O aktywności kobiet na scenie politycznej i o tym, czy parytet zlikwiduje niesprawiedliwe przywileje mężczyzn wynikające z płci i tradycji, rozmawiamy z Kamilą Jakubczak-Krawczyńską (socjologiem piotrkowskiej Filii Uniwersytetu Humanistyczno-Przyrodniczego) oraz z Ewą Ziółkowską (radną Rady Miasta w Piotrkowie, w polityce od kilkunastu lat).
Łaska czy sprawiedliwość?
Czy kobiety są na tyle słabe i niewykształcone, że potrzebują specjalnego parytetu, by wejść do struktur rządowych? - Nie wierzę w równouprawnienie w sferze polityki. Poza tym myślę, że mężczyźni będą zawsze dominować w polityce – twierdzi Kamila Jakubczak-Krawczyńska. - Jeśli nawet parytety zostałyby wprowadzone, to myślę, że znowu byłaby to kwestia, że nam kobietom coś darowano, że potrzebujemy pomocy od tych, którzy są wspaniałomyślni, którzy coś nam dają, czyli pozwalają nam wejść do polityki na równi. Ale wówczas nie będzie to niestety wejście na równi, ale wejście darowane. Kulturowo wyznaczona jest kobiecie rola najpierw żony, potem matki, a potem ewentualnie role zawodowe. To powoduje, że my kobiety mamy ciągłe dylematy. Być czy mieć – to jest ogólny dylemat wszystkich ludzi. My kobiety mamy dylematy: matka i żona czy realizacja zawodowa. A w przypadku polityki jest to realizacja zawodowa w sferze od lat zastrzeżonej dla mężczyzn. Jest to czynnik, który powoduje, że my się pchamy tam, gdzie nie tylko nas nie chcą, ale nie chcą nas podwójnie, bo po pierwsze to nie jest dla nas miejsce w ogóle, a po drugie jest to miejsce typowo przeznaczone dla mężczyzn. Myślę, że w Polsce wciąż pokutuje stereotyp polityka mężczyzny. Poza tym w Polsce nie mamy również zawodowych polityków. Jest to rodzaj funkcji społecznej pełnionej przy okazji, ale wiążącej się mimo wszystko z ogromnymi profitami.
Przeciwna parytetom jako formie rekompensaty nie jest Ewa Ziółkowska, radna Lewicy, która jednak twierdzi, że i tak niewiele by to zmieniło. - Nie jestem do końca przeciwna temu projektowi. Gdyby te parytety miały być swoistą rekompensatą, zadośćuczynieniem za te 2 tysiące lat “poniewierki”, to może byłoby to jakieś rozwiązanie. Natomiast jeśli chodzi o mocne wejście kobiet w politykę, to pewnie niewiele by to zmieniło. Problemy kobiet to nie tylko to, czy są w polityce, czy nie. My mniej zarabiamy, mamy mniejsze emerytury, to żadna łaska, że możemy odejść wcześniej na emeryturę. Skoro mamy dostać mniejszą emeryturę, to uważam, że powinniśmy pracować tak długo, jak mężczyźni. Bardzo często jesteśmy lepiej wykształcone, to są fakty. Mamy wiele cech, które powodują, że sprawdzamy się na kierowniczych stanowiskach. Po prostu mężczyźni zawsze tam byli, a my dopiero musimy zdobywać teren.
Baba na prezydenta!?
W Piotrkowie nie mieliśmy jeszcze kobiety prezydenta, chociaż do urzędu tego kandydowała Ewa Ziółkowska, która w poprzedniej kadencji samorządu sprawowała też funkcję, choć jedynie przez miesiąc, przewodniczącej Rady Miasta. - Słyszałam podczas kampanii prezydenckiej, i to mnie smuciło, wypowiedzi wskazujące na to, że niby wszystko w porządku, ale jednak kobieta na prezydenta, to raczej nie, bo nawet nie ma żeńskiego odpowiednika tego słowa, że przecież prezydent to mężczyzna. Wiele osób nawet nie wsłuchiwało się w to, co mówię. Uważam, że kobiety muszą próbować. Ja próbowałam, może za jakiś czas spróbuję znowu. W polityce życie nauczyło mnie, aby nigdy nie mówić nigdy. Trzeba próbować, raz się uda, raz nie. Kobiet radnych jest tak niewiele. Jestem radną już trzecią kadencję i kobiety zawsze oscylują w granicach ¼ rady. Nawet teraz dwie kobiety (koleżanki Magda Kwiecińska i Janina Skibicka) do Rady Miasta weszły po mężczyznach. Jest nas garstka. W polityce, jak wszędzie, potrzebne jest pewne doświadczenie. Jest wielu mężczyzn w radzie, którzy radnymi są już kolejny raz. Natomiast niestety najczęściej jest tak, że kobiety są jedną, góra dwie kadencje. W tej chwili tylko Magda Kwiecińska i ja jesteśmy tymi radnymi, które są w Radzie już kilka kadencji, choć gdyby nie rezygnacja Andrzeja Pola z mandatu, to Magda radną by nie była. Kiedy zaczynałam 11 lat temu swoją samorządową drogę, to w pierwszych latach mojej pracy właściwie więcej przyglądałam się i uczyłam niż zajmowałam stanowisko. Żadna szkoła nie uczy, jak być radną. Myślę, że tu jest cały problem, kobiety są w Radzie najczęściej jedną kadencję. Jest ich niewiele. Ani nie zdążą wejść dobrze w rolę radnej, ani zapoznać się z tą pracą. Potem odchodzą, przychodzą następne. Na pewno trzeba mieć grubą skórę. Ja pamiętam swoje początki. Potrafiłam się rozpłakać ze złości, z bezsilności, na przykład wracając z jakiejś komisji, kiedy okazało się, że najzwyczajniej zostałam wprowadzona w błąd. W tej chwili zaczęłam już nabierać doświadczenia, jestem dużo rozważniejsza – opowiada radna Ziółkowska.
