Michał nauczył się zbierać truskawki. Mieszkali w namiotach albo barakach. Pracowali nawet kilkanaście godzin dziennie. Nie żałują. Każde z nich nauczyło się czegoś nowego.
Wyglądał jak Hitler
- Miał 150 cm wzrostu i kompleksy, piskliwy głos i wąsy jak Hitler, chociaż był Polakiem. Znienawidziłam go od pierwszego dnia – tak Marta wspomina pracę sezonową w Niemczech. Chciała trochę zarobić.
Po czwartym roku studiów (historia w piotrkowskiej Filii ówczesnej Akademii Świętokrzyskiej) mieszkanka gminy Gorzkowice postanowiła wyjechać do pracy za granicę. Choć wtedy była jeszcze na utrzymaniu rodziców, jednak – jak mówi – chciała mieć swoją kasę. - Koleżanka była już wcześniej i chwaliła tę pracę, chociaż mówiła, że jest ciężko. Byłam jednak zdeterminowana – opowiada. Przez dwa miesiące pracowała na hektarach niemieckiego gospodarza przy wycinaniu sałaty. - Poniżenie to mało powiedziane – mówi dziś. - Pobudka o 4 rano, czasami wcześniej. Jeszcze było ciemno. Czasami, kiedy zajeżdżaliśmy busem na pole, musieli nam oświetlać sałatę, bo nie było jej widać. Zimno, ciemno, jeszcze do tego często padał deszcz.
Choć od niezapomnianych przeżyć minęło już kilka lat, dziewczyna do dziś z pasją w oczach opowiada o niemieckim systemie pracy. - Ciągnik jechał przez zagony, za sobą ciągnął specjalną przyczepę i miał rozciągnięte “skrzydła” długości ok. 3 m z każdej strony. To były taśmociągi, na które rzucało się uciętą nożem sałatę. Za tymi taśmociągami szli ludzie, po 4 osoby z każdej strony, i cięli nożami sałatę. Przerwa na śniadanie była dopiero około 10.30. Wszyscy siadali na skrzynkach brudni, głodni i jedli, co kto miał. Można było zagryzać… sałatą. Pole miało czasami kilometr czy dwa długości. Jak się komuś zachciało np. do toalety w połowie pola, to nie miał szansy na ulżenie sobie. Pracę kończyło się około 18.00, czasami później, w niedzielę wcześniej, ok. 15.00. Po kilku dniach pracy polegającej na ciągłym schylaniu się i wyprostowywaniu, poza cholernym bólem pleców, pojawiała się zgaga, jakiej sobie nawet nie wyobrażałam, że może taka być. Tragedia po prostu! Z każdym schyleniem uderzenie kwasu o żołądek. Bleeeeee!
Przez dwa letnie miesiące 2005 roku Marta mieszkała w barakach na tyłach posesji niemieckiego pana. Kuchnia jedna na całe piętro, czyli na ok. 50 osób. Nagminne kradzieże jedzenia z lodówki. Kilka łazienek na jakieś 200 osób. Czego studentka z Piotrkowa spodziewała się najmniej? - Aż tak złych warunków. Skurczów mięśni w nocy takich, że czasami wcale nie spałam. Że da się wytrzymać dwa miesiące w takich warunkach. Nie wróciłam po tygodniu do domu tylko dlatego, że jak wyjeżdżałam, to babcia mi powiedziała, że na pewno wrócę po tygodniu, bo się nie nadaję do ciężkiej roboty.
Ale i tak najgorszy był brygadzista. - Miał 150 cm wzrostu i kompleksy, piskliwy głos i wąsy jak Hitler, chociaż był Polakiem. Znienawidziłam go od pierwszego dnia. Jak tylko widział, że w trakcie roboty ktoś opada z sił, to przyspieszał ciągnik i trzeba było pracować jeszcze szybciej. Potem szedł 50 metrów do tyłu i szukał czy ktoś nie zostawił za sobą jakiejś sałaty. Jak zostawił, to kazał wracać i ją ścinać, a potem nie dawało się już nadrobić zaległości i zatrzymywał ciągnik, każąc wszystkim wycinać rządki tej osoby, która się nie wyrabiała. Dorzucał przy tym tekst typu: “Zobaczcie, kto nam pracę opóźnia!”.
Na pytanie o rozrywki po pracy Marta odpowiada (bez cienia uśmiechu): - Jak się komuś udało, to mógł iść pod prysznic i miał jeszcze ciepłą wodę.
Nie lepiej mówi też o swoich współpracownikach. - Nie ma o czym mówić. Robole, zero kultury, złodzieje, brudasy.
Dla Marty praca przy sałacie w Niemczech była jednym wielkim koszmarem, a jedyną pozytywną rzeczą, jaka z tego wyniknęła, był powrót do domu. – Nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście, kiedy przekroczyliśmy polską granicę.
Dziewczyna zarobiła 8 tysięcy zł. Pieniądze rozeszły się na życie. Czy żałuje? - Bez komentarza – ucina krótko.
Aleksandra Stańczyk
więcej w najnowszym (3) numerze "Tygodnia Trybunalskiego"