To było dokładnie 35 lat temu. Henryk Moruś włamał się we Włodzimierzowie do domu swojego kolegi z pracy. Dostał naganę, bo ten na niego doniósł. Chciał się zemścić. W kuchni spotkał jego żonę. Kobieta uklękła przed nim błagając o litość, strzelił jednak dwa razy, zabrał pieniądze i alkohol. To była pierwsza ofiara seryjnego mordercy z Sulejowa.
Po 6 latach, gdy zaczynało mu brakować pieniędzy postanowił z użyciem broni znalezionej kiedyś w szopie jego ojca, zarobić. 14 stycznia wszedł do sklepu 1001 drobiazgów przy Wojska Polskiego w Piotrkowie i zabił po raz kolejny. Tym razem jego ofiarą była emerytowana nauczycielka. Właścicielem sklepu był pan Tadeusz Tazbir. - Byłem wtedy na działce w Poniatowie. Przyjechała moja mama z informacją, że muszę jechać do Piotrkowa, bo pani Danusia umarła. Przyjechałem, była policja na miejscu, wzięli mnie na posterunek. Nie chciałem oglądać zwłok, bo nie byłem przyzwyczajony, a poza tym wolałem ją zachować w pamięci jako żywą – wspominał po latach w rozmowie z Radiem Strefa FM Piotrków.
Ze sklepu zabrał 580 tysięcy starych złotych (czyli 58 nowych zł.), nie zauważył, że kobieta miała w portfelu 3 mln złotych. Jej torebkę wyrzucił.
Dwa dni później zabił mężczyznę w Koluszkach, właściciela kantoru. Ukradł 1,5 mln, ponownie nie zauważył jednak kilku mln, które przedsiębiorca miał w saszetce na szyi.
W czerwcu 1992 roku zastrzelił małżeństwo w Sulejowie. Kobieta była w trzecim miesiącu ciąży. Zabrał złotą biżuterię. Zastrzelił ich w sypialni.
Był jednak marnym złodziejem. Pieniądze mieli w reklamówce pod wanną, ale Moruś ich nie zauważył. Co ciekawe sam trzymał pod wanną w reklamówce pieniądze w swoim domu.
W tym samym roku zabił jeszcze dwie osoby. Łącznie pozbawił życia 7 osób. W ręce policji wpadł po zwykłej kradzieży. Z zabójstwami skojarzono go dzięki odciskom palców.
Początkowo przyznał się do winy, później wszystkiemu zaprzeczył. Przed sądem obnażył się, czym doprowadził sędziego do zawału. Biegli uznali, że jest poczytalny. Stwierdzili "nieprawidłowo ukształtowaną osobowość z cechami paranoidalnymi, charakteryzującą się postawą nieufności i wrogości wobec otoczenia oraz obniżeniem uczuciowości wyższej".
- Moruś nie okazywał żadnych uczuć, jakby był zupełnie gdzieś obok. Słuchał, ale nie słyszał, patrzył, ale nie widział. Po nim emocji nie było widać. To zachowanie było trochę prowokujące, bezduszczne – mówił nam Jacek Stępnicki były dziennikarz, który relacjonował proces dla ówczesnego Radia Piotrków.
Sąd Wojewódzki w Piotrkowie skazał Henryka Morusia w 1993 r. na karę śmierci i utrzymał ten wyrok także po apelacji w 1995 r. Obowiązywało już jednak wówczas moratorium na wykonywanie kary śmierci i w 1998 r. zamieniono mu ją na dożywocie.
W 2008 roku „morderca z Sulejowa” wniósł o ułaskawienie do ówczesnego prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Swoją prośbę motywował tym, że kara, którą do tej pory odbył, zmieniła jego życie, stał się lepszym człowiekiem i bardzo żałuje tego, co zrobił. W więzieniu doznał duchowego olśnienia i został Świadkiem Jehowy. To właśnie w ich gronie chciałby spędzić resztę swojego życia. Sąd Apelacyjny w Łodzi i Sąd Okręgowy w Piotrkowie wydały negatywną opinię do wniosku o ułaskawienie.
Henryk Moruś zmarł 18 sierpnia 2013 roku w szpitalu Zakładu Karnego w Czarnem. Miał 70 lat.