowieniu tym czytamy, że głównym powodem jest to, że jedno z przyjętych przez nas dzieci schudło w okresie od maja do września 2 kg, co nie zostało potwierdzone niczym innym poza zeznaniami opiekuna. Sąd uznał, że jest to powód do odebrania całej czwórki rodzeństwa – mówi Małgorzata.
Chłopiec, o którym mowa – jak mówi jego przysposobiona mama – rzeczywiście mógł schudnąć – były wakacje, dzieci były w ciągłym ruchu. Poza tym dziecko jest chore, nie tylko on, ale całe jego rodzeństwo ma zespół FAS (alkoholowy zespół płodowy). - Takie dzieci częściej i inaczej chorują na wiele chorób, są to przede wszystkim choroby przewlekłe. Dziecko dostaje dodatkowe leki, nie rośnie, w związku z czym podawany jest mu hormon wzrostu. Ma mniejszą niż pozostałe dzieci masę ciała. Ma wadę wzroku i inne schorzenia. Jest najbardziej wymagającym troski dzieckiem w naszej rodzinie. Od 2008 r. do chwili obecnej przynajmniej 40 razy był w szpitalu – opowiada Małgorzata.
Zarzut związany z masą ciała chłopca nie był jedyny. Sąd w Gliwicach zarzuca Piotrowi i Małgorzacie, że nie współpracują z tamtejszym (gliwickim) PCPR-em.
W Sądzie Rejonowym w Gliwicach toczy się sprawa o zmianę zarządzeń opiekuńczych (…). Postępowanie zostało wszczęte na skutek złożonego 23 stycznia 2012 roku do Sądu sprawozdania PCPR w Gliwicach ze sposobu sprawowania pieczy nad małoletnimi przez rodzinę zastępczą, z którego wynikało, że w opinii Centrum Państwo M. nie dają gwarancji dalszego należytego sprawowania funkcji rodziny zastępczej i w związku z tym konieczne jest poszukiwanie nowego środowiska zastępczego dla małoletnich – informuje nas Tomasz Pawlik, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Gliwicach. - Jak wynika z zawiadomienia PCPR w Gliwicach Małgorzata i Piotr M. nie dają rękojmi należytego sprawowania pieczy zastępczej nad dziećmi umieszczonymi w rodzinie zastępczej. Bezsprzecznie rodzina od dłuższego czasu nie współpracuje z pracownikami PCPR w Gliwicach i negatywnie reaguje na zgłaszane propozycje współpracy.
Jak informuje rzecznik Sądu w Gliwicach, konflikt między rodziną oraz PCPR-em narastał, a dzieci były izolowane od pracowników Centrum i innych instytucji, z którymi rodzina zastępcza zobowiązana jest współpracować. - Uniemożliwiany jest kontakt z dziećmi bez obecności rodzicówzastępczych – dodaje rzecznik.
- Teraz mieszkamy w Piotrkowie, więc nie możemy współpracować z PCPR-em gliwickim. Kiedy mieszkaliśmy w Gliwicach przynajmniej raz w miesiącu byliśmy w PCPR-ze i przynajmniej raz w miesiącu pracownicy PCPR-u byli u nas, a zdarzało się, że byli u nas 4 razy w tygodniu – twierdzi Małgorzata. - Robili naloty o różnych porach dnia, to było nieprzyjemne dla dzieci, dlatego w pewnym momencie zaczęliśmy tego unikać, aby nie narażać dzieci na kontakty z tymi ludźmi. Jednostką, z którą powinniśmy współpracować jest MOPR piotrkowski, którego pracownicy wyrażają się o nas pozytywnie. Mają z dziećmi kontakt, kiedy tylko chcą. Jeśli chodzi o zachowanie pracowników PCPR-u w Gliwicach, to chodziło o to, aby pozbyć się nas z domu, w którym mieszkaliśmy, aby mogła tam powstać placówka prowadzona przez kogoś innego, co byłoby bardziej korzystne pod względem finansowym dla organizatorów placówki.
Na czas trwania postępowania sąd „zabezpieczył małoletnie dzieci w zawodowej rodzinie zastępczej pełniącej funkcję pogotowania rodzinnego w osobie Państwa D. zamieszkałych w Świbiu, która zapewni również możliwość kontynuowania przez dzieci nauki w obecnych szkołach”.
