- "Tydzień Trybunalski": Pełni Pan funkcję plastyka miasta. Jakimi instrumentami władzy Pan dysponuje?
- Stanisław Piotr Gajda: Plastyk miasta... Nie jest to funkcja, która ma szczególne uprawnienia do tego, żeby coś zmieniać. Bardziej polega to na opiniowaniu i uzgadnianiu niż na narzucaniu. Zresztą nie ma instrumentów, żeby wymagać, żeby żądać, żeby kazać komuś coś zmienić. Staram się zmieniać mentalność i świadomość ludzi, którzy sami mogą w tym mieście coś zmienić. Dlatego jest to bardziej tytularna funkcja.
- W jakich sprawach konkretnie może Pan dorzucić swoje trzy grosze?
- Na przykład jeśli chodzi o kolorystykę budynków. Jeśli jest dobra współpraca pomiędzy projektantem a plastykiem miasta, to można bardzo wiele zyskać. Dobrym przykładem jest osiedle Słowackiego, gdzie każdy budynek jest inaczej pomalowany, ale wszystkie tworzą całość. Jest to bardzo zwarte osiedle, z którego jestem szalenie zadowolony. Wpływ mam taki, że mogę powiedzieć projektantowi: "A może byśmy jednak to zmienili?" Jestem też zadowolony z budynku mieszkalnego w al. 3 Maja (obok banku). Toczyły się tam straszne dyskusje. Delegacje mieszkańców domagały się, aby najlepiej na szaro zostawić ten budynek. Udało się ich jednak jakoś przekonać.
- Co szczególnie Pana drażni w naszym mieście? Co należałoby zmienić?
- To, że nie możemy wpływać na reklamy pojawiające się w przestrzeni miasta. Trudno powstrzymać tę ekspansję dzikich reklam. Szyld może być przecież piękny. Kiedyś kolega dokonał takiego zabiegu, że komputerowo wyczyścił ulicę Słowackiego z reklam. Wyglądało to strasznie, nieludzko. Reklama jest czymś, co miasto ożywia, co wprowadza kolor. Większość reklam jest jednak dzikich, nieprzemyślanych, nieuzgodnionych z nikim. Po prostu wiesza się reklamy na prywatnym budynku, jeżeli właściciel wyrazi zgodę, i nic na to nie można poradzić. Na przykład w Rynku dominująca jest reklama bielizny, która jest czymś niesamowicie drażniącym. Nie rozumiem też, dlaczego ludzie nie lubią różowego koloru. Tendencja jest taka, że wszyscy lubią kolory pastelowe. Jedyny budynek, z którego jestem zadowolony, to ten przy POW z taką mocną, zdecydowaną kolorystyką. Podziwiam tego faceta, że podjął się zrobienia czegoś takiego. Ten budynek niesamowicie mi się podoba. Oczekuję od projektantów, żeby przedstawili mi na przykład czarno-biały budynek albo czerwono-złoty albo czerwono-czarny. Tymczasem wszystko jest takie... pastelowe. Gdy tylko wprowadzamy bardziej zdecydowany kolor, natychmiast pojawiają się protesty.
- Jakie sukcesy ma Pan jako plastyk miasta na swoim koncie?
- Wiele razy były na mnie naciski, żeby na przykład pasy zieleni między jezdniami wykorzystywać na reklamy. Udało nam się (we współpracy z dyrektorem Zakładu Energetycznego, z MZDiK) zdjąć większość reklam ze słupów energetycznych. Zapobiegłem kiedyś powstaniu reklamy 13 metrów na 5 metrów, która miała znaleźć się obok wieży ciśnień. Była to reklama jednej z uczelni. Dla mnie sukcesem jest współpraca ze Spółdzielnią Mieszkaniową im. J. Słowackiego, gdzie wspólnie z projektantem dyskutujemy i tworzymy jakąś jednorodną przestrzeń.
- Jak dbać o Piotrków?
- Piotrków jest przepięknym miastem. To miasto, które ma swój urok, które przyciąga, które trudno jest opuścić. Natomiast wiele rzeczy trzeba jeszcze poprawić, zmienić, na przykład całe Stare Miasto, i to nie tylko elewacje. Gdyby otworzyć pasaże pomiędzy tymi kamienicami, gdyby zacząć dbać o wnętrza tych kamienic, o podwórka, mogłyby z tego wyjść przepiękne rzeczy. Jest to zielone miasto i wbrew temu, co się mówi, miasto bardzo zadbane. Miasto jest organizmem i trzeba dbać o to, aby je odpowiednio umeblować. To nie tylko budynki, ale również latarnia, ławka, drzewo czy kosz na śmieci. Trzeba dbać o skwery dlatego, aby zieleń, która jest wokół nas, cieszyła, a nie szpeciła. Zieleń jest cennym elementem w naszym mieście. Przecież Piotrków wygląda najpiękniej wiosną i latem.
Rozmawiała Aleksandra Stańczyk