- Najpierw dostałam telefon od jednej z nauczycielek, która poprosiła mnie, żebym pomogła pewnym ludziom, bo jak ja im nie pomogę, to już nikt - zaczyna Ewa Ziółkowska, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego w Piotrkowie. - Zaprosiłam tych państwa do siebie. Spotkałam się z nimi i… niestety powiedzieli to, czego się obawiałam. Chcieli, aby nie ujawniać ich nazwisk. Powiedziałam wtedy, że skoro nie chcą podać swoich nazwisk, to szkoda i mojego, i ich czasu. Poinformowałam ich, że jeśli nie będę wiedziała, na kogo mogę się powołać, to nie będę mogła nic dla nich zrobić. Rozeszliśmy się, a oni mieli wszystko przemyśleć, zastanowić się. Jako przedstawiciel Związku mogę tę sprawę wziąć na siebie, ale muszę wiedzieć, w czyim interesie występuję. Po paru dniach stwierdzili, że jednak nie mają już nic do stracenia, że są już w tak kiepskim stanie psychicznym i fizycznym, że decydują się na podniesienie przyłbicy.
Szefowa ZNP ma w swoim biurku teczkę opatrzoną napisem “Wolbórz”, a w niej całą masę papierów, w tym dokumentację lekarską z wynikami badań psychologicznych nauczycieli z Wolborza. Po rozmowach z ludźmi stwierdziła krótko - chodzi o mobbing. - Lekarz specjalista wprost napisał, że stan zdrowia tego konkretnego nauczyciela jest ściśle związany z sytuacją w pracy. Kiedy zebrałam te informacje, wsiadłam w samochód, pojechałam do pani burmistrz Wolborza i powiedziałam, w czym jest problem, tzn. że najpierw dostałam anonimowe informacje, a potem prośbę, aby nie ujawniać źródła. Pani Elżbieta Ościk obiecała mi, że w żaden sposób nie będzie kryła żadnego ze swoich dyrektorów, jeśli zostaną przedstawione jakieś fakty (ona również otrzymała anonimy). To niestety klasyczna sytuacja, kiedy wszyscy wszystko wiedzą, tylko nikt nic nie mówi - przyznaje Ewa Ziółkowska.
Co to jest mobbing? Na czym polega? Na biciu, zastraszaniu, nękaniu, poniżaniu? Termin równie nieuchwytny jak molestowanie seksualne. - Ten mobbing polegał na wykorzystywaniu swojego stanowiska. Ona ich zwalniała, zatrudniała, podsłuchiwała pod drzwiami. To jedyna szkoła w województwie (jeśli nie w kraju), w której do tej pory na korytarzu jest skrzynka, do której można pisać na nauczycieli. Mam informacje, że pani dyrektor wciąż zatrudnia młodych nauczycieli i nie przedłuża z nimi umów, tzn. cały czas zatrudnia na czas określony. Pani dyrektor np. składa wnioski o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec nauczyciela za to, że ten z tyłu dziennika nie wypełnił tabeli. Tymczasem procedura postępowania dyscyplinarnego jest bardzo poważna. Z ustawy wynika zapis, który mówi, że można przeciwko nauczycielowi wszcząć postępowanie wtedy, kiedy ten w rażący sposób narusza swoje obowiązki (jechał pijany samochodem, uderzył ucznia - chodzi o takie drastyczne sytuacje). Konsekwencje takich działań są bardzo poważne, natomiast pani dyrektor wszczyna właśnie takie postępowania - opowiada o sprawie szefowa Związku.
Na czym polegała wina nauczycielki, wobec której dyrektor chciała wszcząć postępowanie dyscyplinarne? Na miesiąc przed zakończeniem roku szkolnego nauczycielka wystawiła uczniom oceny roczne, wpisując je do dziennika ołówkiem. Kiedy zachorowała, nie mogąc wystawić ocen długopisem, poprosiła o pomoc kolegów z grona pedagogicznego. Rzecznik dyscyplinarny dla nauczycieli przy wojewodzie łódzkim (w przeciwieństwie do pani dyrektor) nie dopatrzył się winy nauczycielki, stwierdzając, że wykazała ona dobrą wolę (bo mimo choroby stawiła się do szkoły, aby przepisać oceny “z ołówka na długopis”), wykazała troskę o rzetelną ocenę uczniów i dbałość o prawidłową pracę szkoły. - Przykleić komuś łatkę jest bardzo łatwo. Potem można powiedzieć: pomyliliśmy się. Postępowanie takie można umorzyć we wstępnym - wyjaśniającym etapie. I tak się też stało. Wszystkie te postępowania zostały umorzone. Pani dyrektor została nawet wezwana do Łodzi (do rzecznika dyscyplinarnego dla nauczycieli przy wojewodzie łódzkim - przyp. AS) jako jeden z bardzo nielicznych dyrektorów, którzy nadużywają tej nieuzasadnionej formy wywierania presji na nauczycieli - stwierdza E. Ziółkowska i dodaje: - Ja mogę pokierować tych ludzi. Wysłałam ich do stowarzyszenia antymobbingowego w Łodzi. Tam przeprowadzono odpowiednie badania, bo wiadomo, że wygranie sprawy o mobbing jest bardzo trudne. Powiedziałam im, żeby poszli do tego stowarzyszenia, opowiedzieli o sprawie specjalistom. Dziś mamy już te opinie na papierze.
