Najpierw trafił do Lublina, gdzie tworzył nową parafię i budował kościół. Potem przenieśli go do Kalwarii Zebrzydowskiej, gdzie kierował olbrzymim obiektem i sztabem ludzi. Nie było go 6 lat. O tym, że wraca dowiedział się od nas – piotrkowian. Ojciec Gracjan Kubica znów jest gwardianem klasztoru ojców Bernardynów w Piotrkowie.
Jak długo ojca u nas nie było?
6 lat
Co ojciec robił, kiedy go nie było?
Zaraz po wyjeździe z Piotrkowa zostałem skierowany do pracy do naszej nowo tworzącej się parafii Św. Brata Alberta w Lublinie. To jest w sąsiedztwie ogrodu botanicznego w Lublinie, przepiękne miejsce. Dzisiaj stoi tam już przepiękny kościół, odprawiane są eucharystie. Zostałem tam skierowany jako wikariusz parafii klasztoru, czyli zastępca przełożonego, więc wówczas „bawiliśmy się” w budowę kościoła. Ze względu na to, że nie było tam żadnych szkół, a chciałem mieć kontakt z dziećmi, prowadziłem katechizację dzieci w przedszkolu (120 dzieciaków w Przedszkolu Kubusia Puchatka w Lublinie) i przygotowywałem dzieci do sakramentu bierzmowania. To pozwoliło mi być przez cały czas blisko młodych ludzi.
Co było potem?
Po 3 latach zostałem mianowany kustoszem Sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej – to nasza największa placówka w Polsce. Potężny klasztor, prawie 400 hektarów, 46 kościołów i kaplic z potężną bazyliką w centrum. Dzisiaj w Kalwarii jest prawie 100 zakonników. Są tam już dwa potężne klasztory. Jeden sanktuaryjny, w którym bracia zajmują się obsługą pielgrzymów, jest tam 30 braci i właśnie tam miałem radość być przełożonym. Drugi to Klasztor Wyższego Seminarium Duchownego, w którym kształcimy nasze przyszłe kadry, mamy tam studia filozoficzno-teologiczne. Rotacyjnie jest tam ok. 60 braci.
To było inne stanowisko, inna rola. Trzeba było być menedżerem, bo to potężny obiekt. Kalwaria jest wpisana na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Odbywa się tam sporo imprez – sympozja naukowe, potężne odpusty, na które przyjeżdża nawet 100 tys. wiernych jednego dnia. Do tego potrzebny jest oczywiście sztab ludzi. Przy takiej pracy nie ma już czasu na zajęcia z młodzieżą. Chociaż, chcąc sobie to zrekompensować, udało się zorganizować Juwenalia Kalwaryjskie dla młodzieży, właśnie teraz trwają. Kapitalna sprawa, dużo fajnych ludzi, zespoły z górnej półki.
Kiedy ojciec dowiedział się, że wraca?
O decyzji usłyszałem od... piotrkowian. Byłem wtedy poza domem i nie miałem dostępu do Internetu. Zadzwonił ktoś z Piotrkowa i powiedział, że mi gratuluje powrotu. Przyjechałem do siebie do domu, patrzę w papierzyska i... faktycznie. Moja reakcja? Piotrków to jest moje miasto, jestem przecież jego honorowym obywatelem. Zawsze identyfikowałem się z tym miejscem. Wróciłem do domu, tak się czuję. A w tym domu, oprócz czterech ścian, najważniejsi są ludzie i to do nich wróciłem. Ci mali podrośli i ciężko ich czasami zidentyfikować. Te dzieciątka miały wtedy po 8 - 9 lat... niektóre jeszcze tutaj są.
Co ojciec zastał po powrocie? W jakim stanie było Oratorium? Co się zmieniło?
Dużo się zmieniło. Kiedy wyjeżdżałem, Oratorium było bardziej nastawione na funkcjonowanie poprzez wolontariuszy. Dziś jest tutaj sprawna obsługa ludzi wykształconych w tym kierunku. Nie ukrywam, że chciałbym wrócić do wolontariuszy, bo oni wnosili niepowtarzalny klimat tego miejsca. Wolontariusz to był człowiek, który nie pracował, ale oddawał całego siebie i to jest istota bycia w wolontariacie. Jeżeli uda się nawiązać kontakt z piotrkowską młodzieżą, to kto wie... cały czas utrzymuję kontakt z byłymi wolontariuszami. Dziś pozakładali rodziny, ustabilizowali się, niektórzy mają duże dzieciaki.
