26 listopada 2006 roku Krzysztof Chojniak został – po raz pierwszy – prezydentem Piotrkowa Trybunalskiego. W 15. rocznicę objęcia stanowiska prezydent w rozmowie z Krzysztofem Rudzkim zgodził się opowiedzieć o rzeczach, o których na co dzień mówi rzadko lub wcale.
Kocham Piotrków to hasło, które pojawia się praktycznie od początku Pana kadencji. Biorąc pod uwagę kolejne zwycięstwa w wyborach można założyć, że mieszkańcy tę miłość do miasta rzeczywiście widzą. Ja zapytam jednak inaczej: nie czy kocha Pan Piotrków, ale czy kocha Pan swoją pracę?
To nieco trudniejsze pytanie (śmiech). Może słowo kocham to trochę za dużo powiedziane. Gdybym jednak nie podchodził do tej pracy z pozytywnym nastawieniem, to trudno byłoby działać na rzecz naszego miasta.
Jak to jest być prezydentem? Łatwo czy trudno? I proszę od razu powiedzieć dlaczego trudno?
(śmiech) Pytanie z tezą. Oczywiście są bardzo miłe sytuacje i te dużo trudniejsze – tak jak w każdej profesji. Czy to jest praca trudna? Tak, bez wątpienia: tak. Ilość problemów do rozwiązania, dotyczących rozmaitych sytuacji: finansów, spraw społecznych, zarządzania zasobami ludzkimi, jest bardzo dużo. One są niezwykle złożone. Trudno sobie wyobrazić inny organizm, o podobnym stopniu złożoności, jak właśnie zarządzanie miastem.
Jakie są największe blaski i cienie tej pracy?
Takim blaskiem jest niewątpliwie pomyślne zakończenie jakiegoś zadania bądź inwestycji. Moment oddania mieszkańcom budynku czy drogi jest niewątpliwe bardzo miły. Zadowolenie daje także rozwiązywanie problemów czy konfliktów społecznych. Największym cieniem takiej służby są sytuacje, w których np. inwestycje nie idą tak, jak sobie to zaplanowaliśmy. A częstokroć przyczyny leżą gdzieś poza kompetencjami prezydenta i urzędu. Od dłuższego czasu obserwujemy bardzo niepokojący trend coraz większej roszczeniowości. Przeczytałem ostatnio bardzo trafną analizę tego zjawiska. Otóż człowiek staje w obliczu wyboru dwóch sposobów bycia: według wdzięczności lub pretensjonalności. Można powiedzieć, że do wyboru dane są nam dwie postawy wobec dobra: postawa wdzięczności lub pretensjonalności. Niestety z tą drugą postawą mamy w życiu społecznym coraz częściej do czynienia. Z tym zjawiskiem wiąże się również inne. Mam na myśli coraz bardziej rozpowszechniający się i - z przykrością muszę powiedzieć - wspierany przez niektóre media hejt. Bo konstruktywna krytyka jest potrzebna. Natomiast mamy często do czynienia z krytykanctwem, „szukaniem dziury w całym” i obrzucania błotem na zasadzie „nie bo nie” wielokrotnie pod płaszczykiem internetowego nicku czy fejkowego konta na Facebooku.
Choć zwrócę uwagę jeszcze na „kuchnię” pracy prezydenta. Bo tego stanowiska nie można oceniać tylko przez pryzmat reprezentowania miasta. To przede wszystkim podejmowanie trudnych decyzji i branie na siebie odpowiedzialności, ponieważ faktyczne zarządzanie miastem wiąże się m.in. z podpisywaniem szeregu dokumentów. Każda decyzja wydana ustnie czy też pisemnie pociąga za sobą konsekwencje i dlatego też świadomość o wyjątkowej odpowiedzialności zawsze towarzyszy tej pracy.