Specjaliści ze Stowarzyszenia Przeciw Przemocy w Pracy “Godność” w Łodzi zrobili swoje. Wnioski, do jakich doszli, można uznać za - co najmniej - niepokojące.
- Działania mobbingowe polegały na zachowaniach i decyzjach utrudniających proces komunikowania się, uderzających w relacje społeczne oraz uderzających w wizerunek i pozycję zawodową. Przykłady: ośmieszanie i oskarżanie o nieefektywną pracę w obecności wszystkich nauczycieli biorących udział w posiedzeniu Rady Pedagogicznej; zastraszanie w ramach nadzoru pedagogicznego poprzez niezapowiedziane obserwacje zajęć przez całą jednostkę lekcyjną bądź tylko uchylanie drzwi podczas zajęć; unikanie przez dyrektora kontaktu z pracownikami poprzez wydawanie zarządzeń. Pani dyrektor przeważnie kontaktowała się z pracownikami przez zarządzenia, równocześnie nie dając czasu na ich przeczytanie oraz na ewentualne pytania i komentarze, często konieczność podpisywania zarządzeń pojawiała się kilka minut przed dzwonkiem na lekcję; zastraszanie - pani dyrektor straszyła nauczycieli organami ścigania (policją, prokuratorem, pobieraniem odcisków palców, wykrywaniem sprzętu, z którego drukowano anonimy) - czytamy w opinii dotyczącej sytuacji w miejscu pracy jednego z nauczycieli przebywającego obecnie na urlopie zdrowotnym (opinię opracowała psycholog dr Agnieszka Mościcka z “Godności”).
Specjaliści stwierdzili, że działania prezentowane wobec nauczycielki można interpretować jako mobbing pracowniczy, który polega na systematycznym i długotrwałym nękaniu i zastraszaniu pracownika, wywołując u niego zaniżoną ocenę przydatności zawodowej, powodując lub mając na celu poniżenie lub ośmieszenie pracownika, izolowanie go od współpracowników lub wyeliminowanie z zespołu współpracowników. W ocenie wpływu sytuacji zawodowej na stan zdrowia nauczycielki stwierdzono, iż obecnie występują u niej objawy charakterystyczne dla zaburzeń nerwicowych i depresyjnych. - Ich występowanie jest bezpośrednio związane z doświadczaniem trudnych sytuacji w miejscu pracy, można je zatem interpretować jako skutek stresu związanego z sytuacją w pracy - czytamy w opinii.
Nauczycielka skarży się na słabą kondycję fizyczną, poczucie wyczerpania i osłabienia, przemęczenie, częste bóle głowy, uczucie ucisku w głowie, problemy z mechanizmami termoregulacji, zgłasza również problemy ze snem. Występują u niej również nasilone objawy niepokoju i bezsenności, objawy depresyjne. Do tego epizod ciężkiej depresji. - Zaburzenia depresyjne i nerwicowe pojawiły się w ciągu ostatniego roku, można je zatem interpretować jako reakcję na przedłużające się narażenie na stresującą sytuację w miejscu pracy. Jak podaje pacjentka, ich szczególne nasilenie datuje się na początek 2011 roku, kiedy to sytuacje konfliktowe z przełożonymi i brak poczucia bezpieczeństwa w pracy nasiliły się, można zatem stwierdzić, że ich wystąpienie jest bezpośrednio związane z sytuacją zawodową - stwierdza dr Agnieszka Mościcka w opracowanej opinii.