Ile dzieciaków jest dziś w Oratorium?
Przychodzi ok. 30 dziennie. Są wakacje, więc wpadają i wypadają. Kiedyś przychodziło nawet 150 dziennie, ale to były trochę inne czasy. Może faktycznie ta bieda z Piotrkowa uciekła, bo my wtedy tak naprawdę pochyliliśmy się nad człowiekiem, nad biedą. Co tu dużo mówić, Piotrków jest przepięknym miastem, świetnie położonym, ale rozwój miasta zależny jest od przemysłu. Wraz z upadkiem przemysłu w Piotrkowie, czyli hut i innych zakładów pracy, okazało się, że same hipermarkety to trochę za mało, żeby utrzymać duże miasto. Kiedy tutaj trafiłem, to była kulminacja tych wszystkich rozterek. Niektórzy nagle tracili pracę, było sporo takiej ludzkiej biedy, ludzie nie potrafili się w tych nowych okolicznościach odnaleźć. Najbardziej cierpią w takich sytuacjach dzieciaki, bo one są bezbronne, zdane na lepszą lub gorszą kondycję swoich opiekunów. Była fajna atmosfera. Ta świetlica była wtedy otwarta dla tych dzieciaków trochę wysuniętych na margines życia, ale przychodziły do nas również dzieciaki z bardzo dobrych domów, bo dobrze się czuły w tym towarzystwie. To była totalna integracja. Trzeba jednak patrzeć przed siebie, a nie za siebie. Ja tu nie jestem po to, żeby wspominać, ale po to, żeby zakasać rękawy i patrzeć, co przede mną.
Jeszcze ojciec nie wrócił na dobre, a już podjął dość istotną dla dzieci z Oratorium decyzję. Przystąpiliście do projektu Łódzkiego Domu Kultury „Kolorowa Lokomotywa”.
Każda możliwość zorganizowania dzieciom wakacji poza środowiskiem ich normalnego życia jest czymś fajnym. Trafiła się okazja, bo Jacek Sokalski – mój dobry znajomy, przyjaciel zadzwonił i zapytał, co ja na ten temat sądzę. To bardzo fajna inicjatywa. Wyjazd w inne środowisko, w inne miejsce na pewno ubogaca człowieka.
Kiedy ojca z nami nie było, chyba trochę zmieniła się opinia o piotrkowskich Bernardynach. Tajemnicą poliszynela jest, że klasztor angażuje się w politykę.
Trudno mi cokolwiek na ten temat powiedzieć. Jestem tuż po urlopie. Z moją wspólnotą, z której starych zrębów pozostało jedynie 3 braci, jeszcze nie mieliśmy czasu usiąść i pogadać o tym, jak klasztor funkcjonował, funkcjonuje i ma funkcjonować. To dokona się na naszym pierwszym wspólnym spotkaniu, które nazywa się kapitułą domową. Wtedy dopiero ocenimy sytuację. Gdybym dzisiaj cokolwiek powiedział na ten temat, byłoby to wychodzeniem przed orkiestrę. Powiem szczerze, że w wirze pracy w Kalwarii nie miałem czasu, aby śledzić to, co dzieje się w Piotrkowie. Kiedy wpadali do mnie przyjaciele, to zawsze nasze rozmowy koncentrowały się na tym, co u nich. Będzie czas przyjrzeć się wszystkiemu. Ten klasztor przede wszystkim zawsze służył ludziom i dalej taką funkcję będzie pełnił – służebną. Święty Franciszek każe nam być z ludźmi i dla ludzi – to jest jedyna zdrowa maksyma, której będziemy musieli się trzymać.
Z jakimi reakcjami spotkał się ojciec po powrocie? Kto zadzwonił? Kto wysłał SMS-a?
Dzisiaj zrobiłem czystkę w skrzynce, miałem ponad 370 SMS-ów. Jeszcze mam walizki nierozpakowane. Kiedy walizy odłożę na półkę, wtedy powiem, że jestem w Piotrkowie, na razie cały czas jestem jeszcze na kartonach.
Zajął ojciec ten sam pokój, co przed laty?
Tak, kiedy tam wszedłem miałem deja vu. Jak go zostawiłem, tak go zastałem. To jest fajny pokój, z widokiem na Narutowicza, więc oglądam sobie z okna ładny Piotrków, w nowej odsłonie, bo przecież dużo się zmieniło.
Rozmawiała Aleksandra Stańczyk