- Ludzie mówią, że się zabił. Każdy mówi inaczej, ale przecież nikt nie wie, jak było naprawdę - mówi jeden z sąsiadów. 52-letni mężczyzna strzela sobie w głowę. Próba samobójcza czy nieszczęśliwy wypadek? Sprawę bada policja i prokurator. Policja potwierdza, że do tragicznego zdarzenia doszło w nocy z 3 na 4 lutego w Majkowie Dużym na terenie gminy Wola Krzysztoporska. - Na miejscu policjanci ujawnili 12 jednostek broni i kilka elementów amunicji. Mężczyzna został przewieziony do szpitala. W tej chwili prowadzone jest śledztwo prokuratorskie - informuje asp. sztab. Małgorzata Mastalerz, oficer prasowy Komendy Miejskiej Policji w Piotrkowie.
- Broń miał, ludzie o tym wiedzą. Ale jaką... takie krótkie, zwykłe pistoleciki - mówi z kolei mieszkaniec Majkowa. - W zdarzeniu nie brały udziału osoby trzecie - informowała we wtorek prokuratura. - Doszło do samopostrzelenia przez ofiarę. Ta osoba przeżyła. Prokuratura na tym etapie rozważa dwa scenariusze: próbę samobójczą, ewentualnie nieumyślne postrzelenie się.
Jak ustaliła w środę Strefa FM, prokuratura w Piotrkowie wszczęła śledztwo w sprawie ewentualnego nakłaniania mężczyzny z Majkowa Dużego do oddania strzału w głowę bądź udzielenia mu pomocy w podjęciu próby samobójczej.
52-latek trafił do szpitala przy ul. Rakowskiej w Piotrkowie, stamtąd do Zgierza na neurochirurgię. - Było zagrożenie życia. Stwierdzono ogniska uszkodzenia mózgu. Rana miała wlot, ale nie miała wylotu. Kula utkwiła w kości. Chyba musiała to być jakaś zabytkowa broń, bo nie miała zbyt dużej siły rażenia - mówi Arkadiusz Wardziński, dyrektor do spraw medycznych w Samodzielnym Szpitalu Wojewódzkim im. Mikołaja Kopernika w Piotrkowie.
Kobieta, która zna 52-latka od wielu lat, nie może uwierzyć w to, co się stało. - Ostatnio wszystko zaczęło mu się układać. Nie wierzę, że po prostu strzelił sobie w głowę. Myślę, że był zadowolony z życia, tym bardziej, że pokonał wiele trudności losu. Wszyscy wiedzą, że był fanatykiem broni. Wiem, że zawsze miał nabitą broń. Potrafił się z nią obchodzić. Lubił broń sportową. Nie wiem, może broń upadła... Wiele osób ma w domu broń, zdarzają się różne wypadki. Nie wierzę w to, że chciał się zabić.
Ponoć znali go wszyscy. Hodował warzywa w szklarniach. Pracuje u niego pół wsi. Co się stało? Dlaczego 52-latek, któremu ponoć nieźle się powodziło, strzela sobie w głowę? Mieszkańcy wsi nabierają wody w usta. Ekspedientka ze sklepu spożywczego w Majkowie Dużym na pytanie o wypadek, do którego doszło w nocy z czwartku na piątek, reaguje nerwowo. Nie chce rozmawiać. Podobnie kobieta jadąca przez Majków rowerem, która po prostu przed nami ucieka. Bardziej rozmowny okazuje się za to sąsiad ofiary. - Sąsiada miałem nie znać? Obchodziliśmy się, chociaż ostatnio nie mieliśmy czasu. On był zajęty, ja też. Słyszałem o tym, sąsiad jest w szpitalu. Nie wiem, co się stało, nie byłem przy tym. Postrzelony i koniec. Nikogo w domu nie było, tylko jego matka. Pobiegła do sąsiadów. Dopiero oni udzielili mu ratunku. Przyjechało pogotowie, zabrali go, prawdopodobnie miał operację. Miał chyba kulkę w głowie.
- Spokojny był chłopak - mówi o 52-latku sąsiad. - Mało żeśmy się schodzili, bo nie było kiedy. Prowadził te hale, to miał robotę. Te cztery hale to jego. Właściwie to mnie to zaskoczyło, no bo z jakiej racji? Nie chodził nigdzie, nie rozbijał się po zabawach. Ludzie mówią, że się zabił, że się postrzelił. Każdy mówi inaczej, bo nikt tego nie widział. Pobiegło tam dwóch sąsiadów, jak tam weszli, to on już leżał. Drugi pilnował pogotowia. Jak to nie miał problemów? Gdyby nie miał, to chyba sam by tego nie zrobił. Mieszkał tylko z matką. Zresztą każdy inaczej gada - mówi mieszkaniec Majkowa Dużego.
Przypomnijmy, że do innego, tragicznego w skutkach wypadku z udziałem broni doszło w kwietniu zeszłego roku w Łękach Szlacheckich. Dziewięcioletni chłopiec otrzymał strzał z wiatrówki prosto w serce. Nie przeżył. Dwóch nastolatków za stodołą bawiło się bronią, strzelali do puszek. 9-letni brat cioteczny jednego z nich znalazł się na linii strzału. Mimo podjętej akcji reanimacyjnej chłopiec zmarł.
Aleksandra Stańczyk