Stosowanie innych standardów niż wobec pozostałych nauczycieli; podważanie kompetencji zawodowych (we wrześniu 2008 roku nauczyciel został zwolniony z pracy bez uzasadnienia, po skierowaniu sprawy do Sądu Pracy został przywrócony do pracy w lutym 2009 roku, pomimo tego nie dostał od pani dyrektor informacji, na temat tego, co było przyczyną zwolnienia). U pacjenta występują objawy charakterystyczne dla zaburzeń nerwicowych i depresyjnych. W 2005 roku rozwinął się epizod depresji ciężkiej z objawami psychotycznymi, którego objawy występują do chwili obecnej. Do tego napady lęku, lęk paniczny - to z kolei fragmenty opinii wydanej w sprawie kolejnego z nauczycieli, który również przebywa obecnie na urlopie zdrowotnym. - Tam jest precyzyjnie napisane, że jest to klasyczny mobbing - mówi Ewa Ziółkowska. - Oni złożą te opinie wraz z zawiadomieniem do sądu. W stowarzyszeniu poradzono im, aby wstrzymali się jednak jeszcze przez jakiś czas po to, aby za kilka miesięcy wykonać kolejne badania, które wykażą, że ich stan zdrowia jest ściśle związany z tym, jak teraz funkcjonują.
“Godność” zrobiła swoje i poprosiła szefową ZNP o interwencję. Ewa Ziółkowska z kolei poprosiła o podjęcie działań wyjaśniających przez organ prowadzący szkoły, czyli burmistrza. Co na to Elżbieta Ościk? - Ja twardych papierów, twardych dokumentów u siebie na biurku nie mam. Wiem, słyszę, cały czas przyglądam się tej sprawie. Jeśli będą miała konkrety, to na pewno o tym poinformuję. Podkreślam, że nie będę sprawy zamiatać pod dywan. Obecnie Związek Nauczycielstwa Polskiego przygotowuje się do wystąpienia z wnioskiem o wszczęcie postępowania dyscyplinarnego wobec dyrektor Gimnazjum w Wolborzu. - Byłam zdziwiona, że ludzie, którzy już dawno odeszli z pracy w Gimnazjum, chcą pomóc. Jedni odeszli 2 lata temu, inni 5 lat temu, ale mówią, że bardzo chętnie, mogą zeznawać - mówi Ziółkowska. Wniosek piotrkowskiego ZNP do Kuratorium Oświaty w Łodzi ma zostać złożony na początku listopada.
Kilka lat temu z pracy w Gimnazjum odszedł Michał Rosiak, anglista. W szkole w Wolborzu pracował 2 lata. Jak wspomina ten czas? - To, co dało się zauważyć - ludzie szybko stamtąd odchodzili. Atmosfera mocno napięta. Jeśli kogoś nie dawało się podporządkować, to taki człowiek szybko odchodził. Pani dyrektor? Z pewnością silny charakter. Miała swoją wizję, a jeśli ktoś do tej wizji nie pasował, to po prostu odchodził. Nie wytrzymałem tam zbyt długo - mówi dziś Michał Rosiak.
- Dużo można opowiadać. Mobbing na mobbingu i mobbingiem pogania! – zaczyna z kolei swoją wypowiedź były polonista, który Gimnazjum w Wolborzu opuścił w 2003 roku. - Kiedy my nauczyciele byliśmy wzywani do dyrektorki, to bardzo się baliśmy, dosłownie chodziliśmy po ścianach ze strachu, co ona znowu wymyśli. Natomiast uczniowie zawsze byli faworyzowani, bo pani dyrektor była osobą z zewnątrz, była takim outsiderem jeśli chodzi o Wolbórz i bardzo jej zależało na opinii rodziców. Wszelkie konflikty były więc rozwiązywane pod tym kątem, żeby rodzice dobrze o niej mówili. Pani dyrektor nie przyjmowała żadnej negatywnej, konstruktywnej krytyki na żaden temat. Ja miałem taką sytuację jako wychowawca, że próbowałem zorganizować dyskotekę ze swoją klasą, przy czym moim błędem było to, że ustaliłem wszystkie szczegóły z zastępcą pani dyrektor, a nie z nią osobiście. Dyskoteka musiała być odwołana, mimo że zostały już dokonane jakieś zakupy, bo jedna z matek ucznia miała sklep i zamówiła w hurtowni napoje, czyli poniosła koszty. Mimo tego pani dyrektor stwierdziła, że dyskoteka się nie odbędzie. O podobnych sytuacjach można opowiadać godzinami - mówi były członek grona pedagogicznego wolborskiego Gimnazjum.
