O sprawie powiedzieli nam pracownicy jednego z zakładów produkcyjnych zlokalizowanych przy Kostromskiej 41. - Widzę je praktycznie co wieczór, kiedy mam popołudniówki. Chodzą parami albo samotnie, uciekają. Na takim kopcu sobie siadają i obserwują. Wieczorem, wychodząc z pracy, mamy stracha - powiedziała nam pani Kasia z Piotrkowa.
Leśnik komentuje krótko: gdyby ludzie nie dokarmiali, lisów by tam nie było. - Wina leży po stronie człowieka, jak zawsze - mówi Paweł Kowalski, leśnik z Leśnej Osady Edukacyjnej w Kole. - Na początku było pewnie zabawnie, bo przychodził lisek, więc rzucali mu kanapki. Właśnie tak (między innymi) rozprzestrzeniają się różne choroby, np. ASF, bo ludzie lekceważą sobie przepisy sanitarne. Obawiać się nie ma czego, bo gdyby lisy były chore, to byłoby już po nich widać, zwłaszcza, że w wysokich temperaturach choroby rozwijałyby się szybciej. Wg mnie one sobie wkrótce stamtąd pójdą. Pewnie wyszły z nory w okolicy jakichś nieużytków. A że samica miała stały dostęp do pokarmu, to założyła norę. W tej chwili, pokazując swoim dzieciom, jak mają żyć, uczy je, że tam, gdzie dają jeść, tam trzeba iść. To może trwać kilka miesięcy, nawet lat. Jeśli ludzie nadal będą dokarmiali, to będą też lisy.
Dlaczego lisy nie boją się ludzi i podchodzą tak blisko zabudowań? To głód sprawia, że łamią swoje zasady. 90% czasu zwierzęta poświęcają na zdobywanie pokarmu, a skoro człowiek je karmi, to przełamują swoje przyzwyczajenia. - Zwierzęta myślą, że tak będzie zawsze, ale niestety zwykle się mylą, bo ludzie są hipokrytami. Ja bym je zostawił, bo w tamtej okolicy są nieużytki, a lisy wpływają na inne zwierzęta, które tam żyją, mam na myśli gryzonie, przede wszystkim lisy zjadają chore zwierzęta, a to bardzo ważne - dodaje P. Kowalski
Lis pierwszy nie zaatakuje, chyba że ktoś wpadnie na pomysł karmienia go z ręki, wtedy może ugryźć, ale tego chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć. Chociaż… - Wydaje się, że ludzie powinni rozumieć pewne rzeczy, jednak jest inaczej. Trudno trafić do kogoś, kto myśli, że jest najmądrzejszy. Skoro nie wolno karmić zwierząt, to po prostu tego nie róbmy! Nie wiedzieć czemu wszyscy chcą za wszelką cenę ratować zwierzęta, mają syndrom Boga. W efekcie zwierzę, które powinno umrzeć, nie umiera. A gdyby zwierzęta po prostu zdychały, gdybyśmy nie ratowali chorych sarenek, to lisy miałyby co jeść. Ale skoro ratujemy wszystkie ptaszki i sarenki, to lisy nie mają co jeść i idą do śmietników – mówi leśnik z Koła. - Lisów jest w tej chwili bardzo dużo. Nawet w centrum miasta można je spotkać. To będzie się pogłębiało, bo właśnie w mieście jest bardzo łatwa zdobycz pokarmowa i dużo miejsc do schowania się – pustostany, ruiny, krzaki. Jeżeli są w mieście opuszczone działki, gdzie teren jest zaniedbany, gdzie jest dużo gałęzi, to lisy się tam zadomowią.
Jak dotąd nikt nie zgłosił sprawy Straży Miejskiej. Gdyby jednak tak się stało, lisami z Kostromskiej zająłby się powiatowy lekarz weterynarii.