Według Kamili Jakubczak-Krawczyńskiej w Polsce brakuje kampanii społecznych i debat nie tylko na temat kobiet, ale na większość ważnych społecznie tematów. - W zasadzie debat nie mamy na żaden temat. Pojawiają się programy publicystyczne, gdzie kilka osób jest zapraszanych jako eksperci. Musimy pamiętać, że nie ma demokracji bez opinii publicznej. Czy my wiemy, czy kobiety chcą uczestniczyć w polityce? Teraz ktoś za nas próbuje zdecydować, czy mamy w tej polityce być, czy nie – twierdzi socjolog.
Według radnej Lewicy z kolei, zachęcanie kobiet do aktywności jest potrzebne, ale niekoniecznie jedynie w sferze politycznej. - Nie jestem pewna, czy trzeba zachęcać kobiety, żeby akurat w polityce uczestniczyły. Myślę, że w ogóle trzeba uświadamiać kobietom, że wcale nie są gorsze, że płeć wcale nie determinuje tego, co chcemy robić. Dobrze, aby kobiety próbowały zaistnieć na różnych płaszczyznach naszego życia. W polityce też.
Kobiety w Polsce uzyskały prawo wyborcze w 1918 roku. Nie minął więc nawet wiek, odkąd mają wpływ na kształt życia politycznego w kraju. Czy chciałyśmy jednak z tego prawa korzystać? Czy byłyśmy niezależne ekonomicznie, czy miałyśmy poczucie wpływu na bieg spraw w kraju? – pyta socjolog. - Nie. Alienacja społeczna, a przede wszystkim polityczna, zawsze była wyższa wśród kobiet niż wśród mężczyzn, bo uwarunkowana była przede wszystkim zależnością ekonomiczną. Wielu socjologów mówi o tzw. “szklanym suficie”, czyli sytuacji, w której kobieta tak samo wykształcona jak mężczyzna, z takim samym stażem pracy, z takim samym wykształcenie, z takim samym doświadczeniem dochodzi do pewnego pułapu finansowego, którego nie jest w stanie przekroczyć. Badania pokazują, że w Polsce kobiety zarabiają do 85% tego, co mężczyźni. Myślę, że ten “szklany sufit” występuje także w polityce. Nawet jeśli będą parytety, to kobiety będą dochodziły do pewnego pułapu i na tym się skończy. Ja sobie nie wyobrażam kobiety prezydenta w Polsce. Nie jestem w stanie aż tak daleko wybiec w przyszłość – twierdzi Kamila Jakubczak-Krawczyńska.
Także Ewa Ziółkowska twierdzi, że kobietom jest trudniej, zwłaszcza gdy są w jakiejś dziedzinie pionierkami. - Kobietom, które stawiają pierwsze kroki w jakimś środowisku, są pierwsze, zaczynają jakąś działalność, jest ciężko. Tam, gdzie szlaki są już przetarte, tam gdzie jest “wielki świat”, gdzie jest już wiele kobiet z innych krajów, wtedy pewnie jest łatwiej. Myślę, że najtrudniej jest kobietom w małych ośrodkach, na wsiach, w małych miastach, tam gdzie próbują coś zmienić. Mają również mniej przykładów. Kobiety muszą uświadomić sobie to, że powinny się wspierać, że musimy zacząć grać drużynowo. W myśleniu, w mentalności kobiet jest cały problem, a nie w parytetach. Dziękuję panom! Niech nam nie fundują parytetów. My sobie poradzimy – mówi Ewa Ziółkowska.
A.S.