- Generalnie straszny mobbing! Podsłuchiwanie pod drzwiami, kiedy prowadziło się lekcje, do tego system punktowy (system oceniania uczniów), który okazał się wielką porażką. Parę razy nieopatrznie wyraziłem się negatywnie o nim, bo promował nieuctwo. A ponieważ ten pomysł był ukochanym dzieckiem pani dyrektor… Szkoła w Wolborzu była jedną z dwóch szkół w kraju, która go wprowadziła. Przez szereg lat to się kompletnie nie sprawdzało. Jeśli jakiś nauczyciel chciał negatywnie ocenić ucznia z zachowania, to pani dyrektor zawsze optowała za tym, aby te oceny były przynajmniej dobre. I nie chodziło tu, broń Boże, o miłość do uczniów, tylko o opinię w środowisku, że w szkole w Wolborzu są sami grzeczni i wspaniali uczniowie. Np. to, że uczeń wybił szybę w budynku należącym do szkoły, to nie miało żadnego znaczenia. On nie mógł mieć negatywnej oceny z zachowania, bo to przecież świadczyłoby, że dyrektor nie radzi sobie z młodzieżą. Byłem świadkiem w sprawie w sądzie o mobbing, którą wytoczyła koleżanka. Wtedy zdezawuowano mnie jako świadka, zrobiono ze mnie alkoholika, a to nie była prawda. Na moją niekorzyść świadczyli ówcześni pracownicy szkoły, którzy siłą rzeczy nie mogli mówić nic poza tym, co im pani dyrektor kazała. Odszedłem stamtąd w 2003. Wygasła mi umowa o pracę, bo miałem dwie roczne umowy. Nie żałowałem tego. Jedną z osób, która w taki sam sposób pożegnała się z Gimnazjum, był obecny radny miejski w Piotrkowie.
O atmosferę, jaka panowała i panuje w szkole, zapytaliśmy dyrektor Gimnazjum w Wolborzu Bogumiłę Badek. Hierarchia, liderzy, zarządzenia - rozmawiając z panią dyrektor ma się wrażenie, że jej wizja szkoły to doskonale funkcjonujące przedsiębiorstwo, gdzie każdy zna swoje miejsce. Na początku zapytaliśmy o cel istnienia skrzynki przed dyrektorskim gabinetem. - Ta skrzynka jest konsekwencją programu “Bezpieczna szkoła” czy “Przyjazna szkoła”, nie pamiętam dokładnie. Istotą tej skrzynki jest zapewnienie komunikacji w dwie strony. Czasami reagowanie na zło jest w kategoriach uczniowskich rozumiane jako donoszenie czy podlizywanie się. Dzieci wiedzą, że do tej skrzynki mogą wrzucać listy tylko podpisane. To nie mogą być jakieś świstki - wyjaśnia Bogumiła Badek.
Dyrektor Gimnazjum jest świetnie przygotowana do sprawowanej funkcji. Skończyła socjoterapię i studia podyplomowe z mediacji. Od kilkunastu lat kieruje kilkudziesięcioosobowym zespołem ludzi. Któż jak nie ona powinien mieć predyspozycje, aby dogadać się z podwładnymi? - Uważam, że stosunki na linii dyrekcja - nauczyciele są poprawne, dlatego że jednym z elementów tej mojej otwartości i komunikacji są stale otwarte drzwi do mojego gabinetu. Wchodzą tutaj wszyscy w każdej sprawie i jeszcze nikomu nie odmówiłam ani swojego czasu, ani chęci porozmawiania. Nawet te osoby, które prezentują inny punkt widzenia, nawet jeżeli czasem się różnimy, to z mojego punktu widzenia takie osoby są bardziej wartościowe, bo chcą coś wnosić. Nawet jeśli wystąpiłby konflikt, to dla mnie jest on rzeczą “do zaopiekowania”. To, że jest konflikt, to nie jest zły sygnał. Złym sygnałem byłoby, gdybym ja się tym nie interesowała. Natomiast jeśli cokolwiek budzi mój niepokój, to staram się tym “zaopiekować”, czyli nie doprowadzać do eskalacji konfliktu, tylko nazwać to, czym się różnimy. W praktyce wygląda to tak, że jeśli otrzymuję sygnały, to przedstawiam sprawę na radzie pedagogicznej. W mojej szkole jest struktura zadaniowa, struktura zespołowa pracy. Mam liderów zespołów. Jeśli ktoś ma obawy, nie chce czy nie potrafi rozmawiać, to ma lidera zespołu. Mam