Trzeba też zdawać sobie sprawę, że taka służba publiczna to absolutne podporządkowanie własnego czasu sprawom miejskim. To jest funkcja, której nie da się sprawować od 8:00 do 16:00. Praca po kilkanaście godzin dziennie plus przysłowiowy „świątek, piątek i niedziela” to norma. Kiedy zdarza się, że wydarzeń jest nieco mniej, jak np. w początkowej fazie pandemii, to i tak częstokroć człowiek „wisi” na telefonie, bo jest wiele spraw, które wymagają natychmiastowego działania. To oczywiście musi się odbywać kosztem czasu rodzinnego, odpoczynku, realizacji pasji czy hobby. Oczywiście podejmując się takiej służby, zdawałem sobie z tego sprawę. Artykułuję to korzystając z wywiadu, bo chcę, aby to wybrzmiało, ponieważ nie dotyczy to tylko mojej osoby, ale wszystkich samorządowców. Podkreślenie tego pomoże niektórym inaczej spojrzeć na tę służbę. Wieczorami, na urlopie czy w weekendy nie przestaje się być prezydentem i cały czas uczestniczy się w życiu miasta. Nikt nie zdejmie odpowiedzialności za funkcjonowanie lokalnej społeczności nawet w takim czasie.
Właśnie przygotowując się do wywiadu miałem zapytać, jaki jest Pan po godzinach? Ale najpierw naszła mnie myśl czy w ogóle Pan jest kiedyś po godzinach?
To jest dobre pytanie (śmiech). Jeśli już jakiś czas wygospodaruję to przede wszystkim trzeba jeszcze kiedyś spać (śmiech). Oczywiście staram się realizować jakieś pasje. Jeżdżę rowerem, a przede wszystkim bardzo lubię czytać. Choć wolnego czasu nie mam za wiele przez co góra książek, artykułów czy publikacji, które chcę przeczytać zamiast zmniejszać się, rośnie. Ciągle jest niedosyt, że czasu na czytanie po prostu brakuje.
Wiem, że lubi Pan chodzić po mieście. Często wraca z pracy pieszo. Czy podczas takich spacerów zauważa Pan jakieś rzeczy, które należałoby zmienić czy naprawić. Czy potrafi Pan jeszcze spojrzeć na miasto, jako „zwykły” mieszkaniec, nie z perspektywy osoby odpowiedzialnej za to wszystko?
Rzeczywiście sporadycznie zdarza się, żebym nie wracał do domu pieszo. Często wracam w godzinach wieczornych i staram się wybierać różne trasy. Robię to celowo, aby z tej perspektywy móc dostrzec, co trzeba zmienić. Niejednokrotnie jest tak, że od razu telefonuję do współpracowników z informacją, co trzeba poprawić lub zmienić. Mało tego. Niejednokrotnie złapałem się, że będąc w innym mieście i widząc np. dziurę w asfalcie lub jakiś nieporządek na ulicy łapię za telefon, aby natychmiast wydać dyspozycje.
Wychował się Pan na osiedlu Wyzwolenia, dziś mieszka po drugiej stronie miasta. Szczególnym miejsce jest dla Pana Starówka. Jeśli miałby Pan wskazać jedno jedyne miejsce, które jest dla Pana wyjątkowe to które by to było? I oczywiście dlaczego akurat to?
Każdy z nas patrząc na miasto, widzi je poprzez pryzmat emocji i wspomnień z dzieciństwa czy młodości. Oczywiście przez to wyjątkowym sentymentem darzę osiedle Wyzwolenia, ale właśnie Stare Miasto jest dla mnie – i myślę, że większości mieszkańców - miejscem wyjątkowym. Nie tylko piękne i urokliwe, ale identyfikujące bogate dzieje i niezwykłą historię naszego miasta. Nieprzypadkowo piotrkowianie lubią tutaj przychodzić, zwłaszcza wiosną i latem. To tutaj jest wyjątkowy klimat, tu czuje się ducha miasta.
A ulubione miejsce na Starówce?
Lubię się przechadzać po całej Starówce, ale niezwykle klimatyczne są te małe uliczki: Łazienna-Mokra, Rwańska czy Konarskiego. Każda jest bardzo osobliwa.
To teraz trochę wspomnień. Pamięta Pan, kiedy podjął decyzję o tym, że chce zostać prezydentem. Obejmując urząd wiceprezydenta czy może jeszcze wcześniej – kandydując na radnego – takie marzenia gdzieś pojawiały się w głowie?
Taki pomysł, aby postawić się do dyspozycji mieszkańców pojawił się pod koniec kadencji, w której pełniłem funkcję wiceprezydenta. Uważam, że kwestia doświadczenia jest tutaj niezwykle istotna. Będąc aż i tylko radnym, podejmowanie decyzji, że chce pokusić się o ten najwyższy urząd, wydawało mi się mało roztropne. Zawsze zapalało mi się czerwone światło: czy ja jestem przygotowany, czy mam odpowiednio dużo doświadczenia i wiedzy. Dopiero będąc wiceprezydentem taka myśl zaczęła poważnie kiełkować w głowie, choć obaw oczywiście nie brakowało.