- Odnośnie Państwa M. obecnie toczy się sprawa o wydanie zarządzeń opiekuńczych – informuje nas Maciej Janson, pełnomocnik gliwickiego PCPR-u, który zaznacza, że ze względu na dobro małoletnich dzieci nie może udzielić w tej sprawie żadnych szczegółowych informacji. Faktem jest jednak, że gliwicki PCPR wniósł o rozwiązanie rodziny zastępczej. - Jedynie ogólnie mogę wyjaśnić, że część zarzutów sprowadza się do nieprawidłowej współpracy z organem nadzorującym, a także z innymi instytucjami, z którymi rodzina zobowiązała się współpracować m.in. szkołą, Poradnią Psychologiczno-Pedagogiczną, Ośrodkiem Adopcyjnym, Zespołem ds. Orzekania o Niepełnosprawności, Opiekunem Prawnym. Także istotną kwestią jest angażowanie małoletnich w problematykę prowadzonych postępowań sądowych, przez co dzieci pozbawione są poczucia bezpieczeństwa. Nie bez znaczenia jest przy tym wielokrotne wykorzystanie przez rodzinę zastępczą wizerunku małoletnich dzieci w programach telewizyjnych. Klasycznym przykładem naruszenia praw dzieci jest wykorzystanie ich udziału w programie „Sprawa dla reportera”. Pragnę dodać, że obecnie prawomocne jest orzeczenie w sprawie ustanowienia opiekuna prawnego dla małoletnich dzieci. Właśnie z uwagi na nieprawidłowości we współpracy z Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie sądy orzekające (początkowo sąd rejonowy następnie sąd okręgowy) zdecydowały o ustanowieniu opiekunem prawnym osoby trzeciej - pracownika PCPR - nie Państwa M. Obecnie prowadzona sprawa dotycząca małoletnich zabezpieczonych w rodzinie zastępczej Państwa M. toczy się z wyłączeniem jawności, dlatego nie jestem uprawniony do udzielenia jakichkolwiek bardziej szczegółowych informacji - dodaje pełnomocnik.
Kiedy więc dzieci zostaną odebrane Piotrowi i Małgorzacie? Pełnomocnik rodziny - pani Ola, która współpracuje ze stowarzyszeniami i fundacjami zajmującymi się tak skomplikowanymi sprawami jak ta państwa M., twierdzi, że wymiar sprawiedliwości niestety nie funkcjonuje tak jak powinien. - Niestety jest bardzo wiele spraw, w których sąd dowolnie interpretuje wnioski dowodowe albo nie interpretuje ich w ogóle, odrzuca wnioski dowodowe jednej strony, a przyjmuje tej strony, która faworyzuje, nie uzasadniając tego - mówi. - Skontaktowałam się z kierownikiem zespołu kuratorskiego przy Sądzie Rejonowym w Piotrkowie. Poinformowano mnie, że państwo M. zostaną powiadomieni o terminie odbioru dzieci. Obawiamy się, że będą próbowali odebrać dzieci niezgodnie z prawem.
Piotr i Małgorzata z prośbą o pomoc zwrócili się również do Rzecznika Praw Dziecka, ten złożył zażalenie na postanowienie sądu gliwickiego. - Kiedy przyjechali do nas pracownicy Rzecznika Praw Dziecka, spędzili z nami prawie cały dzień. Rzecznik obiecał nam wsparcie i rzeczywiście póki co słowa dotrzymał. Pracownicy Biura Rzecznika dwukrotnie spotkali się z dziećmi, są po ich stronie i po stronie prawa dzieci do pozostania w naszej rodzinie. Sąd jednak część tego zażalenia oddalił, m.in. to, aby dzieci zostały z nami do czasu rozpatrzenia sprawy przez sąd drugiej instancji – mówi Małgorzata.
Mama ośmiorga dzieci boi się, że jeśli postanowienie sądu zostanie wykonane, traumę przeżyją wszyscy, również jej biologiczne dzieci. - Gdzieś wyjadą, nie będą czuć się bezpiecznie, będą w obcym środowisku. Są przecież z nami prawie 7 lat. To jest połowa ich życia, a dla naszej najmłodszej córki to prawie całe życie – mówi piotrkowianka. - Chcemy o tym głośno mówić, bo może jest jeszcze jakaś szansa, żeby to wszystko powstrzymać. Cały czas mamy nadzieję, że są jeszcze jakieś wyjścia z tej sytuacji, bo to jest niesprawiedliwe, a to, co niesprawiedliwe w ogóle nie powinno dotykać dzieci. Nie po to są z nami przez tyle lat, żebyśmy je teraz oddali z bezradności. Bezradność to jest ostatnia cecha, którą powinni mieć rodzice zastępczy.
O co tak naprawdę chodzi w tej historii? Kto uwziął się na rodzinę, której historię powyżej przestawiliśmy? Jedyny wniosek, który nam się nasunął jest taki, że rodzina nie pasuje do systemu, który funkcjonuje w Polsce. Póki przysposobione przez Piotra i Małgorzatę dzieci miały niewyjaśnioną sytuację prawną, póki ich biologiczni rodzice nie byli całkowicie pozbawieni praw rodzicielskich, rodzeństwo przebywało w rodzinie zastępczej. Teraz, skoro ich biologiczni rodzice zostali tych praw pozbawieni, system powinien skierować dzieci do adopcji, a rodzina zastępcza powinna zostać rozwiązana. Dlaczego powinna? Do adoptowanego dziecka państwo nie dopłaca, do tego, które żyje w rodzinie zastępczej dopłaca 1000 zł miesięcznie. Piotr i Małgorzata nie adoptują czworga dzieci, bo nie będą mieli z czego utrzymać w sumie ośmiorga. I... to by było na tyle.
as/jk