zarówno zespoły zadaniowe, jak i zespoły merytoryczne. Nie ma więc takiej możliwości, że ktoś chciałby, a nie może. Oczywiście nie jest tak, że ja się nie różnię z nauczycielami. To byłoby śmieszne i nieprawdziwe. To, czego jestem przeciwnikiem, to załatwianie spraw przy udziale czynników trzecich, zewnętrznych bez uprzedniego porozmawiania tutaj. Nie zdarzają się sytuacje, kiedy nie mogę się porozumieć z nauczycielami… zdarzają się bardzo rzadko, ponieważ struktura zawodowa nauczycieli jako grupy społecznej wygląda w ten sposób, że są ludzie i zadowoleni, i niezadowoleni, mają różne charaktery, różne osobowości, różny stosunek do problemu, różny stosunek do zmian, różną gotowość do zmian i różne umiejętności społeczne. Powiem odważnie i zaryzykuję takie stwierdzenie, że nauczyciel merytorycznie przygotowany do pracy, np. wspaniały historyk, chemik, fizyk, niekoniecznie będzie dobrym, w mojej ocenie, wychowawcą ze względu na posiadane umiejętności komunikacyjne i społeczne, w tym właśnie umiejętność porozumiewania się. To jest moje spostrzeżenie po wielu latach pracy nauczyciela i dyrektora.
W Gimnazjum im. Królowej Jadwigi pracuje 28 nauczycieli. Teraz troje z nich przebywa na urlopie zdrowotnym. To jednak dla dyrekcji nie stanowi większego problemu. - Rynek pracy jest taki, jaki jest. Generalnie dużo nauczycieli poszukuje pracy i tak naprawdę w mojej szkole mam taką zasadę, że ktokolwiek złożył u mnie ofertę, to ja najpierw szukam w tej mojej bazie kadrowej i w pierwszej kolejności kontaktujemy się z tymi osobami, czy one nadal podtrzymują swoją ofertę. Z zatrudnieniem nowych nauczycieli naprawdę nie ma problemu. Nie wiem, czy to dobrze, czy to źle, nie zastanawiam się nad tym - mówi dyrektor.
Problemy są, ale dyrekcja stara się je rozwiązywać. Mimo starań dwa konflikty na linii dyrektor - nauczyciel zakończyły się w sądzie. - Były takie sprawy, dwie w ciągu mojej 32-letniej kariery zawodowej. Pierwsza sprawa, na początku funkcjonowania Gimnazjum, dotyczyła właśnie zarzutów mobbingu, co nie znalazło potwierdzenia w faktach. Druga sprawa dotyczyła przywrócenia do pracy. Sprawa ta skończyła się przywróceniem tej osoby do pracy. Ta osoba jest teraz na urlopie zdrowotnym - przyznaje dyrektor Badek, która zapewnia nas, że z całą pewnością w jej szkole źle się nie dzieje. - Z całą odpowiedzialnością chcę to podkreślić, że to jest bardzo dobra szkoła, bardzo dobry zespół, natomiast w każdym zespole są mniej i bardziej zadowoleni. Ja nie uzurpuję sobie prawa, by wszyscy w takim samym stopniu mieli gotowość do podejmowania zadań. Mam taką informację, że wśród mojej kadry są różni nauczyciele. Generalnie zabiegam o to, żeby każdy członek tego zespołu miał swoje miejsce, adekwatne do swoich możliwości, i dbał o jakość tej szkoły, przede wszystkim o indywidualny rozwój ucznia.
Zarówno burmistrz Wolborza, jak i szefowa ZNP w Piotrkowie odbyły już pierwsze rozmowy z panią dyrektor, prosząc o wyjaśnienia. Niestety Bogumiła Badek nie chciała ujawnić, co z tych rozmów wyniknęło. - Nie będę na te tematy rozmawiała, ponieważ te sprawy się toczą, są wyjaśniane. Dopóki to trwa, dopóki odbywa się to na zasadzie pism itd., to uważam, że tak powinno pozostać. Wszystkie sprawy sporne, czegokolwiek by one nie dotyczyły, dopóki się o nich mówi, mają szansę na rozwiązanie. Natomiast jeśli zaczniemy o nich pisać, to myślę, że to nam nie pomoże – powiedziała.
Jak zrodził się konflikt w wolborskiej szkole? Czy w placówce rzeczywiście doszło do mobbingu? Do sprawy z pewnością powrócimy.
Aleksandra Stańczyk/Katarzyna Babczyńska