Michał Rżanek
samorządowiec, w latach 1990–1996 prezydent Piotrkowa Trybunalskiego, obecnie prezes Piotrkowskich Wodociągów i Kanalizacji

wpisów

Marzenia imieninowe
Czwartek, 04 października 2012
Ci, co śledzą kalendarz, i ci, co bez śledzenia pamiętają, składają nam życzenia imieninowe. Życzenia są standardowe bądź szczególnie wymyślone. Jedne i drugie mogą być szczere i od serca lub czysto formalne, bo tak wypada. Szczególnie mogą się o tym przekonać pełniący różne funkcje. W niektórych instytucjach istnieje niepisany obowiązek brania w dniu imienin urlopu, coby nie zakłócać toku pracy, swojego i pozostałych.

W znanych mi różnych urzędach praktykuje się rytuał przyjmowania czołobitności w specjalnie wynajętej sali, najczęściej z wyszynkiem. Ilość kwiatów i prezentów wcale nie świadczy o natężeniu uwielbiania bohatera dnia. Wspomniane przeze mnie oddawanie czci pełniącym funkcje niewątpliwie nie wynika tylko i wyłącznie z obowiązku podwładnego. Gdybym tak bezwzględnie twierdził, to skrzywdziłbym wielu, w tym siebie również, a to dlatego, że występujemy często po obu stronach. Jednak statystyki i fakty potwierdzają moje obserwacje. Kilka dni temu obchodziłem imieniny. Otrzymałem życzenia, które bezsprzecznie były szczere i z serca płynące. Wierzę, że tak było naprawdę. Dlaczego podjąłem ten temat? Bo wśród tych życzeń padały i takie – spełnienia marzeń. Każdy z nas ma jakieś marzenia, to ja teraz postanowiłem sam sobie złożyć życzenia jako cząstkę tych marzeń.



Połowę swojego życia przeżyłem w różnym stopniu jako osoba publiczna. Mniej lub bardziej rozpoznawalna. Ambicji celebryty nie mam absolutnie, a nawet budzi to we mnie pewną niechęć, żeby na tym łagodnym określeniu poprzestać. Na tej drodze życiowej, grubo ponad 20-letniej, spotkałem wiele osób. Z niektórymi przelotnie, ale są i tacy, co to nasze znajomości przez lata się utrwaliły i z różnym natężeniem trwają nadal. Wśród tej grupy jest znaczna część osób, które są nadal lub dopiero osobami publicznymi. Jeśli piszę publicznymi, to w tej grupie są również politycy, ale nie tylko. Dotyka mnie syndrom dziecka rozwodzących się rodziców. Nie wiem, czy taki istnieje, ale tak to sobie wyobrażam. Jak tylko sięgniemy pamięcią, to zawsze w grupie osób, a już szczególnie w większych wspólnotach, mieliśmy sytuacje konfliktowe na różnym tle. Co innego kłócić się o klucz do pralni – dzisiaj trudno wyobrażalne – a co innego spierać się, reprezentując różne poglądy polityczne. Przenosząc te rozważania o sporach na grunt publiczny, obserwujemy walkę głównych aktorów, a ponieważ każdy z nich ma własnych kibiców, to i wojnę między nimi niektórzy nazywają polsko-polską. Przykre to, ale czy do uniknięcia? Moim skromnym zdaniem, możliwe do wyłagodzenia, nie całkowitego, ale bez deptania godności przeciwnika. Trochę zabrzmi to ewangelicznie, ale podstawą ma być PRAWDA. Ksiądz Tischner wyróżnił ją w kilku odmianach, ale chodzi o tę najbardziej obiektywną. Zawsze zastanawiam się, czy gdyby zamienić rolami oponentów, niezależnie na jakim polu, to czy argumenty w sporze byłyby te same? Niestety, coraz mniej sporów ideowych. My, kibice, nie widzimy zasadniczej różnicy między kłócącymi się. Chodzi o dominację, a nie o pryncypia. Od kilku lat, a może i dłużej, jesteśmy kształtowani przez otaczającą nas rzeczywistość w ten sposób, że nie istnieje racja stanu jako coś abstrakcyjnego. Co to wszystko ma do rzeczonych marzeń? Ma, o tyle, że trudno jest się bronić przed kibicowaniem, chociaż podobają się zagrania obu drużyn lub napawają odrazą faule z dwóch stron.



Kiedy przejdę na lokalne boisko, to sytuacja jest bardzo podobna. Może nie ta skala, bo siły podtrzymujące wojnę piotrkowsko-piotrkowską są znacznie uboższe, ale na miarę lokalną zauważalne. Dla mnie sytuacja zupełnie analogiczna. Główni antagoniści znani mi są bardzo dobrze osobiście. Mam o nich wyrobione własne zdanie. Może naiwnie, ale żyję w przekonaniu, że patrzę obiektywnie, posługując się prawdą. I tu dotyka mnie ból dziecka rozwodzących się rodziców. Oboje są mu w pewien sposób bliscy, doskonale odkrywa fałsz w ich postępowaniu, a jednocześnie pragnie ich zgody. Nie lubię wojen, ani tych centralnych, ani lokalnych. Rozumiem uczciwe spory, a nawet kłótnie. I takie właśnie mam marzenia, co to mi kilka dni temu życzono, by wzajemnie się nie faulować, bo tylko z tego paskudne kontuzje, a jest tyle do zrobienia na lokalnym podwórku, że każdy zawodnik jest potrzebny. Często próbujący godzić strony, dzielę los palca wkładanego między drzwi, ale może takie są konsekwencje wspomnianych marzeń.


Pozostałe felietony autora:
 Biblioteka
 Inteligentne miasto
 Niemożność
 Prognozy
 Fora

Komentarze (1)
Na tym forum nie ma jeszcze wpisów
reklama

Społeczność

Doceniamy za wyłączenie AdBlocka na naszym portalu. Postaramy się, aby reklamy nie zakłócały przeglądania strony. Jeśli jakaś reklama lub umiejscowienie jej spowoduje dyskomfort prosimy, poinformuj nas o tym!

Życzymy miłego przeglądania naszej strony!

zamknij komunikat