Pamięta Pan, co czuł, kiedy okazało się, że w II turze pokonał Andrzej Czaplę. Umiałby Pan dzisiaj – z perspektywy czasu - opisać to uczucie?
To jest zawsze forma rywalizacji, więc przy zwycięstwie dominuje uczucie satysfakcji. Zaraz za tym przychodzi jednak inna myśl. Kiedy tylko nieco ochłonie się po wyborach, a wybory to nic innego jak dość stresująca ocena kandydata przez mieszkańców, to w głowie pojawiają się inne myśli: czy podołam, czy spełnię oczekiwania, jak dużo będzie wymagało to pracy, jak zorganizuje ludzi do pracy, czy którymi wyzwaniami będzie należało się zająć w pierwszej kolejności.
Z czego przez te lata jest Pan najbardziej dumny? Jaka inwestycja, program czy zadanie zapadło najbardziej w pamięci?
Wszystkie działania inwestycyjne są niezwykle ważne, bo one stanowią o rozwoju miasta. Mam na myśli zarówno te efektowne prace, zauważalne gołym okiem, jak i te mniej widoczne, ale niejednokrotnie droższe i bardziej skomplikowane. O tych drugich mówi się mniej, mimo, że dotyczą budowy infrastruktury podziemnej, czyli tzw. mediów, a są one konieczne, aby potencjalny inwestor zainteresował się danym terenem. Piotrkowianie częstokroć z rozrzewnieniem wspominają duże fabryki czy huty szkła, a wielokrotnie nie zdają sobie sprawy z dzisiejszego potencjału gospodarczego miasta. Przyznam szczerze, że pewnie sam, gdybym nie był prezydentem, nie miałbym pełnej wiedzy, o tym jak dużo jest firm produkcyjnych w Piotrkowie. Jeśli one się pojawiają i rozwijają swoją działalność to jest to w dużej mierze zasługa działań, podejmowanych przez samorząd. To daje dużą satysfakcję.
Życie każdej społeczności to jednak nie tylko to, co materialne. Coś co spaja, łączy i po prostu powoduje, że jesteśmy lepsi to kultura. Dlatego wszelkie działania związane z życiem kulturalnym, także te dotyczące infrastruktury, łącznie z całą „otoczką” Starego Miasta są niezwykle istotne. To jest rdzeń, to jest to sedno, wokół którego się skupiamy. Bez tego ducha kultury, nie można mówić o prawdziwej wspólnocie lokalnej. Mówiąc już bardziej przyziemnie: asfalt i beton są ważne, ale one nie integrują, nie łączą tak jak nasze kulturowe dziedzictwo i uczestnictwo w życiu kulturalnym miasta.
Które wydarzenie w piętnastoletniej pracy było dla Pana szczególne? Jest taki moment, który zapadł w pamięci i mimowolnie powraca?
Jubileusz 800-lecia jest wydarzeniem, które wyjątkowo zapisało się w historii tego miasta. Wymagało od nas mnóstwo zaangażowania i pracy, jeszcze na długo przed 2017 rokiem. Chciałbym tutaj nawiązać jednak do innego wydarzenia i wspomnianej przed chwilą myśli o integracji i wspólnocie lokalnej. To był 2006 rok i koronacja obrazu Matki Bożej Trybunalskiej. Sama koronacja miała miejsce w Warszawie i była prawdopodobnie pierwszą i jedyną koronacją wizerunku Matki Bożej dokonaną przez papieża Benedykta XVI. Pamiętam moment, kiedy obraz przywieziono do Piotrkowa i został uroczyście wprowadzony na Rynek Trybunalski. Dało się wyczuć niezwykłość tej chwili i wspólnotę wszystkich obecnych.
Przejdziemy teraz trochę do prywatnych spraw. Nieco już na ten temat rozmawialiśmy, ale może uda się jeszcze z pana „co nieco” wyciągnąć na temat form spędzania wolnego czasu?
Nie ma tego czasu wiele więc i ten wachlarz nie jest aż tak szeroki. Lubię obejrzeć dobry film, chociaż kiedy muszę dokonywać wyboru to, zwłaszcza ostatnio, wybieram jednak książkę.
A lubi Pan podróże?
