Z kolegi jak czytam to prawdziwy ekspert w tej dziedzinie!!
Wszyscy fani PRL-u, z sentymentem wspominający tamten piękny czas, wiedzą doskonale, że takie kradzieże jak ta teraz, z zakładu w Gorzkowicach, były na porządku dziennym i to zupełnie czymś normalnym. Wręcz - obowiązkowym.
Każdy wynosił. Co mógł. Potrzebne-niepotrzebne. Może się przyda. Jak tu dziś z roboty z pustymi rękami wrócić?
Najgorzej mieli ci z biura. Ale spinacze sobie do domu wzięli, długopis, ołówek, papier maszynowy, kalkę, kalendarz, klej biurowy, dziurkacz, zszywacz, gumkę, jakiś brulion. Cokolwiek. Byli tacy, co potrafili aparat telefoniczny rąbnąć! Albo buchnąć firankę!
Dziecko już w drzwiach pytało:
Mamo! Tato! Co dziś z pracy przyniosłeś?
A jeżeli tak się zdarzyło, że akurat nic, to dziecko - w bek!
Z tym, że wtedy nikt o sobie nie powiedział, że coś ukradł.
On sobie tylko wziął z zakładu. Albo przyniósł z fabryki.
Z tego wyniesionego to ludzie sobie domy wybudowali, altanki na działkach, garaże (wraz z wyposażeniem, przecież wynieść imadło, wiertarkę czy prostownik, to żadna sztuka), urządzili piwnice i komórki, samochód sobie naprawili (dorabiając "na fabryce" potrzebne części), płoty postawili, chłoporobotnik kombajn naprawił dzięki kumplowi, który na tokarce zrobił potrzebną część i tak to szło!
Ale najlepiej mieli ci, co w magazynach różnych robili. Ci to się przez lata pracy na fabryce majątków podorabiali!
A dzisiaj zaraz - kradzież!
Wielkie rzeczy!
14 narzędzi skrawających, przedmioty służące do obróbki metalu oraz kilka skrzynek ze stali nierdzewnej i ocynkowanej! Zaraz takie halo!
No, bez przesady!
To prawda. Pod koniec lat 80-tych jechałem w Łodzi tramwajem na Dworzec Fabryczny. I siedząc usłyszałem jak dwóch młodych chłopców po około 10-12 lat rozmawiali o czymś i w pewnym momencie jeden z nich powiedział do drugiego, że a mój tata przyniósł to z pracy. Obejrzałem się a obok stali ich ojcowie i nawet nie zareagowali kiedy stwierdziłem pełnym głosem, że twój tata ukradł a nie przyniósł. Bo czy ta fabryka była jego własnością? Tak się utarło, że kradzież z zakładu pracy nazywano przyniesieniem czegoś z pracy. Gdyby tą rzecz najpierw tam zaniósł a potem wziął do domu to mógłbym przyjąć, że ten ojciec przyniósł a ni ukradł. W PRL-u brak było praktycznie wszystkiego. Nie tylko urzędnicy i robotnicy wynosili co popadło. Ja w tym czasie pracowałem w szpitalu i widziałem co robią lekarze. Wynosili praktycznie wszystko. Leki, materiały opatrunkowe a nawet gumki recepturki. A pielęgniarki które zajmowały się iniekcją po godzinach wynosiły nawet igły i strzykawki.
Tak, zgadza się.
Dzisiaj okrada się,ale już tak normalnie na legalu. Wygłąda to tak --- kupuje się towar z góry zakładając że zapłaty nie będzie, majątek przepisuje się na innych bliskich. ogłasza się upadłośc i pocałuj mnie w du..ę.Zaczyna przyżynac się głupa lub ciężko chorego najlepiej zawałowca i czeka się na przedawnienie, tak to mniej więcej wygląda, można zmieniac kolejnośc,a efekt zawsze ten sam....
Oj szkoda tej Delty. No ale cóż trzeba jeszcze zdążyć nakraść przed likwidacją. Ale szkoda, że łapane są płotki.
To nie delta, a z tego co wiem to na delcie przyjęcia są, ale tego nie napiszą na epiotrkowie, a to dlatego że nie ma tej informacji na stronie komendy miejskiej i redaktorzy nie mają skąd skopiować wiadomości.
Doceniamy za wyłączenie AdBlocka na naszym portalu. Postaramy się, aby reklamy nie zakłócały przeglądania strony. Jeśli jakaś reklama lub umiejscowienie jej spowoduje dyskomfort prosimy, poinformuj nas o tym!
Życzymy miłego przeglądania naszej strony!