Podczas spotkania z cyklu “Filmowy kadr na... Piotrków” w galerii ODA przy Dąbrowskiego 5 mogliśmy obejrzeć kilka studenckich etiud filmowych.
“Filmowy kadr na… Piotrków” zorganizowano przy współudziale Ośrodka Działań Artystycznych.
W ramach Targowa Street do Piotrkowa przyjechał Robert Leszczyński, który opowiadał, dlaczego warto oglądać filmy młodych twórców. Krytyk filmowy,muzyczny i przewodniczący jury festiwalu Targowa Street mówił też o kondycji polskiego kina, o filmach lepszych i gorszych, o pieniądzach na kino.
- “Tydzień Trybunalski”: Co łączy Pana z filmem?
- Robert Leszczyński: Zawsze byłem również krytykiem filmowym, jurorem na licznych festiwalach. Tutaj przyjechałem jako przedstawiciel festiwalu Targowa Street Film&Music Festival.
- Co to jest Targowa Street?
- Wszyscy łodzianie dobrze wiedzą, o co chodzi. Przy ul. Targowej w Łodzi jest “Filmówka”, więc jest to festiwal nie tylko muzyczny, ale festiwal, na którym pokazujemy etiudy studenckie z Łodzi i ze wszystkich krajów świata, byleby były dobre. Łódzka “Filmówka” jest według mnie najlepszą i najbardziej znaną szkołą filmową na świecie, czego miałem okazję doświadczyć, kiedy Emir Kusturica mówił, że przez całe życie chciał studiować właśnie tutaj, ale bał się, że się nie dostanie, więc zdawał do czeskiej Pragi. Kiedy przyjechał do Łodzi jako gość festiwalu, to po prostu dotykał ścian. Dla niego szkoła w Łodzi zawsze była miejscem kultowym.
- Najlepszy film polski, jaki oglądał Pan ostatnio to...
- “Made in Poland” - to jest film Wojcieszka, który dostał nagrodę główną i nagrodę publiczności na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu, najbardziej prestiżowym polskim festiwalu oprócz Gdyni. Trzeba sobie jednak zdawać sprawę, że to nie jest “Och Karol 2”.
- A najgorszy film? “Och Karol 2”?
- Pielęgnuję w sobie niechodzenie na złe filmy. Uważam, że polskie kino nie było w tak dobrej kondycji, jak teraz, od lat 70. Jest w absolutnie fantastycznej kondycji. Dlaczego polskie kino tak dobrze czuje się artystycznie? Z jednej strony z powodu kreacji poszczególnych artystów. Jednak najważniejsza rzecz jest taka, że teraz łatwo jest zadebiutować przez to, że od 4 lat istnieje ustawa o kinematografii. Istnieje Polski Instytut Sztuki Filmowej, który ma gigantyczne pieniądze i który bardzo precyzyjnie wydaje je na filmy. Kiedyś filmowcy nie wiedzieli, gdzie iść po pieniądze, teraz jest jedna instytucja, dotowana przez nadawców telewizyjnych, którzy płacą jakiś tam procent dlatego, że korzystają z tych filmów, więc muszą składać się na ich produkcję, nie tylko na te, które chcą kupić, ale na cały przemysł. Te pieniądze są w sposób szalenie precyzyjny wydatkowane. Istnieje strona internetowa, na której są wszystkie złożone projekty. Te projekty są tam oceniane przez ludzi, którzy są wymienieni z imienia i nazwiska. Wszystko jest niesłychanie czytelne. Na stronie internetowej PISF-u wszystko jest precyzyjnie wytłumaczone. Projekty oceniają tacy ludzie, jak Kinga Dunin czy Agnieszka Holland. Oni mówią, że ten film tak, a tamten nie. Przyznają punkty, które decydują o tym, czy film dostanie jeden z modeli finansowania (bo inaczej finansuje się dokumenty, inaczej animacje, inaczej fabuły, inaczej debiuty).
- Który gatunek filmowy ma się w Polsce najlepiej?
- Według mnie polskie kino dzieli się na 4 zasadnicze części. Wszystkie te 4 gatunki są na bardzo wysokim poziomie. Pierwszy gatunek to komedie romantyczne - te projekty też dostają pieniądze. Agnieszka Odorowicz (dyrektor PISF-u) mówi: dlaczego filmy komercyjne miałyby nie dostać finansowania? Ludziom, którzy lubią takie filmy, należy się udział w tym wszystkim. Dzięki współfinansowaniu te filmy mogą mieć lepszy poziom, lepsze zdjęcia, lepsze plenery, lepszych aktorów, lepszy montaż itd. To jest ten najbardziej komercyjny nurt polskiego kina. Drugi nurt to kino historyczne. Można się z tego śmiać, natomiast ja uważam, że takie filmy, jak: “Bitwa Warszawska”, na którą czekamy, “Popiełuszko” czy “Generał Nil” - to są filmy, których ja nie lubię, które krytykowałem, ale nie wyobrażam sobie, żeby w naszym kraju ich nie było. Trzeci nurt to współczesne kino obyczajowe. To są filmy opisujące rzeczywistość. One mogą być troszeczkę nieudolne. Dzisiaj, oglądając filmy z lat 60. - 70., widzimy, jak ludzie się ubierali, co jedli, co pili. Opis rzeczywistości jest bardzo ważnym elementem kinematografii. Takim filmem jest właśnie “Made in Poland”, ale również “Galerianki”, teraz “Sala samobójców”. Na ten ostatni film ludzie walą drzwiami i oknami, film ma już prawie 1 milion widzów. Wreszcie czwarty nurt to tzw. filmy festiwalowe, filmy uniwersalne, takie, które nie są związane z Polską. Jest to często kino artystyczne, eksperymentalne. Nie wiem, czy przypadkiem takim uniwersalnym filmem nie jest “Wojna polsko-ruska”, gdzie jest realizm magiczny, podróż narkotyczna. Wydaje mi się, że np. w Meksyku ludzie doskonale zrozumieliby, o co chodzi.
- Czy uważa Pan, że polska publiczność ma tandetny gust, czy że po prostu do tej tandety przywykła?
- Polska publiczność jest najbardziej wyszukaną publicznością, dlatego że w Polsce kino komercyjne pojawiło się stosunkowo niedawno. W latach 60., 70., 80. nikt nie robił filmów dla oglądalności. Filmem numer 1 w ubiegłym roku był “Popiełuszko”. Czy to jest film komercyjny? Potem były “Galerianki”, teraz “Sala samobójców” - rekordy popularności. Okazuje się, że w Polsce ludzie robią filmy komercyjne, na które nikt nie chodzi.
Rozmawiała Aleksandra Stańczyk