Bardzo. Niestety, jak na wszystko, także i na to, brakuje czasu. Bardzo lubię jeździć po Polsce, ale cenię sobie zagraniczne doświadczenia. Z punktu widzenia wypoczynku rodzinnego lubimy wypoczynek w kraju. Choć zwiedziłem też wiele europejskich krajów. Nasz kontynent niesłychanie mnie fascynuje. Tu jest kolebka naszej, zachodniej cywilizacji i widać to praktycznie w każdym miejscu Europy. Lubię jeździć w miejsca nieoczywiste, nie tam, gdzie najczęściej udaje się większość turystów. Bardzo podobała mi się np. Rumunia.
W zespołach, które zaprasza Pan do Piotrkowa można wyczuć nutkę wspomnień do polskiego rocka lat 80-tych. To ulubiony muzyczny okres?
Jasne. Wtedy wzrastałem ze swoimi koleżankami i kolegami, więc to znakomicie się kojarzy. Ten muzyczny okres w Polsce to niezapomniane przeboje i zespoły, przy których się wychowywaliśmy. To się zawsze dobrze kojarzy. Były to niełatwe czasy, z punktu widzenia ekonomicznego i politycznego. Byliśmy jednak wtedy trochę młodsi, a przez to i ta muzyka była piękniejsza (śmiech).
Jest Pan miłośnikiem psów. Ma Pan lub miał kiedyś psa?
Oczywiście, miałem i to bardzo długo. Od pewnego czasu nie mamy, ale myślimy o tym, aby psiak znów się pojawił w domu.
Na sam koniec chyba najtrudniejsze pytanie. Załóżmy, że mamy szansę przenieść się w czasie, ale zabierając ze sobą aktualny rozum, doświadczenie i dzisiejszą mądrość. Właśnie Pan przenosi się w czasie i wiosną 2006 roku staje przed lustrem i musi odpowiedzieć na pytanie, czy chce zostać prezydentem Piotrkowa. Jaka byłaby ta odpowiedź?
Byłaby twierdząca, przede wszystkim dlatego, że to były zupełnie inne czasy dla samorządności niż obecnie. Jednak gdybym miał dziś rozpocząć pracę jako prezydent miasta to byłaby to o wiele trudniejsza decyzja. Tylko z jednego powodu. Realia, jeśli chodzi o samorządność bardzo się zmieniły. W samorządzie jest po prostu coraz mniej samorządności.
Dziękuję za rozmowę i życzę samych sukcesów w dalszej prezydenturze.
Dziękuję bardzo.
Choć prezydenta Krzysztof Chojniaka znamy od lat, to o sprawach prywatnych ma okazję mówić rzadko. Specjalnie dla Nas opowiedział, co najbardziej lubi, co ceni, a co go denerwuje.
Ulubiony kolor?
Niebieski.
Potrawa?
Zalewajka.
Autor?
Żeby była to prawdziwa odpowiedź musiałbym wymienić kilku. Ograniczę się do Ryszarda Kapuścińskiego i Elżbiety Herezińskiej, ale muszę dodać dwa słowa więcej. Te słowa, a właściwie ten autor to Bolesław Prus, nie tylko treść, ale i za niespotykane już dzisiaj piękno języka.
Książka?
„Podróże z Herodotem” Ryszarda Kapuścińskiego.
Zespół muzyczny?
Dżem.
Sport?
Piłka ręczna. Choć gorąco kibicuję wszystkim piotrkowskim sportowcom.
Sportowiec?
Z takiej plejady gwiazd nie da się wskazać jednego, chyba nie potrafię. Chociaż byli tacy niewiarygodni goście z charakterem, jak np. Bronisław Malinowski, czy Ryszard Szurkowski.
Moje miejsce na ziemi?
Oczywiście Piotrków Trybunalski.
Miejsce w Polsce poza Piotrkowem?
Bezwzględnie góry.
Konkretne?
Wszystkie, ale jeśli mam wybrać to Sudety.
Państwo w Europie?
Finlandia.
Miasto w Europie?
Żadna metropolia. Bardzo dobrze czuję się w miastach średniej wielkości z bogatą historią. Takim przykładem jest Utrecht.
Największy sukces w życiu?
Rodzina. Żona i dzieci.
Najbardziej cenię w ludziach?
Uczciwość i dotrzymywanie słowa.
U innych najbardziej denerwuje mnie?
Roszczeniowość.
Cecha, którą chciałbym u siebie zmienić?
Nadmierna skrupulatność.